[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Truffler Mason natomiast wyglądał mniej egzotycznie.Miał nasobie jak zwykle strój maskujący w postaci nie rzucającej się woczy sportowej marynarki i rdzawych spodni.Jego pociągła,końska twarz była jeszcze bardziej ponura niż zazwyczaj.- Pani Pargeter, nie zdobyłem absolutnie żadnych informacji- przepraszał.- Większość dnia spędziłem przy telefonierozmawiając z moimi urugwajskimi wtyczkami i wciąż nieudało się mi zdobyć żadnych wiarygodnych dowodów czyszczegółów o tamtejszym życiu Chrisa Dovera sprzed jego emi-gracji do Anglii.- To było tak dawno temu.- Tak.Co więcej, wygląda na to, że wymknął się z kraju pota-jemnie, więc prawdopodobnie i na ten temat nie istnieją żadnedokumenty.- A w jego domu nie trafił pan na nic, co pochodziłoby zurugwajskich czasów?Truffler nie spytał, skąd wie, że przeszukiwał rodzinny domDoverów.To była jedna z tych rzeczy, dla których lubił praco-wać dla pani Pargeter: wyjaśnienia można było ograniczyć dominimum.Znała jego metody działania i dawała mu wolną rę-kę.- Nie.Wydaje się, że starannie pozacierał za sobą ślady.Przetrząsnąłem wszystko dokładnie.Były jakieś dziecinnerzeczy, ale to jedynie lalki i tym podobne śmieci, wyraznie na-leżące do jego córki.Trafiłem tylko na jeden przedmiot, którymógł należeć do Chrisa, kiedy był młody.- O, a co to takiego?- Mały chemik.Taki dla dzieci.- Och.A gdzie go wyprodukowano? - spytała pani Pargeter znadzieją w głosie.- W Anglii - wyjaśnił Truffler Mason, natychmiast rozwie-wając wszelkie nadzieje na powiązania z Urugwajem.- Ach! - Nagłe tknęła ją inna myśl.- A czy w zestawie byłwęglan sodowy?- Nie zauważyłem.Muszę raz jeszcze sprawdzić.- Prawdopodobnie to nic ważnego.A jaki był ten zestaw?- Ot, taki sobie komplecik.Parę probówek, kilka słoiczków zchemikaliami.Jak mówiłem, produkt angielski.Rozpytałem siętrochę i dowiedziałem się, że można było taki zestaw kupić wsklepach z zabawkami pod koniec lat pięćdziesiątych.- A Chris osiadł tutaj mniej więcej w tym samym czasie.Więcprawdopodobnie kupił to tuż po przyjezdzie.- Przypuszczalnie tak.- Może, dla kogoś całkiem nowego w tym kraju wydawało sięto najprostszym sposobem zdobycia potrzebnych chemikaliów.- Możliwe.- Ale zastanawia mnie, po co mu one były potrzebne?.Hm,nie ma sposobu, by się o tym dowiedzieć.W tej sprawie jestwiele pytań, na które nie możemy uzyskać odpowiedzi.- Oparłasię ciężko o krzesło, niezadowolona, i pociągnęła łyk martini zwódką.- Tutaj, w Anglii, musi istnieć coś, co tłumaczy,dlaczego zamordowano Joyce Dover.- A skąd taka pewność?Pani Pargeter opowiedziała Trufflerowi o swoim starciu zsierżantem Karaskakisem.- To ten pośpiech, z którym zmienił taktykę, kiedy poinfor-mowałam go, że wracam do Anglii, by przeprowadzić docho-dzenie.Do tamtej pory sam starał się nakłonić mnie do wyjaz-du.Twierdził, że im szybciej opuszczę Korfu i zniknę mu zoczu, tym lepiej.Jednak w tej samej chwili, kiedy powiedzia-łam.a wtedy tylko blefowałam.powiadomiłam go, że w An-glii jestem w stanie znalezć dowody na to, iż Joyce Dover zo-stała zamordowana.w tej samej chwili nagle gorączkowousiłował zatrzymać mnie na wyspie aż do skończenia docho-dzenia.A to musi oznaczać, że w jakiś sposób udało się mi do-tknąć prawdy.