[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy polo-wy koñcem patyczka zacz¹³ wyciskaæ jad z pêcherzyków pod jej zêbami.Rafa³ wspomnia³sobie tê chwilê.DoSwiadcza³ w ciele podobnego dr¿enia, jakby ¿mija oplata³a go ca³ego, jak-by zwraca³a ku niemu rozwart¹ paszczê i za chwilê ostre zêby utopiæ mia³a w jego oczach.Skulony, zwiniêty w k³êbek, tak ¿e kolanami dostawa³ nosa, trzês¹c siê w febrze, drzema³i budzi³ siê na dxwiêk zegara.Ka¿de uderzenie, surowe, obce, ów g³os ¿elazny, wychodz¹cyz rzeczy martwej, przelatywa³ puste i ciemne dziedziny jego rozmySlañ i spada³ na piersi jakcios kamiennej kuli.Nareszcie blady Swit ukaza³ w mroku powierzchnie Scian.Wkrótcewszcz¹³ siê w domu zwyczajny ruch.Familia profesora, jego gadatliwa ¿ona, siostry, a nawetcórki zajê³y siê chorym Krzysiem.Pos³ano po lekarza.Rafa³a otacza³y zimne spojrzenia tychosób, wyciskaj¹c na jego czole piêtno hañby.On sam czu³ siê winowajc¹.Wypi³ zwyczajnykubek gor¹cego mleka z takim poSpiechem, ¿e o ma³o warg sobie nie sparzy³, i nim siê ozwa³dzwon szkolny, z wi¹zk¹ ksi¹¿ek pod pach¹ ruszy³ do liceum.Wszed³ na schody, które wi-dzia³ by³ we Snie, i pierwszy zasiad³ w pustej sali.Sprzêty jej, które jeszcze wczoraj by³ywyrazami weso³oSci, przybra³y teraz szaty z³owrogie.Wynios³a katedra z drewnianym balda-chimem bardziej ni¿ kiedykolwiek tchnê³a surow¹ groz¹ konfesjona³u; czarne ³awy mia³yw sobie posêpn¹ ciszê p³yt grobowych.Wpad³ do klasy jeden z kolegów, drugi, trzeci; wkrót-ce wielka izba pe³na by³a wrzawy, gwaru i Smiechu.Rafa³ siedzia³ zatopiony w sobie, z oczy-ma utkwionymi we drzwiach.Jak przez sen widzia³, ¿e jego towarzysze kuj¹ zamach na ³acin-nika, wlepiaj¹c miêdzy rzexbione ornamenty baldachimu katedry dobrze ubit¹ pigu³ê Snie-gow¹.Nie¿ywy uSmiech przesun¹³ siê po jego duszy na mySl, jak to Snieg, gdy siê powietrzeogrzeje, zacznie topnieæ i pysznymi kroplami kapaæ na ³ysy czerep nudziarza.Dreszcz wewnêtrzny wstrz¹sa³ jego cia³o, a mySli zamieni³y siê w b³êdny dym.Weso³oSæ to-warzyszów, ich zapytania pe³ne swawoli, koncepty i okrzyki zawiera³y w sobie podwójn¹,potrójn¹ sumê boleSci, spycha³y go jeszcze bardziej w ciemny dó³ rozpaczy.Chwilami ogar-nia³o go nag³e i Smia³e postanowienie ucieczki.Jedna tylko sekunda - i w czyn siê zamieni.Uciekaæ! Uciekaæ.do domu.Ale oto jakiS dxwiêk, szmer, s³owo zmienia³y nastrój w inny a¿do rdzenia.Tymczasem zeszli siê profesorowie: Szczepañski, Zawadzki, Or³owski, ksi¹dzKozubski, przyby³ prorektor Kubeszewski.Toczyli w gabinecie ostatniego jak¹S naradê.Oprócz Rafa³a nikt na to uwagi nie zwróci³, ale on ze SciSniêtymi zêbami liczy³ ju¿ teraz se-kundy.45Z nag³a dostrzeg³ pana Filipa i g³êboko wci¹gn¹³ w piersi powietrze.Pan Filip by³ pedelem szkolnym, zwierzchnikiem bezpoSrednim kalafaktora Micha³ka i stró-¿a szkolnego Jana Kapistrana.Pan Filip by³ niewielkiego wzrostu, szczup³y, ¿ylasty, na pa³¹-kowatych nogach, ale silny jak koñ.D³ugo s³u¿y³ w kawalerii austriackiej, odbywa³ licznepochody na nieprzyjaciela, by³ wielokrotnie ranny i, jak zwyk³ by³ mawiaæ, wiêcej krwi narozmaitych polach wyla³, ni¿ jej obecnie mia³ w sobie.Trudno by³o okreSliæ, w jakim jestwieku.Wygl¹da³ na lat trzydzieSci kilka, a móg³ mieæ wiêcej ni¿ piêædziesi¹t.By³¹ to twarzszara, ciemna, otoczona baczkami.Chodzi³ w jakiejS