[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Odwrócił się w stronę land-rovera.- Zbieram się.Powiedz Jimmy'emu, że jutro spotkamy się nanabrzeżu.- Jasne.Dzięki.Ellen patrzyła, jak Tas wsiada do auta, a potem, pokonując największe wyboje, pochyla głowę, żebyuniknąć guzów.Stała przed chatą, nasłuchując, póki odgłos silnika nie ucichł w oddali.W końcusłychać już było tylko szum drzew, odległy chlupot fal na plaży i brzęczenie much.Spadł deszcz, krople dudniły o dach chaty i spływały po blasze falistej niczym maleńkiewodospady.Ellen zrolowała ręcznik i położyła go pod drzwiami, żeby powstrzymać wpływającą dodomu wodę.Potem dorzuciła szczap do ognia i usiadła przy stole, z filiżanką czarnej herbaty.Nachyliła głowę, by wdychać unoszącą się parę i wyczuć delikatny zapach darjeelingu, przebijającysię przez woń nafty.Powoli omiotła wzrokiem pomieszczenie.Często to robiła, więc nie ujrzałażadnych niespodzianek.To samo ciemne drewno, jutowe zasłony, bukiety suszonych ziół na ścianach.Plik starych gazet na podpałkę.Stos książek - przeważnie w twardych skórzanych oprawach, chociażgdzieniegdzie widać było kolorowe grzbiety tańszych wydań.Gola sosnowa podłoga uszczelnionagliną.Kobieta zatrzymała wzrok na lusterku w pobliżu drzwi.Było wąskie i pocętkowane przez pleśń.Podeszła i stanęła przed nim.Widziała tylko jedno swe oko, pół nosa i ust.Deszcz pochłonął światłodzienne.Odbicie było ciemne i pozbawione barw.Przydałoby mi się trochę koloru - pomyślała.Odrobina tuszu, cienia do powiek.Tymczasem jej twarz nie nosiła ani śladu makijażu.Naga twarz.Naga prawda.Naga rzeczywistość.James często powtarzał te słowa.Utrzymywał, że każdy retusz tokłamstwo.Dlatego bądz zawsze sobą.Niczego więcej od ciebie nie pragnę.60Ellen zbliżyła twarz do lustra.Patrzyła, jak oko rośnie, aż w całości wypełniło powierzchnięzwierciadła. Niczego więcej od ciebie nie pragnę."-Uff!Odwróciła się gwałtownie, gdy drzwi się otworzyły i stuknęły o ścianę chaty.Do środka wszedłwysoki mężczyzna, ociekający deszczem.- Niech to wszyscy diabli! Ale leje!Woda spływała na podłogę, kiedy tupał ciężkimi buciorami.- Jamesie - szepnęła Ellen.- Przestraszyłeś mnie.Odwrócił się w jej stronę.Przyciskał do klatkipiersiowejogromne pudło.- Zostawiłem kuter w porcie i przyjechałem okazją - wyjaśnił, spoglądając na żonę przez gęste,mokre kosmyki włosów.- Nie wiedziałem, że zbliża się ulewa.Zrobił kilka kroków i położył pudło na stole.- Och! - powiedziała Ellen.- Trzeba było popatrzeć na niebo.James prychnął.- Co ty wiesz o niebie?- Więcej niż ty - odparła.Nagle wybuchnęła śmiechem i odchyliła głowę do tyłu, pokazując różowe podniebienie.- Spójrz, jak wyglądasz!- Nieważne.- Nie odwracając się, James machnął przyzywająco dłonią.- Chodz tu.Mam dla ciebieprezent.Ellen podeszła i stanęła obok niego.Poczuła, że ogarnia ją chłód.- No! - Kiwnął głową.- Otwórz, chociaż to właściwie nie dla ciebie.Ze środka słychać było skrobanie.- O Boże! - Ellen odskoczyła.- Jeśli to coś do jedzenia, lepiej wcześniej to zabij.James wybuchnął śmiechem.Pochylił się i udał, że przemawia do pudła.61- Nie słuchaj jej.Jest nieco stuknięta.Kto jadłby takie śliczne maleństwa.Otworzy! pudło i wyjął małego, brązowego szczeniaczka.- To piesek.Wyciągnął go w stronę Ellen.Szczeniak rozstawi! szeroko łapki, główka mu opadała, a oczywychodziły z orbit.Ellen cofnęła się.- Nie - powiedziała.- Nie chcę go.- Skrzyżowała ramiona na piersiach i ukryła dłonie pod pachami.- Boję się psów.- Nieprawda! - James spojrzał na nią zdumiony.- Carter miał dalmatyńczyka, którego wcale się niebałaś.Ellen zerknęła na męża i zmarszczyła czoło.- Hmm.Sama nie wiem.Może po prostu.nie lubię szczeniaków.Wiem, że to głupie.-Wybuchnęła nerwowym śmiechem.James wyciągnął psa w jej stronę.- Wez go.Ellen wzięła szczeniaka i zamknęła dłonie na ciepłym, wilgotnym ciałku.Czuła żeberka pod gołąskórą.Bicie serca.Jak łatwo byłoby je złamać, nawet niechcący - pomyślała.Odsunęła psa od siebie.- Skąd go wziąłeś?- Kupiłem od starego Joego z baru mlecznego.To typowa rasa ąueenslandzka.Ma na imię Bluey, poswoim ojcu.Chcę go wytresować i przygotować na przyjście dziecka na świat.Ellen postawiła szczeniaka na podłodze i odsunęła się.Stał sztywno, bojąc się ruszyć na ogromnejdla niego przestrzeni.- Joe koniecznie chciał nam dać starą beczkę na budę.Wytłumaczyłem mujednak, że pies będzie sypiał w domu, z nami.Mówiąc to, chwycił ze stołu ścierkę i wytarł nią włosy do sucha.- Wiesz, co powiedział? Cholerni hipisi.Nie wiecie, co jest co".Przez chwilę myślałem, że każesobie oddać psa.62James podniósł szczeniaka.- Chodz do mnie, Blueyu.Cześć, pieseczku.Pogłaskał delikatny, brązowy łebek i uszy.Spojrzał na Ellen.Jego oczy były ciepłe i jasne, potwarzy wciąż spływały krople deszczu.- W końcu będziemy stanowić prawdziwą rodzinę, Eli.Z mamusią, tatusiem, psem.a za jakiś czastakże dzieckiem.Ellen podeszła do okna i spojrzała na zewnątrz przez strugi deszczu.- Tas przywiózł kilka zabitych walabii.Leżą przy zbiorniku na wodę.- Dobrze.Przyda mi się więcej przynęty.Co jeszcze?- O co ci chodzi?- Co się dzisiaj jeszcze wydarzyło?- Nic.- Urwała, potem odwróciła się twarzą do niego.-Byłam u Bena.Doktora Bena.- Wszystko w porządku?James szybko zostawił szczeniaka i podszedł do żony.- Tak, tak.Zwietnie.Siedziałam chwilę w jego poczekalni.Zona Bena dostaje gazety z Melbourne.- Marion - uzupełnił James.- Dlaczego nie starasz się zapamiętać imion ludzi?- Hmm.Tak czy inaczej byl tam stary numer Teen".mniej więcej sprzed dwóch lat.Tuż popojawieniu się Liberty.Była na okładce.Przeglądały go dwie dziewczyny w wieku licealnym.- I co? - spytał James z wyraznym niepokojem.- Wszystko w porządku - zapewniła Ellen bezbarwnym głosem.- Nie poznały mnie.W ogóle.Czułam się trochę dziwnie.Rozmawiały o Liberty.No wiesz, że dobrze jej z krótkimi włosami czy cośw tym stylu.Potem jedna z nich uniosła głowę i spojrzała na mnie.- Ellen wybuchnęła śmiechem.-Spytała, która godzina.- Jesteś pewna, że cię nie poznała? - dociekał James.-Tak.63- Cholera.A co z gazetą?- Wzięłam ją - powiedziała Ellen.- I spaliłam.- To dobrze.Ogień zatrzeszczał.- Czyja.to znaczy: czyja w ogóle nie wyglądam.? Głos Ellen się załamał.- Myślę, że nie! - odparł James zadowolony.- Chociaż, z drugiej strony, kto by wpadł na to, że tujesteś? Na końcu świata, przystanek przed Antarktydą? A w dodatku spodziewasz się dziecka.-Otoczył ją ramieniem.- Jesteś wolna! Dzisiejszy dzień tego dowiódł.- Podszedł do kredensu, omijającszczeniaka.- Myślę, że warto to uczcić! - Wyjął butelkę szampana i zdmuchnął z niej kurz.- Niestety,obawiam się, psze pani, że nie mamy wiaderka z lodem.- Obejrzał się przez ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.