[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twarz Jemioły w jednej chwili przybrała wyraz głębokiejobrazy.Podniósł się z miejsca, zbliżył do szafy i otworzył jąszeroko.- Proszę - powiedział z godnością.- Niech panowie szukają.Nie mam nic do ukrywania.Proszę.tu jest bielizna, tuskarpety, krawat - przewracał na półkach, pokazując swójskromny przyodziewek.- Wszędzie może pan zajrzeć.Nie mażadnych strzykawek.- Niech pan zostawi, nas nie interesują pańskie gacie, panieSaszewski - przerwał porucznik.- Więc jak to jest z AndrzejemCzertwanem?- Przecież powiedziałem.O co właściwie chodzi?- O narkotyki.- Nar-ko-ty-ki?! - Jemioła wytrzeszczył oczy i otworzyłszeroko usta, całą swą postacią pokazując, jak bardzo jestzdumiony.- Pan chyba żartuje, panie poruczniku!- Sądzi pan? - Kotowicz przyjrzał mu się z bliska, a Jemiołanagle zmieszał się, na chwilę spuścił głowę.- Ja wiem, że panprzestał pić na Pradze i przeniósł się aż na Wolę, bo tam mniejsię rzuca w oczy.Za co pan pije, panie Saszewski? Za te paręzłotych, co pan utarguje na bazarze? Za słone paluszki?Zmiechu warte.Mnie pan nie zmyli, Jemioła! Owszem, nabazarze można i tysiące zarobić na lewo, ale to nie pan.Pięćpaczek paluszków na cały tydzień, niech będzie nawet dziesięć.Mydlenie oczu, abym pomyślał: handlarz.Zgadza się, handlarz,ale czym innym.Jemioła milczał.Ręce zacisnął na kolanach, wielki medaldyndał na sznurku przy każdym głębszym oddechu, usta byłyzaciśnięte.- Ma pan znajomego pielęgniarza albo salową? Potrząsnąłgłową przecząco.- Do lekarza pan chodzi?- Czasami.- Do którego?- Różnie.- Od kogo pan dostaje recepty? Albo gotowe prochy?- Od nikogo.Ja się tym nie zajmuję.- Panie Saszewski - porucznik przysiadł obok niego - niechpan słucha uważnie.Wiem, że niełatwo jest żyć, kiedy całarodzina to złodzieje, włamywacze, paserzy i tak dalej.Do tejpory nie stawał pan przed sądem, ma pan jeszcze czystą kartę.Ale to jest ostatni dzwonek, Jemioła! Jeden krok dalej na tejdrodze i będzie koniec.A za narkotyki siedzi się, i to długo.- Pan mi nic nie udowodni - odezwał się Jemioła.- Nie pójdęsiedzieć, bo nie mam za co.A ze szprycerami nie mam styku.- Chodzmy - zwrócił się Kotowicz do kolegi.- Ale rny sięchyba jeszcze spotkamy, panie Saszewski.Tak rai się zdaje.- Zdrowia życzę panu porucznikowi - uśmiechnął się Jemioła,zamykając za nimi drzwi.Kiedy oddalili się dostatecznie, aby nie było słychać rozmowy,Kotowicz rzekł:- Musieli mieć świecę gdzieś na drodze, a znają, cholera,milicyjne wozy.Jeden ostrzegł w porę i rozbiegli się.- Tak.W pokoju pachniało eterem czy czymś takim.A on miałw kieszeni fiolki.W prawej kieszeni spodni.- Skąd wiesz? - Kotowicz aż przystanął.- Czemuś nic niepowiedział?- Grzechotało lekko i dzwoniło, kiedy się poruszał, wyraznieuderzało szkło o szkło.Ale pewnie fiolki były puste.Widocznienie zdążył wyrzucić.- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - powtórzył porucznik.-Mogliśmy go z tym złapać.- Nie, to żaden dowód.Mógł mieć dla siebie.To nie jestkaralne.Dopóki nie złapiemy co najmniej dwóch, razemzażywających, nie przetniemy tego interesu.- Ustaliliśmy ścisłą współpracę z komendą praską, ale brakludzi, żeby noc i dzień obserwować ten dom i Jemiołę.Wiem,że się tu schodzą, ale nie mogę natrafić.A dałbym głowę, żektoś mu dostarcza narkotyki!Wrócili do Zródmieścia i Szczęsny pojechał do swojejkomendy.Kręglewski oznajmił mu z zadowoleniem, że nanyplu już nie rosi , a jego szukał naczelnik wydziału.Prócz tegoStary był w wydziale na kontroli.- Zupełnie bez uprzedzenia, wyobraz sobie! Na szczęście,byłem.Jak zwykle - dodał szybko.- Od kiedy to o kontroli ktoś uprzedza? - mruknął Szczęsny iposzedł do gabinetu majora Daniłowicza.*Prokurator Nieświeski umówił się z Czertwanem na kawę ikieliszek koniaku w barku Europejskim , bo jednemu idrugiemu było tam po drodze z pracy.Usiedli w lewej salce,pod tajemniczym malowidłem, pokrywającym całą ścianę,zamówili zamiast kawy śledzika i wyborową.Ludzi było mało,jeszcze nie powrócili z urlopów.- Rozmawiałem o Andrzeju z kim trzeba - rzekł Nieświeski,dziobiąc dzwonko śledzia - i chciałbym cię uprzedzić, że zadobrze to nie wygląda.Czertwan wychylił kieliszek i postawił go ostrożnie.Nic niepowiedział, patrzał tylko na przyjaciela, czekając dalszych słów.O tym, że sprawa wygląda niedobrze, sam wiedział i nie tegopotrzebował, lecz właściwej rady, nawet pomocy.- Gdyby chłopak zdecydował się na szczerość wobec mojegokolegi - ciągnął prokurator - i opowiedział, jak to było znarkotykami, kto mu dał, kiedy, gdzie i tak dalej, rzecz byłabyłatwa do.- zawahał się - no, nie do umorzenia, oczywiście, alew świetle prawa wyglądałoby to zupełnie inaczej.Rozumiesz,Andrzej jest bardzo młody, ma czystą hipotekę.Napaść naprzechodniów w stanie upojenia alkoholowego lub, co gorzej,na trzezwo, a napaść pod wpływem silnego narkotyku, wdodatku podanego mu przez jakiegoś faceta, może starszego -to duża różnica.Sądzę, że chłopiec nie zdawał sobie sprawy ztego, co zażywa.Znam go przecież nie od dziś, wiem, że tospokojny młody człowiek, dobry uczeń, przyzwoity syn i brat.Ipowiedziałem tak mojemu koledze, który prowadzi sprawę.- Dziękuję ci - odezwał się Czertwan.- No, ale bieda w tym, że Andrzej mówić nie chce.Dlategocała rzecz wygląda o wiele gorzej.Sąd może przypuszczać, żechłopiec sam, dobrowolnie, wlazł w towarzystwo łobuzów inarkomanów.%7łe wiedział, co robi.I milczy, bo ich ochrania, bomu na nich zależy.Czy nie możesz go jakoś skłonić dopuszczenia farby?- Próbowałem.Może zlewnie wiem.- Znasz takiego człowieka, który nazywa się Saszewski imieszka w Marysinie Wawerskim?- Saszewski - Czertwan zamyślił się na chwilę, potempotrząsnął głową.- Chyba nie.To pracownik Poksydu ?- Nie, to w ogóle nie pracownik.Czymś tam handluje nabazarze.Milicja ma go na oku, bo są pewne dane, niestety narazie dość skąpe, że handluje pokątnie narkotykami.Podobno,ale to jest rzeczywiście: podobno, widziano go z Andrzejem.Gdzieś na Krakowskim.Jeżeli znajdziesz dogodny moment,spytaj chłopaka o tę znajomość.- Spróbuję.Chociaż ostatnio mało co mi się udaje - mruknąłCzertwan.- Zaczynam tracić pamięć.Gubię się w drobiazgach,a to jest dowodem.- urwał.Prokurator przyjrzał mu się uważnie, jego chłodne oczystraciły na chwilę swą ostrość, złagodniały.- Wez się w garść - odparł.- Pamiętaj, że jeszcze wszystko jestdo odrobienia.Póki ktoś żyje, wszystko jest do odrobienia -powtórzył ciszej i odwrócił głowę.Czertwanowi zrobiło się przykro.Nieświeski stracił niedawnobrata, którego bardzo kochał.Wychowywali się razem i razemuczyli,- potem obaj studiowali prawo.Stefan Nieświeski zginąłw wypadku samochodowym.W czasie niezwykle gęstej mgły,jadąc zresztą ostrożnie, wpakował się na furmankę, i to taknieszczęśliwie, że pęknięta kierownica wbiła mu się w brzuch.- Wypijmy - zaproponował Czertwan, bo nic innego nieprzyszło mu na myśl, nie potrafił mówić słów pocieszenia.Tego wieczoru zajrzał znowu do pokoju syna i zastał go,przerzucającego książki szkolne.Widok ten uradował go, bo byłoznaką, że chłopiec powraca myślą do czekającej go nauki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Twarz Jemioły w jednej chwili przybrała wyraz głębokiejobrazy.Podniósł się z miejsca, zbliżył do szafy i otworzył jąszeroko.- Proszę - powiedział z godnością.- Niech panowie szukają.Nie mam nic do ukrywania.Proszę.tu jest bielizna, tuskarpety, krawat - przewracał na półkach, pokazując swójskromny przyodziewek.- Wszędzie może pan zajrzeć.Nie mażadnych strzykawek.- Niech pan zostawi, nas nie interesują pańskie gacie, panieSaszewski - przerwał porucznik.- Więc jak to jest z AndrzejemCzertwanem?- Przecież powiedziałem.O co właściwie chodzi?- O narkotyki.- Nar-ko-ty-ki?! - Jemioła wytrzeszczył oczy i otworzyłszeroko usta, całą swą postacią pokazując, jak bardzo jestzdumiony.- Pan chyba żartuje, panie poruczniku!- Sądzi pan? - Kotowicz przyjrzał mu się z bliska, a Jemiołanagle zmieszał się, na chwilę spuścił głowę.- Ja wiem, że panprzestał pić na Pradze i przeniósł się aż na Wolę, bo tam mniejsię rzuca w oczy.Za co pan pije, panie Saszewski? Za te paręzłotych, co pan utarguje na bazarze? Za słone paluszki?Zmiechu warte.Mnie pan nie zmyli, Jemioła! Owszem, nabazarze można i tysiące zarobić na lewo, ale to nie pan.Pięćpaczek paluszków na cały tydzień, niech będzie nawet dziesięć.Mydlenie oczu, abym pomyślał: handlarz.Zgadza się, handlarz,ale czym innym.Jemioła milczał.Ręce zacisnął na kolanach, wielki medaldyndał na sznurku przy każdym głębszym oddechu, usta byłyzaciśnięte.- Ma pan znajomego pielęgniarza albo salową? Potrząsnąłgłową przecząco.- Do lekarza pan chodzi?- Czasami.- Do którego?- Różnie.- Od kogo pan dostaje recepty? Albo gotowe prochy?- Od nikogo.Ja się tym nie zajmuję.- Panie Saszewski - porucznik przysiadł obok niego - niechpan słucha uważnie.Wiem, że niełatwo jest żyć, kiedy całarodzina to złodzieje, włamywacze, paserzy i tak dalej.Do tejpory nie stawał pan przed sądem, ma pan jeszcze czystą kartę.Ale to jest ostatni dzwonek, Jemioła! Jeden krok dalej na tejdrodze i będzie koniec.A za narkotyki siedzi się, i to długo.- Pan mi nic nie udowodni - odezwał się Jemioła.- Nie pójdęsiedzieć, bo nie mam za co.A ze szprycerami nie mam styku.- Chodzmy - zwrócił się Kotowicz do kolegi.- Ale rny sięchyba jeszcze spotkamy, panie Saszewski.Tak rai się zdaje.- Zdrowia życzę panu porucznikowi - uśmiechnął się Jemioła,zamykając za nimi drzwi.Kiedy oddalili się dostatecznie, aby nie było słychać rozmowy,Kotowicz rzekł:- Musieli mieć świecę gdzieś na drodze, a znają, cholera,milicyjne wozy.Jeden ostrzegł w porę i rozbiegli się.- Tak.W pokoju pachniało eterem czy czymś takim.A on miałw kieszeni fiolki.W prawej kieszeni spodni.- Skąd wiesz? - Kotowicz aż przystanął.- Czemuś nic niepowiedział?- Grzechotało lekko i dzwoniło, kiedy się poruszał, wyraznieuderzało szkło o szkło.Ale pewnie fiolki były puste.Widocznienie zdążył wyrzucić.- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - powtórzył porucznik.-Mogliśmy go z tym złapać.- Nie, to żaden dowód.Mógł mieć dla siebie.To nie jestkaralne.Dopóki nie złapiemy co najmniej dwóch, razemzażywających, nie przetniemy tego interesu.- Ustaliliśmy ścisłą współpracę z komendą praską, ale brakludzi, żeby noc i dzień obserwować ten dom i Jemiołę.Wiem,że się tu schodzą, ale nie mogę natrafić.A dałbym głowę, żektoś mu dostarcza narkotyki!Wrócili do Zródmieścia i Szczęsny pojechał do swojejkomendy.Kręglewski oznajmił mu z zadowoleniem, że nanyplu już nie rosi , a jego szukał naczelnik wydziału.Prócz tegoStary był w wydziale na kontroli.- Zupełnie bez uprzedzenia, wyobraz sobie! Na szczęście,byłem.Jak zwykle - dodał szybko.- Od kiedy to o kontroli ktoś uprzedza? - mruknął Szczęsny iposzedł do gabinetu majora Daniłowicza.*Prokurator Nieświeski umówił się z Czertwanem na kawę ikieliszek koniaku w barku Europejskim , bo jednemu idrugiemu było tam po drodze z pracy.Usiedli w lewej salce,pod tajemniczym malowidłem, pokrywającym całą ścianę,zamówili zamiast kawy śledzika i wyborową.Ludzi było mało,jeszcze nie powrócili z urlopów.- Rozmawiałem o Andrzeju z kim trzeba - rzekł Nieświeski,dziobiąc dzwonko śledzia - i chciałbym cię uprzedzić, że zadobrze to nie wygląda.Czertwan wychylił kieliszek i postawił go ostrożnie.Nic niepowiedział, patrzał tylko na przyjaciela, czekając dalszych słów.O tym, że sprawa wygląda niedobrze, sam wiedział i nie tegopotrzebował, lecz właściwej rady, nawet pomocy.- Gdyby chłopak zdecydował się na szczerość wobec mojegokolegi - ciągnął prokurator - i opowiedział, jak to było znarkotykami, kto mu dał, kiedy, gdzie i tak dalej, rzecz byłabyłatwa do.- zawahał się - no, nie do umorzenia, oczywiście, alew świetle prawa wyglądałoby to zupełnie inaczej.Rozumiesz,Andrzej jest bardzo młody, ma czystą hipotekę.Napaść naprzechodniów w stanie upojenia alkoholowego lub, co gorzej,na trzezwo, a napaść pod wpływem silnego narkotyku, wdodatku podanego mu przez jakiegoś faceta, może starszego -to duża różnica.Sądzę, że chłopiec nie zdawał sobie sprawy ztego, co zażywa.Znam go przecież nie od dziś, wiem, że tospokojny młody człowiek, dobry uczeń, przyzwoity syn i brat.Ipowiedziałem tak mojemu koledze, który prowadzi sprawę.- Dziękuję ci - odezwał się Czertwan.- No, ale bieda w tym, że Andrzej mówić nie chce.Dlategocała rzecz wygląda o wiele gorzej.Sąd może przypuszczać, żechłopiec sam, dobrowolnie, wlazł w towarzystwo łobuzów inarkomanów.%7łe wiedział, co robi.I milczy, bo ich ochrania, bomu na nich zależy.Czy nie możesz go jakoś skłonić dopuszczenia farby?- Próbowałem.Może zlewnie wiem.- Znasz takiego człowieka, który nazywa się Saszewski imieszka w Marysinie Wawerskim?- Saszewski - Czertwan zamyślił się na chwilę, potempotrząsnął głową.- Chyba nie.To pracownik Poksydu ?- Nie, to w ogóle nie pracownik.Czymś tam handluje nabazarze.Milicja ma go na oku, bo są pewne dane, niestety narazie dość skąpe, że handluje pokątnie narkotykami.Podobno,ale to jest rzeczywiście: podobno, widziano go z Andrzejem.Gdzieś na Krakowskim.Jeżeli znajdziesz dogodny moment,spytaj chłopaka o tę znajomość.- Spróbuję.Chociaż ostatnio mało co mi się udaje - mruknąłCzertwan.- Zaczynam tracić pamięć.Gubię się w drobiazgach,a to jest dowodem.- urwał.Prokurator przyjrzał mu się uważnie, jego chłodne oczystraciły na chwilę swą ostrość, złagodniały.- Wez się w garść - odparł.- Pamiętaj, że jeszcze wszystko jestdo odrobienia.Póki ktoś żyje, wszystko jest do odrobienia -powtórzył ciszej i odwrócił głowę.Czertwanowi zrobiło się przykro.Nieświeski stracił niedawnobrata, którego bardzo kochał.Wychowywali się razem i razemuczyli,- potem obaj studiowali prawo.Stefan Nieświeski zginąłw wypadku samochodowym.W czasie niezwykle gęstej mgły,jadąc zresztą ostrożnie, wpakował się na furmankę, i to taknieszczęśliwie, że pęknięta kierownica wbiła mu się w brzuch.- Wypijmy - zaproponował Czertwan, bo nic innego nieprzyszło mu na myśl, nie potrafił mówić słów pocieszenia.Tego wieczoru zajrzał znowu do pokoju syna i zastał go,przerzucającego książki szkolne.Widok ten uradował go, bo byłoznaką, że chłopiec powraca myślą do czekającej go nauki [ Pobierz całość w formacie PDF ]