[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mikołajdomy śla się, że nie ty lko z zimna jego towarzy szka płacze rozpaczliwie.Bierze ją na ręcei brodząc w pły tkiej wodzie, oddala się od żółty ch podcieni.Wzrok przy zwy czaja siędo ciemności, mgła rzednie.Monika chy ba w ogóle nie zauważy ła, kiedy doniósł ją pod bramęjej kamienicy.Klucze na szczęście miała w kieszeni.Zostawił ją, płaczącą, zawiniętą w kołdrę na mokre ubranie, bo wsty dziła się rozebrać.Pobiegł szukać psa.Naprawdę wolałby, żeby nie zginął. Przecież to wodołaz, nowofundlandypły wają bez problemu pomiędzy krami, nic mu nie będzie.Biegł coraz wolniej, w szty wny m,lodowaty m ubraniu, w parokilowy ch, obcierający ch butach.Kiedy ty lko znalazł się u wy lotuulicy, zamienionej w pły tką rzekę wpły wającą na ry nek, w jego stronę z podcieni Starowolskiejruszy ł kudłaty cień.Winston długim skokiem posadził go w wodzie i rzetelnie wy lizał cieknące muz oczu łzy.Mikołaj nie mógł widzieć, że pies jeszcze przed chwilą siedział na kamiennej ławeczce obokpółży wego z zimna i strachu Henia.Niesły szalne dla ludzi w kawiarni wołanie Henia o pomocskłoniło Winstona do zanurzenia się w gliniasty ch odmętach wy kopu na ry nku, zalanego chwilęwcześniej niż Starowolska.Prąd wody wpadającej do dołu jak do studni by ł tak silny, że piesz najwy ższy m trudem, krztusząc się i pry chając, wy wlókł za ubranie na pły ciznę zatopionegonieszczęśnika.Insty nkt ratowniczy przezwy cięży ł niechęć psa do zamaczania futra, ale kiedyspełnił swoją misję, otrzepał się wielokrotnie i starannie, po czy m usiadł na wy stającej z wodyławce.Czekał na swojego pana możliwie najbliżej miejsca, w który m stracił jego trop.Henio przy wlókł się za nim.Wiedział, że powinien uciekać, ale nogi miał z galarety, a w głowie kompletny zamęt.Co właściwie się stało? Domy ślał się, że grobowe ciemnościzalegające cały zamglony ry nek mają coś wspólnego z powodzią.Usły szał sy renynadjeżdżający ch służb. Na logikę to musiało zalać parę cenny ch zaby tków.Ciekawe, ile czasuzajmie im wy pompowy wanie wody i osuszanie tego wszy stkiego?  ta my śl go jednak w końcuskutecznie otrzezwiła.Lepiej, żeby żaden z dzielny ch strażaków, a ty m bardziej policjantów, niezobaczy ł go tutaj.Poty kając się i klnąc, uciekł z zalanego ry nku.Ty mczasem kataklizm dopiero nabierał rozpędu, mimo że wody nie przy by wało po zalewiepierwszej  i na szczęście jedy nej  powodziowej fali, na dość niewielkim obszarze.Nagłośćwodnego przy boru spowodowała, że znaczna część mieszkańców miasta by ła go kompletnienieświadoma.Spali mniej lub bardziej spokojnie.Apogeum odczuwalnej dla ludności klęskiży wiołowej miało nastąpić w porze porannego wstawania.Ty mczasem deszcz padał na ciemneśródmieście, tonące pod kilkucenty metrową warstwą wody i otulone zacierającą kontury mgłą.Pod wodą znalazły się jezdnie  nieprzejezdne  i chodniki, po który ch można by chodzićw kaloszach.Pod wodą  pod dużą ilością wody  by ły przejścia podziemne, piwnice domówi piwniczne knajpy.Kanalizacja też skry ła się pod wodą i wszelkie jej nieszczelności dawały znaćo sobie.Instalacje elektry czne, zanurzone w wodzie, wy łączy ły się same, podobnie jak telefonyw centrum.Na pery feriach jednak można by niczego nie zauważy ć.Henio mieszkał na osiedlu dość odległy m od centrum i kiedy w końcu dowlókł się do domu komunikacja nocna nie działała, jak zwy kle  miał wrażenie, że wy rwał się z sennego koszmaru.Zanurzy ł się w wannie z ciepłą wodą i czekając, aż sine zabarwienie zniknie z przemarzniętegociała, zastanawiał się, co właściwie się stało.Nie bał się.Już nie  zmęczenie i zimno przekroczy łygranicę strachu.Pomy śleć, że ży cie uratował mu wielki pies! Gdy by nie ten futrzany potwór,pewnie utopiłby się w błocie w wy kopie na ry nku. Skąd do cholery się wziął ten psi anioł? Gdziesię podział Kundel? I skąd ta powódz?!! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl