[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Myślę, że jak wszyscy mężczyzni.Ale nie bardziej.Chyba nawet mniej.To znaczy przypuszczam, że mieszczę się w średniej.- Więc w czym mnie pan okłamał podczas pierwszego spotkania?Sophie zapala papierosa.Przypomina sobie, że on nie pali.Ma to w nosie.Najważniejsze, żeby jej nie zabraniał.- Nie wiem.Nie rozmawialiśmy zbyt długo.- Niektórzy mężczyzni nie potrzebują dużo czasu, żeby zdążyć skłamać.Sierżant wlepia w nią wzrok.- Nie będę mógł walczyć.- Słucham?- Nie będę mógł z panią walczyć na słowa.Nie jestem rozmowny ani zbytbłyskotliwy, wie pani.Tak, pani to wie.Może właśnie dlatego mnie paniwybrała.To znaczy rozumiem, dlaczego mnie pani wybrała.- Co pan opowiada?- Rozumiem.- Możliwe, że gdybyśmy się wzajem zrozumieli, rozmowa byłabyłatwiejsza.Podszedł kelner.Sophie w duchu robi zakład.- Co pani zamówi? - pyta sierżant.- Antrykot i sałatę.A pan?- No cóż.- rzuca, po raz ostatni przebiegając wzrokiem kartę.- To samoco pani, antrykot i sałatę.Wygrałam, myśli Sophie.- Jak wypieczony?- Krwisty.Dwa krwiste - odpowiada Sophie, gasząc papierosa.DobryBoże, co za idiotyczna sytuacja!- Co pan mówił?- Ja? A niby co?- Coś, że pana wybrałam.? Co pan miał na myśli?- Och, niech się pani tym nie przejmuje.Zawsze byłem niezdarą.Nic nato nie poradzę.Moja matka często powtarzała: Jeśli na polu trafisię krowiplacek (przepraszam za wyrażenie), ty w niego wdepniesz.- Nie bardzo za panem nadążam.- A przecież nie jestem facetem skomplikowanym.- Nie, na to wygląda.To znaczy chcę powiedzieć.- Niech się pani wciąż nie usprawiedliwia, inaczej nigdy z tego niewybrniemy.Kelner przynosi dwa identyczne antrykoty z sałatą.W milczeniuzaczynają jeść.Sophie czuje się w obowiązku pochwalić danie, lecz nie ma jużsiły wymyślić ani słowa więcej.Wielka rozdzielająca ich pustynia podstępniepowiększa się, jak kałuża rozlewa się coraz szerzej i szerzej.- Jedzenie jest rzeczywiście niezłe.- Tak, dobre.Bardzo dobre.Lecz trudno, Sophie naprawdę nie jest w stanie zmusić się do podjęciadalszej rozmowy; kosztowałoby ją to zbyt wiele wysiłku.Musi jeść swójantrykot i nie wymiękać.Po raz pierwszy dokładnie mu się przygląda.Metrsiedemdziesiąt sześć, może metr osiemdziesiąt.Bez wątpienia dobrzezbudowany, szerokie ramiona, wojskowi uprawiają dużo sportu, szerokie dłonie,wypielęgnowane paznokcie.A twarz: poczciwa facjata spaniela.Włosy, którebyłyby rzadkie, gdyby nie zostały tak krótko ostrzyżone, nos trochę za mały,spojrzenie nieco bez wyrazu.Zdecydowanie barczysty.Dziwne, że zapierwszym razem wydał jej się taki niski.To zapewne kwestia sposobu bycia,pewnej niedojrzałości.Naiwności.Raptem Sophie ogarnia zazdrość.Zazdrościsierżantowi prostoduszności - po raz pierwszy myśli o nim bez pogardy.Uświadamia sobie, że dotąd postrzegała go jako przedmiot, że nic o nim niewiedząc, traktowała go lekceważąco.Typowo męskie zachowanie.- Zapętliliśmy się, co? - pyta w końcu.- Zapętliliśmy.?- Tak, rozmowa utknęła w miejscu.- Cóż, to nie takie łatwe.