[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie ma ucieczki od postępu, jedyna droga pro-wadzi do przodu, przypomniał sobie słowa ojca Klemta.Powiedział to tamtego dnia, prawda?To było jeszcze przed wojną.Veller został właśniemianowany kapitanem Kripo.Tego samego wieczoru ujego drzwi pojawił się ojciec Klemt.Veller znał go od wie-lu lat, kapłan nauczał katechizmu w sierocińcu, w którymDieter się wychował.- Wiem, że zaniedbałem niedzielne msze - zaczął, aleojciec Klemt machnął ręką z uśmiechem.- Niektórzy chodzą odwiedzić Boga w jego domu, inninoszą go cały czas w sercu.Doszły mnie słuchy o twojejbłyskawicznej karierze.Chciałem ci pogratulować.Cieszęsię, że ci się udało.Byłeś najbystrzejszym dzieckiem uŚwiętego Benedykta.Zawsze ciekawy świata.- Zawsze lubiłem wiedzieć, co kryje się za kolejną za-słoną - przyznał Veller.- Z tego, co pamiętam, byłeś bardziej zainteresowanytym, co kryło się pod spódnicami koleżanek - zachichotałksiądz.Veller wybuchnął śmiechem.- W tym tonie chciałbym cię zaprosić do opery - pod-jął ojciec Klemt.- Zasłużyłeś na chwilę odpoczynku.Mó-wią mi, że strasznie się zapracowujesz.- Kto mówi?- Ludzie.- Ksiądz mrugnął porozumiewawczo.- Tojak?- Myślałeś o czymś konkretnym?- Tak.Upiór w Operze.Veller nie chodził do opery, był raczej domatorem ślę-czącym całe wieczory nad książkami, ale tym razem dałsię skusić.Tam ją poznał.Amelia grała Christine i już podczaspierwszego aktu skradła mu serce.Rzeczywiście nie mógłod niej oderwać wzroku.Każda linia jej twarzy tak per-fekcyjna.Złociste loki opadające w dół niczym spadającegwiazdy.I te oczy, piękne i łagodne, a zarazem tak pełnesiły.Kiedy za namową ojca Klemta zagadnął ją po spekta-klu, nie przeszłoby mu przez myśl, że pobiorą się jeszczetej samej zimy.Amelia zawsze go wspierała we wszyst-kim, co sobie postanowił.On odwzajemniał się jej tymsamym.Do czasu.Wspomnienia szczęścia z każdym dniem bolały gobardziej.Otrzepał spodnie i ruszył ku metalowej drabince pro-wadzącej na ulicę.Będzie działał.Chociaż to może byćfałszywy trop, nawet pułapka zastawiona na niego albona Zielony Krąg, będzie działał.Ostrożnie.•Nie mógł się pozbyć wrażenia, że wkracza do zupełnieinnego świata.Posiadłość von Brauna znajdowała się naperyferiach Berlina, ale każdy, kto postawił stopę na jejterenie, przysiągłby, że pokonał nie tylko kilka kilome-trów, ale i kilkaset lat.Barokowy pałacyk wyrastającyjakby spod ziemi na końcu krętej ścieżki potęgował todziwne uczucie.Ornamenty zdobiące zewnętrzne ścianychyba były niedawno restaurowane, bo Veller nie znalazłna nich ani jednej szczeliny i ani jednego pęknięcia, a nazacienionych ścianach nie dostrzegł nawet kępki mchu.Pałacyk wydawał się sterylny.Veller wzdrygnął się nasamą myśl i czym prędzej ruszył do drzwi frontowych.- W czym mogę pomóc? - zapytał ciepłym, zachęcają-cym głosem lokaj, który mu otworzył.- Kapitan Dieter Veller, chciałbym się zobaczyć z ba-ronem Klausem von Braunem.- Kapitan?Nutka niepewności w głosie służącego kazała Vellero-wi szybko dodać:- To sprawa prywatna, jestem po służbie.- Ach, rozumiem.- Lokaj wyraźnie się uspokoił.Mu-siał być bardzo przywiązany do pracodawcy.- Sprawdzę,czy baron pana przyjmie.Dieter skinął powoli głową.Poczeka.Lokaj wprowadził go do obszernego, dobrze oświetlo-nego holu.Sufit znajdował się tu niebotycznie wysoko, naścianach wisiały olbrzymie lustra, dzięki którym pokójwydawał się jeszcze większy.Veller, pozostawiony samsobie, przechadzał się niespokojnie z kąta w kąt.Atmos-fera pałacyku, choć pozornie ciepła i zapraszająca, zaczy-nała go przytłaczać i wpędzać w stan przygnębienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Nie ma ucieczki od postępu, jedyna droga pro-wadzi do przodu, przypomniał sobie słowa ojca Klemta.Powiedział to tamtego dnia, prawda?To było jeszcze przed wojną.Veller został właśniemianowany kapitanem Kripo.Tego samego wieczoru ujego drzwi pojawił się ojciec Klemt.Veller znał go od wie-lu lat, kapłan nauczał katechizmu w sierocińcu, w którymDieter się wychował.