%7łe naprawdę istnieje jakiś dowód zbrodni.albocoś, co jasno wskaże motyw morderstwa.Gdybym tylko wie-działa, czego szukać.Truffler w zamyśleniu pogładził swoją wydatną brodę.- Tej nocy, kiedy zamordowano Joyce Dover.- Mmm?- Powiedziała pani, że przeszukano jej bagaże.- Owszem.Moje zresztą też.- Jak pani myśli, czego szuka! ten, ktokolwiek to zrobił?- Cóż, założyłam, że butelki po ouzo, która przez przypadektrafiła do mojej torby podręcznej, a cały czas spoczywała sobiebezpiecznie u Spiro.- A przypuśćmy, że szukał jeszcze czegoś? Sam nie wiem.Nie zauważyła pani zniknięcia jakichś innych rzeczy?- Nie.Proszę wziąć pod uwagę, że kiedy założyłam, iż cho-dziło im o butelkę ouzo, nie rozglądałam się zbyt starannie.Kiedy Truffler zadał kolejne pytanie, wyglądał na jeszczebardziej przygnębionego niż zazwyczaj:- Joyce nie wspomniała pani o żadnym liście, prawda?- Liście?- O liście od jej męża.Liście, który przekazano jej już po jegośmierci.- Nie, nie sądzę.- Nagle pani Pargeter przypomniała sobiesłowa Joyce.- Owszem, powiedziała coś o tym, że Chris wciąż,nawet zza grobu, usiłuje sprawować nad nią kontrolę i.Notak, kiedy sięgam pamięcią wstecz, przypominam sobie teraz,że wspominała coś o jakimś liście.- Ale pani go nie widziała? Nie pokazała go pani?- Nie.- Załóżmy więc na chwilę - mówił powoli Truffler - że właśniez powodu tego listu postanowiła wybrać się na Korfu?- Chodzi panu o to, że postępowała zgodnie z instrukcjamiChrisa? %7łe wyjazd do Grecji nie był przypadkowy? %7łe z rozmy-słem wybrała Agios Nikitas?- Mmm.Wtedy to morderstwo staje się bardziej zrozumiałe.A przynajmniej oznacza to, że miała jakieś powiązania ztamtym miejscem.- Zgadza się.- Mówi pani, że nie pokazała tego listu.A kiedy po znalezie-niu ciała przyjaciółki przeglądała pani jej bagaż, nie natrafiłapani na jego ślad?- Nie.- Może więc tego właśnie szukał morderca.Może znalazł listi go zabrał?.- Zakładamy, że Joyce miała go przy sobie?- Cóż, wydaje mi się, że to rozsądne założenie, pani Pargeter.Chodzi mi o to, że kiedy dostaje się list ze szczegółowymiinstrukcjami, aby udać się do miejsca, którego pani dotąd niewidziała na oczy, to zabierze go pani ze sobą, prawda? Abysprawdzić jakieś szczegóły i tak dalej.- Tak, racja, zgadzam się.Prawdopodobnie w ten właśniesposób bym postąpiła.Ale zrobiliśmy jeszcze jedno, dużoistotniejsze założenie, o którego wartości wcale nie jestem takaprzekonana.- Jakież mianowicie?- Założenie, że taki list w ogóle istniał.- Gdyż w istocie tak było - zapewnił ją spokojnie Truffler.- A skąd pan wie?- Ponieważ rozmawiałem z doradcą prawnym, który oddawałgo pani Dover.- Tym samym, o którym wspominał pan w rozmowie telefo-nicznej? Tym o podwójnym nazwisku?- Zgadza się, to Fisher-Metcalf.Był radcą prawnym ChrisaDovera.Poszedłem do niego wczoraj i umówiłem go na spotka-nie z panią jutro na dziesiątą rano.- Ależ żaden radca prawny zasługujący na ten tytuł nigdy niezdradzi spraw swojego klienta, nawet jeśli ten klient nie żyje.To znaczy, jeżeli nie jest to śledztwo prowadzone przez policjęczy inne oficjalne czynniki.- Pani Pargeter, nie byłbym taki przekonany, że pan Fisher-Metcalf naprawdę jest wart swojego tytułu.Co więcej, jestempewny, że uda się go namówić, by otworzył usta.Satysfakcja malująca się na obliczu prywatnego detektywabyła tak oczywista, że wyglądał niemal wesoło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Truffler Mason natomiast wyglądał mniej egzotycznie.Miał nasobie jak zwykle strój maskujący w postaci nie rzucającej się woczy sportowej marynarki i rdzawych spodni.Jego pociągła,końska twarz była jeszcze bardziej ponura niż zazwyczaj.