- stwierdza sierżant.- Jak się znajdzie temat dorozmowy, to w porządku, potem już leci jak z górki, ale kiedy na nic się niewpadnie.Mieliśmy dobry początek, i akurat wtedy musiał podejść kelner.Sophie nie może powstrzymać uśmiechu.To, co teraz czuje, nie jest już zmęczeniem.Ani pogardą.Więc czym?Poczuciem pustki.Daremności.Być może to właśnie z niego emanuje ta pustka.- No dobrze, a czym się pan teraz zajmuje?- Aącznością.- To mi pan wyjaśnił.- Co?- Co to jest ta łączność? Niech mi pan wytłumaczy.Więc starszy sierżant z zapałem atakuje temat.Nareszcie w swoimżywiole, odzyskuje dar słowa.Sophie go nie słucha.Dyskretnie zerka na zegarścienny.Ale czegóż innego się spodziewała? Na co liczyła? Na nowegoVincenta? Powraca wspomnieniem do ich domu, do początków małżeństwa.Dotego dnia, kiedy zabrała się za malowanie salonu.Vincent podszedł do niej odtyłu.Położył dłoń na jej karku, tylko tyle, a ona poczuła w sobie przypływ takiejsiły.- Nie bardzo panią obchodzi łączność, co?- Ależ skąd! Odwrotnie!- Odwrotnie? Pasjonuje?- Nie, tego bym nie powiedziała.- Wiem, o czym pani myśli.- Czyżby?- Owszem.Mówi sobie pani: Miły chłopak, ale śmiertelnie nudny ,przepraszam za wyrażenie.Patrzy pani na zegarek, myśli o czym innym.Chciałaby pani być gdzie indziej.No to pani powiem: ja też bym chciał.Czujęsię przy pani nieswojo, taka jest prawda.Próbuje pani być miła, bo nie wypadainaczej; skoro tu jesteśmy.no to rozmawiamy.Nie bardzo mamy o czym.Zastanawiam się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Myślę, że jak wszyscy mężczyzni.Ale nie bardziej.Chyba nawet mniej.To znaczy przypuszczam, że mieszczę się w średniej.- Więc w czym mnie pan okłamał podczas pierwszego spotkania?Sophie zapala papierosa.Przypomina sobie, że on nie pali.Ma to w nosie.Najważniejsze, żeby jej nie zabraniał.- Nie wiem.Nie rozmawialiśmy zbyt długo.- Niektórzy mężczyzni nie potrzebują dużo czasu, żeby zdążyć skłamać.Sierżant wlepia w nią wzrok.- Nie będę mógł walczyć.- Słucham?- Nie będę mógł z panią walczyć na słowa.Nie jestem rozmowny ani zbytbłyskotliwy, wie pani.Tak, pani to wie.Może właśnie dlatego mnie paniwybrała.To znaczy rozumiem, dlaczego mnie pani wybrała.- Co pan opowiada?- Rozumiem.- Możliwe, że gdybyśmy się wzajem zrozumieli, rozmowa byłabyłatwiejsza.Podszedł kelner.Sophie w duchu robi zakład.- Co pani zamówi? - pyta sierżant.- Antrykot i sałatę.A pan?- No cóż.- rzuca, po raz ostatni przebiegając wzrokiem kartę.- To samoco pani, antrykot i sałatę.Wygrałam, myśli Sophie.- Jak wypieczony?- Krwisty.Dwa krwiste - odpowiada Sophie, gasząc papierosa.DobryBoże, co za idiotyczna sytuacja!- Co pan mówił?- Ja? A niby co?- Coś, że pana wybrałam.? Co pan miał na myśli?- Och, niech się pani tym nie przejmuje.Zawsze byłem niezdarą.Nic nato nie poradzę.Moja matka często powtarzała: Jeśli na polu trafisię krowiplacek (przepraszam za wyrażenie), ty w niego wdepniesz.- Nie bardzo za panem nadążam.- A przecież nie jestem facetem skomplikowanym.