[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dolegli-janessa+anulausolad-nacs 182wość brata Waltera, o której myślał jak o zwykłym katarze,doprowadziła dotego, żepodczas porannychmodłówwka-plicyniemal stracił głos.Ebonypostanowiła zaaplikować muskuteczniejszą kurację niż naparyz nawłoci.Janet była całarozgorączkowana pokrępującymepizodziena stypie, a terazbaronCardaleprosił ją owybaczenieztak żałosną szczeroś-cią, żeniewiedziała, cootymmyśleć.Ani Ebony, ani Megnie chciały jej niczego podpowiadać, zanimnie dowiedzą sięczegoś więcej.Tubył potrzebny środekuspokajający.We wschodniej wieży garstka rannych mężczyzn szybkodochodziła dozdrowia.Niektórzybyli nawet wtakdobrymstanie, że mogli powrócić doswychobowiązków, naturalniepod nadzorem.Brat Walter czuł się jednak na tyle zle, żenie był wstanie się nimi zajmować.Ebonywzięła tozada-nie na siebie, oco żadenz mężczyznnie miał pretensji.Towłaśnie ódpacjentówusłyszała szokującą historię otym, coprzydarzyłosię pani Jennie Cairns nocą postypie i jakzo-stała poprowadzona siłą z powrotemdo wschodniej wieżyprzez wzburzonegomęża, którynajwyrazniej został poinfor-mowanyprzez Leylanda omiejscupobytu małżonki.Kobie-ce piski i męskie oskarżenia dobiegałyze szczytu spiralnychschodów, a zaledwiedwiegodzinyponichnastąpił hałaśliwy,odjazd.Jeśli idzie oto, ktozainicjował przygodę pani Cairns,odpowiedz była literalnie taka, jakiej Ebony mogła się spo-dziewać.Poszła prosto do Meg, by wyjaśnić jej przyczyny urazyMoffatów, za coone najpewniej nigdynie uzyskają przeba-czenia.Ichzmowa z ludzmi króla zostaniepotraktowana ja-;kopewniki nastąpi jakaś forma rewanżu.Megzgodziła sięz tym.Chociaż nie czuły żadnegowspółczucia dla kuzyn-ki Jennie, która wreszcie dostała za swoje, uznały, że typo-janessa+anulausolad-nacs 183wo męski sposób, w jaki zneutralizowano kłopotliwą damę,ujawnił przerażającą bezwzględność królewskich oficerów,którym, jak widać, przechodzenie od idealnej dworności dobrutalności nie sprawiało najmniejszych trudności.Zdecy-dowały, że zachowają te informacje dla siebie, co pozwoliimutrzymać wciągudnia zwykłychłódwstosunkachz sirAleksemi panemLeylandem.Jeśli zaś chodzi oSama, toEbonypostanowiłaznimpo-rozmawiać, chociażby poto, by uniknąć kolejnej przypad-kowej uwagi wrodzaju tej, którą wygłosił wczoraj, a którąMeglitościwie złożyła na karb dziecięcej paplaniny.Jej wy-rzutyzaskoczyłygo, bosztuka kłamania była czymś, czegonigdy gonie uczono.- Nie byłem śmieszny, prawda, mamo? - spytał, kiedyEbony poruszyła delikatny temat braku ojców.Wcześniejposkarżył się jej, żedwaj synowiewójta żartowali z niego, żema tylko jednegorodzica, a on nie wiedział, co ma imod-powiedzieć.WEbonyzamarłosercei wgłowierozdzwoniłysię alar-mowe dzwonki.- Nie powiedziałeś im, żesir Alexbył.był zemną.wmojej komnacie, prawda?- Nie, zapomniałem.Apowinienem?- Absolutnie nie! - Usadowiła go na poduszkach wwy-kuszu okiennymi przytuliła.- Synku, niektóre sprawy sąbardzoprywatne i nie mówimyo nichinnymludziom.Niedlatego, że są złe, ale musimy jedynie wybierać te, o któ-rychchcemy, byinni wiedzieli.Dlategoczasami immówimy,a czasami oczymś niemówimy, jeśli ta sprawa wogóleichnie dotyczy.Rozumiesz?- Takmi się wydaje, aleniewiem, coodpowiedzieć Bar-janessa+anulausolad-nacs 184neyowi i Tomowi, kiedymówią, że nie mamtaty.Miałemtatę, prawda?