- Wiem, że zaniedbałem niedzielne msze - zaczął, aleojciec Klemt machnął ręką z uśmiechem.- Niektórzy chodzą odwiedzić Boga w jego domu, inninoszą go cały czas w sercu.Doszły mnie słuchy o twojejbłyskawicznej karierze.Chciałem ci pogratulować.Cieszęsię, że ci się udało.Byłeś najbystrzejszym dzieckiem uŚwiętego Benedykta.Zawsze ciekawy świata.- Zawsze lubiłem wiedzieć, co kryje się za kolejną za-słoną - przyznał Veller.- Z tego, co pamiętam, byłeś bardziej zainteresowanytym, co kryło się pod spódnicami koleżanek - zachichotałksiądz.Veller wybuchnął śmiechem.- W tym tonie chciałbym cię zaprosić do opery - pod-jął ojciec Klemt.- Zasłużyłeś na chwilę odpoczynku.Mó-wią mi, że strasznie się zapracowujesz.- Kto mówi?- Ludzie.- Ksiądz mrugnął porozumiewawczo.- Tojak?- Myślałeś o czymś konkretnym?- Tak.Upiór w Operze.Veller nie chodził do opery, był raczej domatorem ślę-czącym całe wieczory nad książkami, ale tym razem dałsię skusić.Tam ją poznał.Amelia grała Christine i już podczaspierwszego aktu skradła mu serce.Rzeczywiście nie mógłod niej oderwać wzroku.Każda linia jej twarzy tak per-fekcyjna.Złociste loki opadające w dół niczym spadającegwiazdy.I te oczy, piękne i łagodne, a zarazem tak pełnesiły.Kiedy za namową ojca Klemta zagadnął ją po spekta-klu, nie przeszłoby mu przez myśl, że pobiorą się jeszczetej samej zimy.Amelia zawsze go wspierała we wszyst-kim, co sobie postanowił.On odwzajemniał się jej tymsamym.Do czasu.Wspomnienia szczęścia z każdym dniem bolały gobardziej.Otrzepał spodnie i ruszył ku metalowej drabince pro-wadzącej na ulicę.Będzie działał.Chociaż to może byćfałszywy trop, nawet pułapka zastawiona na niego albona Zielony Krąg, będzie działał.Ostrożnie.•Nie mógł się pozbyć wrażenia, że wkracza do zupełnieinnego świata.Posiadłość von Brauna znajdowała się naperyferiach Berlina, ale każdy, kto postawił stopę na jejterenie, przysiągłby, że pokonał nie tylko kilka kilome-trów, ale i kilkaset lat.Barokowy pałacyk wyrastającyjakby spod ziemi na końcu krętej ścieżki potęgował todziwne uczucie.Ornamenty zdobiące zewnętrzne ścianychyba były niedawno restaurowane, bo Veller nie znalazłna nich ani jednej szczeliny i ani jednego pęknięcia, a nazacienionych ścianach nie dostrzegł nawet kępki mchu.Pałacyk wydawał się sterylny.Veller wzdrygnął się nasamą myśl i czym prędzej ruszył do drzwi frontowych.- W czym mogę pomóc? - zapytał ciepłym, zachęcają-cym głosem lokaj, który mu otworzył.- Kapitan Dieter Veller, chciałbym się zobaczyć z ba-ronem Klausem von Braunem.- Kapitan?Nutka niepewności w głosie służącego kazała Vellero-wi szybko dodać:- To sprawa prywatna, jestem po służbie.- Ach, rozumiem.- Lokaj wyraźnie się uspokoił.Mu-siał być bardzo przywiązany do pracodawcy.- Sprawdzę,czy baron pana przyjmie.Dieter skinął powoli głową.Poczeka.Lokaj wprowadził go do obszernego, dobrze oświetlo-nego holu.Sufit znajdował się tu niebotycznie wysoko, naścianach wisiały olbrzymie lustra, dzięki którym pokójwydawał się jeszcze większy.Veller, pozostawiony samsobie, przechadzał się niespokojnie z kąta w kąt.Atmos-fera pałacyku, choć pozornie ciepła i zapraszająca, zaczy-nała go przytłaczać i wpędzać w stan przygnębienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]