- Pani Pargeter, nie zdobyłem absolutnie żadnych informacji- przepraszał.- Większość dnia spędziłem przy telefonierozmawiając z moimi urugwajskimi wtyczkami i wciąż nieudało się mi zdobyć żadnych wiarygodnych dowodów czyszczegółów o tamtejszym życiu Chrisa Dovera sprzed jego emi-gracji do Anglii.- To było tak dawno temu.- Tak.Co więcej, wygląda na to, że wymknął się z kraju pota-jemnie, więc prawdopodobnie i na ten temat nie istnieją żadnedokumenty.- A w jego domu nie trafił pan na nic, co pochodziłoby zurugwajskich czasów?Truffler nie spytał, skąd wie, że przeszukiwał rodzinny domDoverów.To była jedna z tych rzeczy, dla których lubił praco-wać dla pani Pargeter: wyjaśnienia można było ograniczyć dominimum.Znała jego metody działania i dawała mu wolną rę-kę.- Nie.Wydaje się, że starannie pozacierał za sobą ślady.Przetrząsnąłem wszystko dokładnie.Były jakieś dziecinnerzeczy, ale to jedynie lalki i tym podobne śmieci, wyraznie na-leżące do jego córki.Trafiłem tylko na jeden przedmiot, którymógł należeć do Chrisa, kiedy był młody.- O, a co to takiego?- Mały chemik.Taki dla dzieci.- Och.A gdzie go wyprodukowano? - spytała pani Pargeter znadzieją w głosie.- W Anglii - wyjaśnił Truffler Mason, natychmiast rozwie-wając wszelkie nadzieje na powiązania z Urugwajem.- Ach! - Nagłe tknęła ją inna myśl.- A czy w zestawie byłwęglan sodowy?- Nie zauważyłem.Muszę raz jeszcze sprawdzić.- Prawdopodobnie to nic ważnego.A jaki był ten zestaw?- Ot, taki sobie komplecik.Parę probówek, kilka słoiczków zchemikaliami.Jak mówiłem, produkt angielski.Rozpytałem siętrochę i dowiedziałem się, że można było taki zestaw kupić wsklepach z zabawkami pod koniec lat pięćdziesiątych.- A Chris osiadł tutaj mniej więcej w tym samym czasie.Więcprawdopodobnie kupił to tuż po przyjezdzie.- Przypuszczalnie tak.- Może, dla kogoś całkiem nowego w tym kraju wydawało sięto najprostszym sposobem zdobycia potrzebnych chemikaliów.- Możliwe.- Ale zastanawia mnie, po co mu one były potrzebne?.Hm,nie ma sposobu, by się o tym dowiedzieć.W tej sprawie jestwiele pytań, na które nie możemy uzyskać odpowiedzi.- Oparłasię ciężko o krzesło, niezadowolona, i pociągnęła łyk martini zwódką.- Tutaj, w Anglii, musi istnieć coś, co tłumaczy,dlaczego zamordowano Joyce Dover.- A skąd taka pewność?Pani Pargeter opowiedziała Trufflerowi o swoim starciu zsierżantem Karaskakisem.- To ten pośpiech, z którym zmienił taktykę, kiedy poinfor-mowałam go, że wracam do Anglii, by przeprowadzić docho-dzenie.Do tamtej pory sam starał się nakłonić mnie do wyjaz-du.Twierdził, że im szybciej opuszczę Korfu i zniknę mu zoczu, tym lepiej.Jednak w tej samej chwili, kiedy powiedzia-łam.a wtedy tylko blefowałam.powiadomiłam go, że w An-glii jestem w stanie znalezć dowody na to, iż Joyce Dover zo-stała zamordowana.w tej samej chwili nagle gorączkowousiłował zatrzymać mnie na wyspie aż do skończenia docho-dzenia.A to musi oznaczać, że w jakiś sposób udało się mi do-tknąć prawdy.%7łe naprawdę istnieje jakiś dowód zbrodni.albocoś, co jasno wskaże motyw morderstwa.Gdybym tylko wie-działa, czego szukać.Truffler w zamyśleniu pogładził swoją wydatną brodę.- Tej nocy, kiedy zamordowano Joyce Dover.- Mmm?- Powiedziała pani, że przeszukano jej bagaże.- Owszem.Moje zresztą też.- Jak pani myśli, czego szuka! ten, ktokolwiek to zrobił?- Cóż, założyłam, że butelki po ouzo, która przez przypadektrafiła do mojej torby podręcznej, a cały czas spoczywała sobiebezpiecznie u Spiro.- A przypuśćmy, że szukał jeszcze czegoś? Sam nie wiem.Nie zauważyła pani zniknięcia jakichś innych rzeczy?- Nie.Proszę wziąć pod uwagę, że kiedy założyłam, iż cho-dziło im o butelkę ouzo, nie rozglądałam się zbyt starannie.Kiedy Truffler zadał kolejne pytanie, wyglądał na jeszczebardziej przygnębionego niż zazwyczaj:- Joyce nie wspomniała pani o żadnym liście, prawda?- Liście?- O liście od jej męża.Liście, który przekazano jej już po jegośmierci.- Nie, nie sądzę.- Nagle pani Pargeter przypomniała sobiesłowa Joyce.- Owszem, powiedziała coś o tym, że Chris wciąż,nawet zza grobu, usiłuje sprawować nad nią kontrolę i.Notak, kiedy sięgam pamięcią wstecz, przypominam sobie teraz,że wspominała coś o jakimś liście.- Ale pani go nie widziała? Nie pokazała go pani?- Nie.- Załóżmy więc na chwilę - mówił powoli Truffler - że właśniez powodu tego listu postanowiła wybrać się na Korfu?- Chodzi panu o to, że postępowała zgodnie z instrukcjamiChrisa? %7łe wyjazd do Grecji nie był przypadkowy? %7łe z rozmy-słem wybrała Agios Nikitas?- Mmm.Wtedy to morderstwo staje się bardziej zrozumiałe.A przynajmniej oznacza to, że miała jakieś powiązania ztamtym miejscem.- Zgadza się.- Mówi pani, że nie pokazała tego listu.A kiedy po znalezie-niu ciała przyjaciółki przeglądała pani jej bagaż, nie natrafiłapani na jego ślad?- Nie.- Może więc tego właśnie szukał morderca.Może znalazł listi go zabrał?.- Zakładamy, że Joyce miała go przy sobie?- Cóż, wydaje mi się, że to rozsądne założenie, pani Pargeter.Chodzi mi o to, że kiedy dostaje się list ze szczegółowymiinstrukcjami, aby udać się do miejsca, którego pani dotąd niewidziała na oczy, to zabierze go pani ze sobą, prawda? Abysprawdzić jakieś szczegóły i tak dalej.- Tak, racja, zgadzam się.Prawdopodobnie w ten właśniesposób bym postąpiła.Ale zrobiliśmy jeszcze jedno, dużoistotniejsze założenie, o którego wartości wcale nie jestem takaprzekonana.- Jakież mianowicie?- Założenie, że taki list w ogóle istniał.- Gdyż w istocie tak było - zapewnił ją spokojnie Truffler.- A skąd pan wie?- Ponieważ rozmawiałem z doradcą prawnym, który oddawałgo pani Dover.- Tym samym, o którym wspominał pan w rozmowie telefo-nicznej? Tym o podwójnym nazwisku?- Zgadza się, to Fisher-Metcalf.Był radcą prawnym ChrisaDovera.Poszedłem do niego wczoraj i umówiłem go na spotka-nie z panią jutro na dziesiątą rano.- Ależ żaden radca prawny zasługujący na ten tytuł nigdy niezdradzi spraw swojego klienta, nawet jeśli ten klient nie żyje.To znaczy, jeżeli nie jest to śledztwo prowadzone przez policjęczy inne oficjalne czynniki.- Pani Pargeter, nie byłbym taki przekonany, że pan Fisher-Metcalf naprawdę jest wart swojego tytułu.Co więcej, jestempewny, że uda się go namówić, by otworzył usta.Satysfakcja malująca się na obliczu prywatnego detektywabyła tak oczywista, że wyglądał niemal wesoło [ Pobierz całość w formacie PDF ]