- Miałeś, kochanie.Był dobrymczłowiekiemi bardzonaskochał, a mykochaliśmyjego, aleniechciałby, żebyś całe ży-cieniemiał ojca i niesądzę.- Przerwała wpołowie zdania,nagle świadoma tego, co miała zamiar powiedzieć i pomy-śleć poraz pierwszywżyciu.- Czegonie sądzisz, mamo?- Nie sądzę, by chciał, żebymnie miała męża - podjęłaostrożnie.- Widzisz, kobiety, któremieszkają wzamkach, mu-szą mieć mężów, chyba żesąbardzoutytułowane.AwięckiedyTomi Barneyznówbędą ci dokuczać, możesz impowiedzieć,żejaktylkoznajdę dla ciebiedobregoojca, znówbędziemypeł-ną rodziną, jakdawniej.I żebyzachowywali się jaknależy, jeśliwprzyszłości chcą pracować nazamku.- Przytuliła gomocno,ajegotwarzyczkarozpromieniłasię wzachwycie.- Będzie taki jak sir Alex? - spytał bez tchu.- Chciałbym,żebybył moimojcem.- Cóż, wątpię wto, kochanie.On ma specjalne obowiązkiwobec króla i nie mieszka wjednymmiejscu.Minie trochęczasu, zanimon czypan Hugh będą chcieli się osiedlić i za-łożyć rodzinę.- To dlatego przyszedł do ciebie na górę, żebycię pocie-szyć po pogrzebie dziadka? Bo nie ma żony, którą mógłbypocieszać?To przypomina, pomyślała Ebony, stąpanie po kruchymlodzie.- Tak, pewniedlatego.- Awięc to samo robił pan Hugh z ciocią Meg wczoraj?Pocieszał ją?- Cotakiego?- Spojrzała na czubekjegogłowy, gdziejas-janessa+anulausolad-nacs 185ne włosykręciłymu się jak u ojca.Pogładziła je palcem.-Oczymtymówisz, Samie Moffat?Podskoczył i ukląkł na poduszce, zmęczonyuściskami.- Tutaj.- Wyciągnął szyję.- Niewychylaj się!- Dobrze, nie będę.Oni leżeli na trawie, tam, przymu-rze.Tom, Barneyi ja popędziliśmyza tobą, kiedyzobaczy-liśmy, jak biegniesz, ale zanimdotarliśmydo furtki wmu-rze, byłaś na jeziorze.Wtedyzobaczyliśmy, żepan Hugh leżyna cioci Meg i pomyśleliśmy, że lepiej imnie przeszkadzać,więc pocichu się wycofaliśmy.- Och, Sam, kochanie! - szepnęła Ebony, marszczącbrwi.- Tona pewnonie była ciocia Meg.Oni nie są najlep-szymi przyjaciółmi.- Wczoraj byli, mamo.Atobyła ciocia Meg, bowidziałemjej śliczne czerwone buciki.Nie jestem śmieszny- zapewniłją.- Tomi Barneywidzieli tosamo.Musiała wziąć kilka głębokich oddechów, zanimudałojejsię doprowadzić głos donormalnego stanu.- Posłuchaj, kochanie, tojednaztychsytuacji, kiedyniewol-noci mówić otym, cowidziałeś.Niezawszerozumiemypowo-dytakich zachowań, a więcnic niemówimy, botonienaszasprawa.Nie byłobywporządkuwobeccioci Meg, gdybyczu-ła, żeniemoże nic zrobić tak, bywszyscyotymniewiedzieli,prawda?Awięcniebędę próbowałatłumaczyć, comogłarobić,boniewiem.Zostawmytoi zatrzymajmydlasiebie, dobrze?- Tak, mamo.Niemyślę, żeTomi Barneybędąotymmó-wić.Powiedzieli, że setki razywidzieli mężczyzn i służące,jak się całowali.- Zszedł z okna, już mniej zainteresowanytematem.Jednak zainteresowanieEbonynieosłabło.janessa+anulausolad-nacs 186- Nie pytaj też o to pana Leylanda - ostrzegła.- Nie, mamo.Niepytałbym żadnegozłudzi króla.Powie-dzieli mi, żebymnigdynierozmawiał otym, corobią.- Todobrze, kochanie.- Mogę iść na dwór? Pan Joshma mi pokazać, jakzdej-mować skórę z jelenia.%7łałując, że pan Josh nie udziela jej ukochanemu synowilekcji wjakimś bardziej budującymtemacie, Ebonyprzełknę-ła dezaprobatę i próbowała dzielić entuzjazmsyna.Zresztąktomógł przewidzieć, comożemusię w życiuprzydać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl