[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zerknął na narożny numer i zorientował się, że jest już niedalekood Meyer s Hotel, którego adres otrzymał od Gurfeina, a w którym Joe Skarpeta Lanza stalewynajmował pokój, służący jako miejsce do załatwiania interesów.Wyjął z kieszeni banknot, podał kierowcy ze słowami: Reszty nie trzeba i wysiadł zneseserem w ręku.Poszedł chodnikiem, wymijając funkcjonariuszy, którzy właśnie zaczęli ustawiać na nimprzegrodę. Ej! zawołał jeden z nich. Tam nie wolno!Canidy udał, że nie słyszy, i dalej szedł w kierunku numeru 117, słysząc za sobązrezygnowane mruknięcie policjanta.Przed Meyer s Hotel zniszczonym, trzypiętrowym budynkiem, którego połowę regularniewynajmowała mafia grupka policjantów otaczała wejście; wpatrywali się w jakiś kształtoparty o ścianę.Jeszcze kilka kroków i przestał to być jakiś kształt.Canidy potrafił rozpoznać ludzkie zwłoki.O boczną ścianę opierał się zwalisty facet w skórzanej czapce, flanelowej koszuli,zatłuszczonej bluzie i sięgających do kolan gumowcach, który postąpił kilka kroków i zagrodziłdrogę Canidy emu. Nie ma przejścia warknął.Miał metr osiemdziesiąt osiem wzrostu, jakieś sto dziesięć kilogramów wagi i Canidy musiałlekko podnieść głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Jestem umówiony na spotkanie powiedział. A ty co, gliniarz?Facet studiował go bacznie. Nazywasz się Kennedy?Lepiej było nie żartować. Canidy. Mhm.Kazał cię wprowadzić. Facet zerknął w kierunku policjantów. Coś się tamstało. Zdaje się.VJedenNick s CafeRóg Pearl Street i Fletcher StreetNowy Jork6 marca 1943 roku, 12:40Ubrany w mundur majora Korpusu Powietrznego Wojsk Lądowych USA, Richard Canidy zneseserem w ręku, w ślad za wielkim gorylem minął dwie przecznice w kierunku na południe,wykręcił we Fletcher Street i teraz minął kolejne dwie przecznice na zachód. Niezłą musimystanowić parę pomyślał. Tutaj mruknął facet, gdy znalezli się przy całodobowej restauracji na rogu Pearl iFletcher Street.Lokal, niewielki i ciemny, pełen był kierowców ciężarówek, budowlańców,listonoszy, między którymi zdarzyła się nawet para policjantów z ulicznego patrolu.Słychać było gwar rozmów, szczęk sztućców, brzęk szklanek, w powietrzu unosił się zapachczosnku i cebuli.Pomieszczenie było wąskie i długie.Od frontowego okna wychodzącego naPearl Street, pod lewą ścianą ciągnął się długi blat, przy którym na wysokich trzonach ustawionoobrotowe fotele, wyłożone winylem, wzdłuż prawej ciąg drewnianych stołów z ławkami,obliczonych na czterech klientów każdy.Obok każdego miejsca wisiało na ścianie zdjęcie jakiejśgreckiej wysepki.Na zapleczu za wahadłowymi drzwiami znajdowała się pełna gwaru kuchnia.Drzwi sięrozstąpiły, a zza nich wynurzył się kelner z wielką, okrągłą tacą na przedramieniu, na niej zaśpiętrzyły się talerze z sandwiczami, chipsami i czarkami z zupą.Tylne stoły rozświetliło światłoz kuchni, które jeszcze przez chwilę padało na nie przerywanymi błyskami, a potem skrzydładrzwi znieruchomiały i znowu zapadł mrok. Tam mruknął goryl i kiwnął głową.Kiedy przeciskali się między stołami, siedzący podnosili głowy i pozdrawiali wielkoluda.Zatrzymali się przy stojącym w rogu stole, przy którym siedział mężczyzna podobnie ubrany jakprzewodnik Canidy ego: flanelowa koszula z długimi rękawami, poplamiona bluza, gumowce, aobok niego dragi w czarnym, tanim garniturze, mający jakieś metr siedemdziesiąt pięćwzrostu, siedemdziesiąt kilogramów wagi oraz bladą skórę.Obok małej filiżanki z kawą leżałegzemplarz antyfaszystowskiej, wydawanej w Nowym Jorku gazety Il Nuovo Mondo zezdjęciem Mussoliniego na pierwszej stronie. To ten oznajmił goryl.Mężczyzna w garniturze lekko uniósł się z ławki i wyciągnął dłoń. Joe Guerin przedstawił się.Prawnik dokładnie pasował do opisu Gurfeina. Dick Canidy, bardzo mi miło. A to Mister Lanza powiedział Guerin mój klient.Joe Lanza, niski, korpulentny, miał kostropatą twarz, zle przystrzyżone włosy i baczne, zimneoczy.Z informacji Gurfeina Canidy wiedział, że Lanza liczył sobie czterdzieści jeden lat, alewyglądał na znacznie więcej.Miał mocny, stanowczy uścisk dłoni. Miło mi rzekł Canidy, na co Lanza odpowiedział tylko krótkim skinięciem głowy. Niech pan siada powiedział Guerin, wskazując miejsce obok siebie, a naprzeciwkoLanzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zerknął na narożny numer i zorientował się, że jest już niedalekood Meyer s Hotel, którego adres otrzymał od Gurfeina, a w którym Joe Skarpeta Lanza stalewynajmował pokój, służący jako miejsce do załatwiania interesów.Wyjął z kieszeni banknot, podał kierowcy ze słowami: Reszty nie trzeba i wysiadł zneseserem w ręku.Poszedł chodnikiem, wymijając funkcjonariuszy, którzy właśnie zaczęli ustawiać na nimprzegrodę. Ej! zawołał jeden z nich. Tam nie wolno!Canidy udał, że nie słyszy, i dalej szedł w kierunku numeru 117, słysząc za sobązrezygnowane mruknięcie policjanta.Przed Meyer s Hotel zniszczonym, trzypiętrowym budynkiem, którego połowę regularniewynajmowała mafia grupka policjantów otaczała wejście; wpatrywali się w jakiś kształtoparty o ścianę.Jeszcze kilka kroków i przestał to być jakiś kształt.Canidy potrafił rozpoznać ludzkie zwłoki.O boczną ścianę opierał się zwalisty facet w skórzanej czapce, flanelowej koszuli,zatłuszczonej bluzie i sięgających do kolan gumowcach, który postąpił kilka kroków i zagrodziłdrogę Canidy emu. Nie ma przejścia warknął.Miał metr osiemdziesiąt osiem wzrostu, jakieś sto dziesięć kilogramów wagi i Canidy musiałlekko podnieść głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Jestem umówiony na spotkanie powiedział. A ty co, gliniarz?Facet studiował go bacznie. Nazywasz się Kennedy?Lepiej było nie żartować. Canidy. Mhm.Kazał cię wprowadzić. Facet zerknął w kierunku policjantów. Coś się tamstało. Zdaje się.VJedenNick s CafeRóg Pearl Street i Fletcher StreetNowy Jork6 marca 1943 roku, 12:40Ubrany w mundur majora Korpusu Powietrznego Wojsk Lądowych USA, Richard Canidy zneseserem w ręku, w ślad za wielkim gorylem minął dwie przecznice w kierunku na południe,wykręcił we Fletcher Street i teraz minął kolejne dwie przecznice na zachód. Niezłą musimystanowić parę pomyślał. Tutaj mruknął facet, gdy znalezli się przy całodobowej restauracji na rogu Pearl iFletcher Street.Lokal, niewielki i ciemny, pełen był kierowców ciężarówek, budowlańców,listonoszy, między którymi zdarzyła się nawet para policjantów z ulicznego patrolu.Słychać było gwar rozmów, szczęk sztućców, brzęk szklanek, w powietrzu unosił się zapachczosnku i cebuli.Pomieszczenie było wąskie i długie.Od frontowego okna wychodzącego naPearl Street, pod lewą ścianą ciągnął się długi blat, przy którym na wysokich trzonach ustawionoobrotowe fotele, wyłożone winylem, wzdłuż prawej ciąg drewnianych stołów z ławkami,obliczonych na czterech klientów każdy.Obok każdego miejsca wisiało na ścianie zdjęcie jakiejśgreckiej wysepki.Na zapleczu za wahadłowymi drzwiami znajdowała się pełna gwaru kuchnia.Drzwi sięrozstąpiły, a zza nich wynurzył się kelner z wielką, okrągłą tacą na przedramieniu, na niej zaśpiętrzyły się talerze z sandwiczami, chipsami i czarkami z zupą.Tylne stoły rozświetliło światłoz kuchni, które jeszcze przez chwilę padało na nie przerywanymi błyskami, a potem skrzydładrzwi znieruchomiały i znowu zapadł mrok. Tam mruknął goryl i kiwnął głową.Kiedy przeciskali się między stołami, siedzący podnosili głowy i pozdrawiali wielkoluda.Zatrzymali się przy stojącym w rogu stole, przy którym siedział mężczyzna podobnie ubrany jakprzewodnik Canidy ego: flanelowa koszula z długimi rękawami, poplamiona bluza, gumowce, aobok niego dragi w czarnym, tanim garniturze, mający jakieś metr siedemdziesiąt pięćwzrostu, siedemdziesiąt kilogramów wagi oraz bladą skórę.Obok małej filiżanki z kawą leżałegzemplarz antyfaszystowskiej, wydawanej w Nowym Jorku gazety Il Nuovo Mondo zezdjęciem Mussoliniego na pierwszej stronie. To ten oznajmił goryl.Mężczyzna w garniturze lekko uniósł się z ławki i wyciągnął dłoń. Joe Guerin przedstawił się.Prawnik dokładnie pasował do opisu Gurfeina. Dick Canidy, bardzo mi miło. A to Mister Lanza powiedział Guerin mój klient.Joe Lanza, niski, korpulentny, miał kostropatą twarz, zle przystrzyżone włosy i baczne, zimneoczy.Z informacji Gurfeina Canidy wiedział, że Lanza liczył sobie czterdzieści jeden lat, alewyglądał na znacznie więcej.Miał mocny, stanowczy uścisk dłoni. Miło mi rzekł Canidy, na co Lanza odpowiedział tylko krótkim skinięciem głowy. Niech pan siada powiedział Guerin, wskazując miejsce obok siebie, a naprzeciwkoLanzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]