-Odwrócił się w stronę land-rovera.- Zbieram się.Powiedz Jimmy'emu, że jutro spotkamy się nanabrzeżu.- Jasne.Dzięki.Ellen patrzyła, jak Tas wsiada do auta, a potem, pokonując największe wyboje, pochyla głowę, żebyuniknąć guzów.Stała przed chatą, nasłuchując, póki odgłos silnika nie ucichł w oddali.W końcusłychać już było tylko szum drzew, odległy chlupot fal na plaży i brzęczenie much.Spadł deszcz, krople dudniły o dach chaty i spływały po blasze falistej niczym maleńkiewodospady.Ellen zrolowała ręcznik i położyła go pod drzwiami, żeby powstrzymać wpływającą dodomu wodę.Potem dorzuciła szczap do ognia i usiadła przy stole, z filiżanką czarnej herbaty.Nachyliła głowę, by wdychać unoszącą się parę i wyczuć delikatny zapach darjeelingu, przebijającysię przez woń nafty.Powoli omiotła wzrokiem pomieszczenie.Często to robiła, więc nie ujrzałażadnych niespodzianek.To samo ciemne drewno, jutowe zasłony, bukiety suszonych ziół na ścianach.Plik starych gazet na podpałkę.Stos książek - przeważnie w twardych skórzanych oprawach, chociażgdzieniegdzie widać było kolorowe grzbiety tańszych wydań.Gola sosnowa podłoga uszczelnionagliną.Kobieta zatrzymała wzrok na lusterku w pobliżu drzwi.Było wąskie i pocętkowane przez pleśń.Podeszła i stanęła przed nim.Widziała tylko jedno swe oko, pół nosa i ust.Deszcz pochłonął światłodzienne.Odbicie było ciemne i pozbawione barw.Przydałoby mi się trochę koloru - pomyślała.Odrobina tuszu, cienia do powiek.Tymczasem jej twarz nie nosiła ani śladu makijażu.Naga twarz.Naga prawda.Naga rzeczywistość.James często powtarzał te słowa.Utrzymywał, że każdy retusz tokłamstwo.Dlatego bądz zawsze sobą.Niczego więcej od ciebie nie pragnę.60Ellen zbliżyła twarz do lustra.Patrzyła, jak oko rośnie, aż w całości wypełniło powierzchnięzwierciadła. Niczego więcej od ciebie nie pragnę."-Uff!Odwróciła się gwałtownie, gdy drzwi się otworzyły i stuknęły o ścianę chaty.Do środka wszedłwysoki mężczyzna, ociekający deszczem.- Niech to wszyscy diabli! Ale leje!Woda spływała na podłogę, kiedy tupał ciężkimi buciorami.- Jamesie - szepnęła Ellen.- Przestraszyłeś mnie.Odwrócił się w jej stronę.Przyciskał do klatkipiersiowejogromne pudło.- Zostawiłem kuter w porcie i przyjechałem okazją - wyjaśnił, spoglądając na żonę przez gęste,mokre kosmyki włosów.- Nie wiedziałem, że zbliża się ulewa.Zrobił kilka kroków i położył pudło na stole.- Och! - powiedziała Ellen.- Trzeba było popatrzeć na niebo.James prychnął.- Co ty wiesz o niebie?- Więcej niż ty - odparła.Nagle wybuchnęła śmiechem i odchyliła głowę do tyłu, pokazując różowe podniebienie.- Spójrz, jak wyglądasz!- Nieważne.- Nie odwracając się, James machnął przyzywająco dłonią.- Chodz tu.Mam dla ciebieprezent.Ellen podeszła i stanęła obok niego.Poczuła, że ogarnia ją chłód.- No! - Kiwnął głową.- Otwórz, chociaż to właściwie nie dla ciebie.Ze środka słychać było skrobanie.- O Boże! - Ellen odskoczyła.- Jeśli to coś do jedzenia, lepiej wcześniej to zabij.James wybuchnął śmiechem.Pochylił się i udał, że przemawia do pudła.61- Nie słuchaj jej.Jest nieco stuknięta.Kto jadłby takie śliczne maleństwa.Otworzy! pudło i wyjął małego, brązowego szczeniaczka.- To piesek.Wyciągnął go w stronę Ellen.Szczeniak rozstawi! szeroko łapki, główka mu opadała, a oczywychodziły z orbit.Ellen cofnęła się.