[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sukces wyprawy Trajana pozwoliłby nam nie oglądać się więcejna to niezbyt bezpieczne miasto.Ale wszystkie te rozliczne racje mnie nie przekonywałynigdy.Bardziej byłbym kontent z rozumnych traktatów handlowych i już widziałemmożliwość umniejszenia znaczenia Aleksandrii przez założenie drugiej metropolii greckiej wpobliżu Morza Czerwonego, co uczyniłem pózniej zakładając Antinoupolis.Zaczynałempoznawać skomplikowany świat Azji.Proste plany całkowitego zniszczenia, które siępowiodły w Dacji, nie mogły mieć zastosowania w tej krainie pełnej bardziej różnorakiego,mocniej zakorzenionego życia, od której przecież zależało bogactwo świata.Za Eufratemzaczynał się dla nas kraj ryzyka i miraży, piaski, w których się grzęznie, drogi, które kończąsię ślepo.Najmniejsza porażka zachwiałaby prestiż, co pociągnęłoby za sobą wszelkiekatastrofy; szło nie tylko o to, żeby zwyciężyć, ale o to, żeby zwyciężać zawsze, i nasze siływyczerpywałyby się w tym przedsięwzięciu.Już raz porwaliśmy się na nie: myślałem zezgrozą o głowie Krassusa, przerzucanej z rąk do rąk jak piłka podczas przedstawieniaBachantek Eurypidesa, które barbarzyński król, mający polor helleński, kazał grać w wieczórzwycięstwa nad nami.Trajan myślał o pomszczeniu tej dawnej klęski; ja myślałem głównie oniedopuszczeniu, by się jeszcze raz powtórzyła.Przewidywałem dosyć trafnie przyszłość, cojest ostatecznie możliwe, kiedy się zna dużo elementów terazniejszości: kilka niepotrzebnychzwycięstw wciągnie za daleko nasze armie, nierozważnie zabrane z innych granic; umierającycesarz okryje się sławą, a my, którzy mamy żyć, będziemy obarczeni rozwiązywaniemwszystkich problemów i zapobieganiem wszystkim niedolom.Cezar miał słuszność, gdy wolał pierwsze miejsce w małej mieścinie od drugiego wRzymie.Nie z ambicji ani dla czczej sławy, ale dlatego że człowiek będący drugim ma wybórjedynie między niebezpieczeństwami posłuszeństwa, buntu i, jeszcze poważniejszymi,kompromisu.Nie byłem nawet drugim w Rzymie.Mając lada chwila ruszyć na niebezpiecznąwyprawę, cesarz jeszcze nie wyznaczył swego spadkobiercy: każdy krok naprzód dawałszansę wodzom ze sztabu.Ten człowiek, niemalże naiwny, wydał mi się teraz bardziejskomplikowany niż ja.Jedno mi dodawało otuchy: jego szorstkość; burkliwy cesarz traktowałmnie jak syna.Chwilami spodziewałem się, że jak tylko będzie można się bez moich usługobejść, wyruguje mnie Palma albo zamorduje Quietus.Byłem bez władzy: nie udało mi sięnawet uzyskać posłuchania dla wpływowych członków sanhedrynu Antiochii, którzy bali sięnie mniej niż my zamachów żydowskich podżegaczy i którzy by powiadomili Trajana okonszachtach swoich współwyznawców.Mój przyjaciel, Latinius Alexander, który pochodziłz jednego ze starych rodów królewskich z Azji Mniejszej i którego imię i fortuna miały swojąwielką wagę, też nie został wysłuchany.Pliniusz, wysłany do Bitynii przed czterema laty,umarł tam nie zdążywszy poinformować cesarza o prawdziwym stanie umysłów i finansów,jeśliby przypuścić, że jego niepoprawny optymizm pozwoliłby mu go poznać.Tajne raportylickiego kupca Opramoasa, który dobrze znał sprawy azjatyckie, były wykpiwane przezPalmę.Wyzwoleńcy korzystali z dni choroby, jakie przychodziły po wieczornych pijatykach,by mnie odsuwać od cesarskiej komnaty: ordynans cesarza, niejaki Phoedimus, sam nawetuczciwy, ale tępy i podjudzony przeciwko mnie, dwukrotnie mnie odprawił od drzwi.Natomiast były konsul Celsus, mój wróg, zamknął się pewnego wieczora z Trajanem na tajnąnaradę, która trwała kilka godzin i po której uznałem się za zgubionego.Szukałem sobiesprzymierzeńców, gdzie mogłem; przekupywałem złotem dawnych niewolników, którychchętnie zesłałbym na galery; głaskałem okropne fryzowane głowy.Diament Nerwy już niedawał żadnych ogni.Właśnie wtedy zjawił się najrozumniejszy z moich dobrych duchów: Plotyna.Znałemcesarzową już od lat dwudziestu bez mała.Byliśmy z tego samego środowiska; byliśmy wtym samym mniej więcej wieku.Widziałem, jak spokojnie wiedzie żywot niemal tak samojak mój skrępowany i bardziej jeszcze bez przyszłości.Podtrzymywała mnie, jakby sama niedostrzegając, że tak czyni, w trudnych chwilach.Ale dopiero podczas złych dni w Antiochiijej obecność stała mi się nieodzowna, jak pózniej jej szacunek, a miałem go aż do jej śmierci.Przyzwyczaiłem się do tej postaci w białych szatach, tak prostych, jak tylko mogą być szatykobiece, do jej milczenia, do miarkowanych słów będących zawsze tylko odpowiedziami, i tomożliwie najbardziej rzeczowymi.Jej wygląd nie raził niczym w tym pałacu, starszym niżprzepychy Rzymu: ta córka parweniuszów była bardzo godna Seleucydów.Zgadzaliśmy sięniemal we wszystkim.Obydwoje mieliśmy pasję ozdabiania, a potem obnażania swojejduszy, doświadczania swego umysłu wszystkimi probierczymi kamieniami.Skłaniała się kufilozofii epikurejskiej, tego wąskiego, ale czystego łoża, na którym i ja niekiedy kładłem mojąmyśl [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Sukces wyprawy Trajana pozwoliłby nam nie oglądać się więcejna to niezbyt bezpieczne miasto.Ale wszystkie te rozliczne racje mnie nie przekonywałynigdy.Bardziej byłbym kontent z rozumnych traktatów handlowych i już widziałemmożliwość umniejszenia znaczenia Aleksandrii przez założenie drugiej metropolii greckiej wpobliżu Morza Czerwonego, co uczyniłem pózniej zakładając Antinoupolis.Zaczynałempoznawać skomplikowany świat Azji.Proste plany całkowitego zniszczenia, które siępowiodły w Dacji, nie mogły mieć zastosowania w tej krainie pełnej bardziej różnorakiego,mocniej zakorzenionego życia, od której przecież zależało bogactwo świata.Za Eufratemzaczynał się dla nas kraj ryzyka i miraży, piaski, w których się grzęznie, drogi, które kończąsię ślepo.Najmniejsza porażka zachwiałaby prestiż, co pociągnęłoby za sobą wszelkiekatastrofy; szło nie tylko o to, żeby zwyciężyć, ale o to, żeby zwyciężać zawsze, i nasze siływyczerpywałyby się w tym przedsięwzięciu.Już raz porwaliśmy się na nie: myślałem zezgrozą o głowie Krassusa, przerzucanej z rąk do rąk jak piłka podczas przedstawieniaBachantek Eurypidesa, które barbarzyński król, mający polor helleński, kazał grać w wieczórzwycięstwa nad nami.Trajan myślał o pomszczeniu tej dawnej klęski; ja myślałem głównie oniedopuszczeniu, by się jeszcze raz powtórzyła.Przewidywałem dosyć trafnie przyszłość, cojest ostatecznie możliwe, kiedy się zna dużo elementów terazniejszości: kilka niepotrzebnychzwycięstw wciągnie za daleko nasze armie, nierozważnie zabrane z innych granic; umierającycesarz okryje się sławą, a my, którzy mamy żyć, będziemy obarczeni rozwiązywaniemwszystkich problemów i zapobieganiem wszystkim niedolom.Cezar miał słuszność, gdy wolał pierwsze miejsce w małej mieścinie od drugiego wRzymie.Nie z ambicji ani dla czczej sławy, ale dlatego że człowiek będący drugim ma wybórjedynie między niebezpieczeństwami posłuszeństwa, buntu i, jeszcze poważniejszymi,kompromisu.Nie byłem nawet drugim w Rzymie.Mając lada chwila ruszyć na niebezpiecznąwyprawę, cesarz jeszcze nie wyznaczył swego spadkobiercy: każdy krok naprzód dawałszansę wodzom ze sztabu.Ten człowiek, niemalże naiwny, wydał mi się teraz bardziejskomplikowany niż ja.Jedno mi dodawało otuchy: jego szorstkość; burkliwy cesarz traktowałmnie jak syna.Chwilami spodziewałem się, że jak tylko będzie można się bez moich usługobejść, wyruguje mnie Palma albo zamorduje Quietus.Byłem bez władzy: nie udało mi sięnawet uzyskać posłuchania dla wpływowych członków sanhedrynu Antiochii, którzy bali sięnie mniej niż my zamachów żydowskich podżegaczy i którzy by powiadomili Trajana okonszachtach swoich współwyznawców.Mój przyjaciel, Latinius Alexander, który pochodziłz jednego ze starych rodów królewskich z Azji Mniejszej i którego imię i fortuna miały swojąwielką wagę, też nie został wysłuchany.Pliniusz, wysłany do Bitynii przed czterema laty,umarł tam nie zdążywszy poinformować cesarza o prawdziwym stanie umysłów i finansów,jeśliby przypuścić, że jego niepoprawny optymizm pozwoliłby mu go poznać.Tajne raportylickiego kupca Opramoasa, który dobrze znał sprawy azjatyckie, były wykpiwane przezPalmę.Wyzwoleńcy korzystali z dni choroby, jakie przychodziły po wieczornych pijatykach,by mnie odsuwać od cesarskiej komnaty: ordynans cesarza, niejaki Phoedimus, sam nawetuczciwy, ale tępy i podjudzony przeciwko mnie, dwukrotnie mnie odprawił od drzwi.Natomiast były konsul Celsus, mój wróg, zamknął się pewnego wieczora z Trajanem na tajnąnaradę, która trwała kilka godzin i po której uznałem się za zgubionego.Szukałem sobiesprzymierzeńców, gdzie mogłem; przekupywałem złotem dawnych niewolników, którychchętnie zesłałbym na galery; głaskałem okropne fryzowane głowy.Diament Nerwy już niedawał żadnych ogni.Właśnie wtedy zjawił się najrozumniejszy z moich dobrych duchów: Plotyna.Znałemcesarzową już od lat dwudziestu bez mała.Byliśmy z tego samego środowiska; byliśmy wtym samym mniej więcej wieku.Widziałem, jak spokojnie wiedzie żywot niemal tak samojak mój skrępowany i bardziej jeszcze bez przyszłości.Podtrzymywała mnie, jakby sama niedostrzegając, że tak czyni, w trudnych chwilach.Ale dopiero podczas złych dni w Antiochiijej obecność stała mi się nieodzowna, jak pózniej jej szacunek, a miałem go aż do jej śmierci.Przyzwyczaiłem się do tej postaci w białych szatach, tak prostych, jak tylko mogą być szatykobiece, do jej milczenia, do miarkowanych słów będących zawsze tylko odpowiedziami, i tomożliwie najbardziej rzeczowymi.Jej wygląd nie raził niczym w tym pałacu, starszym niżprzepychy Rzymu: ta córka parweniuszów była bardzo godna Seleucydów.Zgadzaliśmy sięniemal we wszystkim.Obydwoje mieliśmy pasję ozdabiania, a potem obnażania swojejduszy, doświadczania swego umysłu wszystkimi probierczymi kamieniami.Skłaniała się kufilozofii epikurejskiej, tego wąskiego, ale czystego łoża, na którym i ja niekiedy kładłem mojąmyśl [ Pobierz całość w formacie PDF ]