- Nie, na to wygląda.To znaczy chcę powiedzieć.- Niech się pani wciąż nie usprawiedliwia, inaczej nigdy z tego niewybrniemy.Kelner przynosi dwa identyczne antrykoty z sałatą.W milczeniuzaczynają jeść.Sophie czuje się w obowiązku pochwalić danie, lecz nie ma jużsiły wymyślić ani słowa więcej.Wielka rozdzielająca ich pustynia podstępniepowiększa się, jak kałuża rozlewa się coraz szerzej i szerzej.- Jedzenie jest rzeczywiście niezłe.- Tak, dobre.Bardzo dobre.Lecz trudno, Sophie naprawdę nie jest w stanie zmusić się do podjęciadalszej rozmowy; kosztowałoby ją to zbyt wiele wysiłku.Musi jeść swójantrykot i nie wymiękać.Po raz pierwszy dokładnie mu się przygląda.Metrsiedemdziesiąt sześć, może metr osiemdziesiąt.Bez wątpienia dobrzezbudowany, szerokie ramiona, wojskowi uprawiają dużo sportu, szerokie dłonie,wypielęgnowane paznokcie.A twarz: poczciwa facjata spaniela.Włosy, którebyłyby rzadkie, gdyby nie zostały tak krótko ostrzyżone, nos trochę za mały,spojrzenie nieco bez wyrazu.Zdecydowanie barczysty.Dziwne, że zapierwszym razem wydał jej się taki niski.To zapewne kwestia sposobu bycia,pewnej niedojrzałości.Naiwności.Raptem Sophie ogarnia zazdrość.Zazdrościsierżantowi prostoduszności - po raz pierwszy myśli o nim bez pogardy.Uświadamia sobie, że dotąd postrzegała go jako przedmiot, że nic o nim niewiedząc, traktowała go lekceważąco.Typowo męskie zachowanie.- Zapętliliśmy się, co? - pyta w końcu.- Zapętliliśmy.?- Tak, rozmowa utknęła w miejscu.- Cóż, to nie takie łatwe.- stwierdza sierżant.- Jak się znajdzie temat dorozmowy, to w porządku, potem już leci jak z górki, ale kiedy na nic się niewpadnie.Mieliśmy dobry początek, i akurat wtedy musiał podejść kelner.Sophie nie może powstrzymać uśmiechu.To, co teraz czuje, nie jest już zmęczeniem.Ani pogardą.Więc czym?Poczuciem pustki.Daremności.Być może to właśnie z niego emanuje ta pustka.- No dobrze, a czym się pan teraz zajmuje?- Aącznością.- To mi pan wyjaśnił.- Co?- Co to jest ta łączność? Niech mi pan wytłumaczy.Więc starszy sierżant z zapałem atakuje temat.Nareszcie w swoimżywiole, odzyskuje dar słowa.Sophie go nie słucha.Dyskretnie zerka na zegarścienny.Ale czegóż innego się spodziewała? Na co liczyła? Na nowegoVincenta? Powraca wspomnieniem do ich domu, do początków małżeństwa.Dotego dnia, kiedy zabrała się za malowanie salonu.Vincent podszedł do niej odtyłu.Położył dłoń na jej karku, tylko tyle, a ona poczuła w sobie przypływ takiejsiły.- Nie bardzo panią obchodzi łączność, co?- Ależ skąd! Odwrotnie!- Odwrotnie? Pasjonuje?- Nie, tego bym nie powiedziała.- Wiem, o czym pani myśli.- Czyżby?- Owszem.Mówi sobie pani: Miły chłopak, ale śmiertelnie nudny ,przepraszam za wyrażenie.Patrzy pani na zegarek, myśli o czym innym.Chciałaby pani być gdzie indziej.No to pani powiem: ja też bym chciał.Czujęsię przy pani nieswojo, taka jest prawda.Próbuje pani być miła, bo nie wypadainaczej; skoro tu jesteśmy.no to rozmawiamy.Nie bardzo mamy o czym.Zastanawiam się [ Pobierz całość w formacie PDF ]