- Nie - powiedziała.- Nie chcę go.- Skrzyżowała ramiona na piersiach i ukryła dłonie pod pachami.- Boję się psów.- Nieprawda! - James spojrzał na nią zdumiony.- Carter miał dalmatyńczyka, którego wcale się niebałaś.Ellen zerknęła na męża i zmarszczyła czoło.- Hmm.Sama nie wiem.Może po prostu.nie lubię szczeniaków.Wiem, że to głupie.-Wybuchnęła nerwowym śmiechem.James wyciągnął psa w jej stronę.- Wez go.Ellen wzięła szczeniaka i zamknęła dłonie na ciepłym, wilgotnym ciałku.Czuła żeberka pod gołąskórą.Bicie serca.Jak łatwo byłoby je złamać, nawet niechcący - pomyślała.Odsunęła psa od siebie.- Skąd go wziąłeś?- Kupiłem od starego Joego z baru mlecznego.To typowa rasa ąueenslandzka.Ma na imię Bluey, poswoim ojcu.Chcę go wytresować i przygotować na przyjście dziecka na świat.Ellen postawiła szczeniaka na podłodze i odsunęła się.Stał sztywno, bojąc się ruszyć na ogromnejdla niego przestrzeni.- Joe koniecznie chciał nam dać starą beczkę na budę.Wytłumaczyłem mujednak, że pies będzie sypiał w domu, z nami.Mówiąc to, chwycił ze stołu ścierkę i wytarł nią włosy do sucha.- Wiesz, co powiedział? Cholerni hipisi.Nie wiecie, co jest co".Przez chwilę myślałem, że każesobie oddać psa.62James podniósł szczeniaka.- Chodz do mnie, Blueyu.Cześć, pieseczku.Pogłaskał delikatny, brązowy łebek i uszy.Spojrzał na Ellen.Jego oczy były ciepłe i jasne, potwarzy wciąż spływały krople deszczu.- W końcu będziemy stanowić prawdziwą rodzinę, Eli.Z mamusią, tatusiem, psem.a za jakiś czastakże dzieckiem.Ellen podeszła do okna i spojrzała na zewnątrz przez strugi deszczu.- Tas przywiózł kilka zabitych walabii.Leżą przy zbiorniku na wodę.- Dobrze.Przyda mi się więcej przynęty.Co jeszcze?- O co ci chodzi?- Co się dzisiaj jeszcze wydarzyło?- Nic.- Urwała, potem odwróciła się twarzą do niego.-Byłam u Bena.Doktora Bena.- Wszystko w porządku?James szybko zostawił szczeniaka i podszedł do żony.- Tak, tak.Zwietnie.Siedziałam chwilę w jego poczekalni.Zona Bena dostaje gazety z Melbourne.- Marion - uzupełnił James.- Dlaczego nie starasz się zapamiętać imion ludzi?- Hmm.Tak czy inaczej byl tam stary numer Teen".mniej więcej sprzed dwóch lat.Tuż popojawieniu się Liberty.Była na okładce.Przeglądały go dwie dziewczyny w wieku licealnym.- I co? - spytał James z wyraznym niepokojem.- Wszystko w porządku - zapewniła Ellen bezbarwnym głosem.- Nie poznały mnie.W ogóle.Czułam się trochę dziwnie.Rozmawiały o Liberty.No wiesz, że dobrze jej z krótkimi włosami czy cośw tym stylu.Potem jedna z nich uniosła głowę i spojrzała na mnie.- Ellen wybuchnęła śmiechem.-Spytała, która godzina.- Jesteś pewna, że cię nie poznała? - dociekał James.-Tak.63- Cholera.A co z gazetą?- Wzięłam ją - powiedziała Ellen.- I spaliłam.- To dobrze.Ogień zatrzeszczał.- Czyja.to znaczy: czyja w ogóle nie wyglądam.? Głos Ellen się załamał.- Myślę, że nie! - odparł James zadowolony.- Chociaż, z drugiej strony, kto by wpadł na to, że tujesteś? Na końcu świata, przystanek przed Antarktydą? A w dodatku spodziewasz się dziecka.-Otoczył ją ramieniem.- Jesteś wolna! Dzisiejszy dzień tego dowiódł.- Podszedł do kredensu, omijającszczeniaka.- Myślę, że warto to uczcić! - Wyjął butelkę szampana i zdmuchnął z niej kurz.- Niestety,obawiam się, psze pani, że nie mamy wiaderka z lodem.- Obejrzał się przez ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]