resztce obcis³ego munduru, w sukien-nych kamaszach, które siêga³y za kolana, umia³ Swistaæ przeci¹gle, cienko i grubo, posi³ku-j¹c siê dziurami spróchnia³ych zêbów jak otworami klarnetu.M³odzie¿ szkolna dr¿a³a nawidok tej wiotkiej postaci.Jej du¿e czarne oczy, przejmuj¹ce do szpiku koSci, zapiera³y od-dech w ka¿dym studencie.Pan Filip umia³ siec rózg¹ w szczególny sposób.Jednych ci¹³ do krwi od pierwszego uderze-nia, innych do trzydziestu prawie bez bólu tylko smaga³.Wiedziano, ¿e kogo nienawidzi, tegorznie z wiedeñska , wolno, ze strasznymi przestankami i piekielnymi ciosy.Wtedy to po-gwizdywa³ swoje aryjki.Wtedy tak¿e zdejmowa³ z szyi kolorowy szaliczek, rozpina³ mun-dur, koszulê na piersiach i ostro¿nie wyjmowa³ z kieszeni cybulasty zegarek.Rmia³ siê przytym i coS do siebie gwarzy³ z niemiecka czy z polska.Pan Filip wszystko wiedzia³, Zna³ ¿ycieka¿dego wychowañca jak w³asn¹ kieszeñ.W pewnej chwili przeszed³ siê z wolna obok drzwi poetyki.Zajrza³ w nie i ze strasznymuSmieszkiem szuka³ kogoS oczyma.Znalaz³ Rafa³a i z lekka cmokn¹³.Potem odszed³, wezwa³ do siebie kalafaktora Micha³ka, ch³opa dziobatego, z ko³tuniastym³bem i plecami jak kariatyda.Ten Micha³ek stan¹³ obok drzwi prowadz¹cych na schody i ob-serwowa³ miejscowoSæ oczyma wo³u.Pan Filip gwizda³ niedbale, stoj¹c pod Scian¹ ze skrzy-¿owanymi rêkoma i przymkniêt¹ powiek¹.Rafa³ domySli³ siê, ¿e on to jest zwierzyn¹, któr¹ osaczaj¹ w ten sposób.By³o mu wci¹¿ zim-no, ale szczególny lodowaty spokój z wolna siê w nim zasiada³ i rozpiera³.W pewnej chwili wszed³ do klasy jeden z nauczycieli i zawo³a³ Rafa³a do salki prorektora [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Wtedy polo-wy koñcem patyczka zacz¹³ wyciskaæ jad z pêcherzyków pod jej zêbami.Rafa³ wspomnia³sobie tê chwilê.DoSwiadcza³ w ciele podobnego dr¿enia, jakby ¿mija oplata³a go ca³ego, jak-by zwraca³a ku niemu rozwart¹ paszczê i za chwilê ostre zêby utopiæ mia³a w jego oczach.Skulony, zwiniêty w k³êbek, tak ¿e kolanami dostawa³ nosa, trzês¹c siê w febrze, drzema³i budzi³ siê na dxwiêk zegara.Ka¿de uderzenie, surowe, obce, ów g³os ¿elazny, wychodz¹cyz rzeczy martwej, przelatywa³ puste i ciemne dziedziny jego rozmySlañ i spada³ na piersi jakcios kamiennej kuli.Nareszcie blady Swit ukaza³ w mroku powierzchnie Scian.Wkrótcewszcz¹³ siê w domu zwyczajny ruch.Familia profesora, jego gadatliwa ¿ona, siostry, a nawetcórki zajê³y siê chorym Krzysiem.Pos³ano po lekarza.Rafa³a otacza³y zimne spojrzenia tychosób, wyciskaj¹c na jego czole piêtno hañby.On sam czu³ siê winowajc¹.Wypi³ zwyczajnykubek gor¹cego mleka z takim poSpiechem, ¿e o ma³o warg sobie nie sparzy³, i nim siê ozwa³dzwon szkolny, z wi¹zk¹ ksi¹¿ek pod pach¹ ruszy³ do liceum.Wszed³ na schody, które wi-dzia³ by³ we Snie, i pierwszy zasiad³ w pustej sali.Sprzêty jej, które jeszcze wczoraj by³ywyrazami weso³oSci, przybra³y teraz szaty z³owrogie.Wynios³a katedra z drewnianym balda-chimem bardziej ni¿ kiedykolwiek tchnê³a surow¹ groz¹ konfesjona³u; czarne ³awy mia³yw sobie posêpn¹ ciszê p³yt grobowych.Wpad³ do klasy jeden z kolegów, drugi, trzeci; wkrót-ce wielka izba pe³na by³a wrzawy, gwaru i Smiechu.Rafa³ siedzia³ zatopiony w sobie, z oczy-ma utkwionymi we drzwiach.Jak przez sen widzia³, ¿e jego towarzysze kuj¹ zamach na ³acin-nika, wlepiaj¹c miêdzy rzexbione ornamenty baldachimu katedry dobrze ubit¹ pigu³ê Snie-gow¹.Nie¿ywy uSmiech przesun¹³ siê po jego duszy na mySl, jak to Snieg, gdy siê powietrzeogrzeje, zacznie topnieæ i pysznymi kroplami kapaæ na ³ysy czerep nudziarza.Dreszcz wewnêtrzny wstrz¹sa³ jego cia³o, a mySli zamieni³y siê w b³êdny dym.Weso³oSæ to-warzyszów, ich zapytania pe³ne swawoli, koncepty i okrzyki zawiera³y w sobie podwójn¹,potrójn¹ sumê boleSci, spycha³y go jeszcze bardziej w ciemny dó³ rozpaczy.Chwilami ogar-nia³o go nag³e i Smia³e postanowienie ucieczki.Jedna tylko sekunda - i w czyn siê zamieni.Uciekaæ! Uciekaæ.do domu.Ale oto jakiS dxwiêk, szmer, s³owo zmienia³y nastrój w inny a¿do rdzenia.Tymczasem zeszli siê profesorowie: Szczepañski, Zawadzki, Or³owski, ksi¹dzKozubski, przyby³ prorektor Kubeszewski.Toczyli w gabinecie ostatniego jak¹S naradê.Oprócz Rafa³a nikt na to uwagi nie zwróci³, ale on ze SciSniêtymi zêbami liczy³ ju¿ teraz se-kundy.45Z nag³a dostrzeg³ pana Filipa i g³êboko wci¹gn¹³ w piersi powietrze.Pan Filip by³ pedelem szkolnym, zwierzchnikiem bezpoSrednim kalafaktora Micha³ka i stró-¿a szkolnego Jana Kapistrana.Pan Filip by³ niewielkiego wzrostu, szczup³y, ¿ylasty, na pa³¹-kowatych nogach, ale silny jak koñ.D³ugo s³u¿y³ w kawalerii austriackiej, odbywa³ licznepochody na nieprzyjaciela, by³ wielokrotnie ranny i, jak zwyk³ by³ mawiaæ, wiêcej krwi narozmaitych polach wyla³, ni¿ jej obecnie mia³ w sobie.Trudno by³o okreSliæ, w jakim jestwieku.Wygl¹da³ na lat trzydzieSci kilka, a móg³ mieæ wiêcej ni¿ piêædziesi¹t.By³¹ to twarzszara, ciemna, otoczona baczkami.Chodzi³ w jakiejS resztce obcis³ego munduru, w sukien-nych kamaszach, które siêga³y za kolana, umia³ Swistaæ przeci¹gle, cienko i grubo, posi³ku-j¹c siê dziurami spróchnia³ych zêbów jak otworami klarnetu.M³odzie¿ szkolna dr¿a³a nawidok tej wiotkiej postaci.Jej du¿e czarne oczy, przejmuj¹ce do szpiku koSci, zapiera³y od-dech w ka¿dym studencie.Pan Filip umia³ siec rózg¹ w szczególny sposób.Jednych ci¹³ do krwi od pierwszego uderze-nia, innych do trzydziestu prawie bez bólu tylko smaga³.Wiedziano, ¿e kogo nienawidzi, tegorznie z wiedeñska , wolno, ze strasznymi przestankami i piekielnymi ciosy.Wtedy to po-gwizdywa³ swoje aryjki.Wtedy tak¿e zdejmowa³ z szyi kolorowy szaliczek, rozpina³ mun-dur, koszulê na piersiach i ostro¿nie wyjmowa³ z kieszeni cybulasty zegarek.Rmia³ siê przytym i coS do siebie gwarzy³ z niemiecka czy z polska.Pan Filip wszystko wiedzia³, Zna³ ¿ycieka¿dego wychowañca jak w³asn¹ kieszeñ.W pewnej chwili przeszed³ siê z wolna obok drzwi poetyki.Zajrza³ w nie i ze strasznymuSmieszkiem szuka³ kogoS oczyma.Znalaz³ Rafa³a i z lekka cmokn¹³.Potem odszed³, wezwa³ do siebie kalafaktora Micha³ka, ch³opa dziobatego, z ko³tuniastym³bem i plecami jak kariatyda.Ten Micha³ek stan¹³ obok drzwi prowadz¹cych na schody i ob-serwowa³ miejscowoSæ oczyma wo³u.Pan Filip gwizda³ niedbale, stoj¹c pod Scian¹ ze skrzy-¿owanymi rêkoma i przymkniêt¹ powiek¹.Rafa³ domySli³ siê, ¿e on to jest zwierzyn¹, któr¹ osaczaj¹ w ten sposób.By³o mu wci¹¿ zim-no, ale szczególny lodowaty spokój z wolna siê w nim zasiada³ i rozpiera³.W pewnej chwili wszed³ do klasy jeden z nauczycieli i zawo³a³ Rafa³a do salki prorektora [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]