[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W grząskich zaułkach San Francisco mieszały się wszystkierasy.Główne ulice, wytyczone w kształcie szerokich półkoli, których końce dochodziły do pla\y,poprzecinane były pros-tymi uliczkami schodzącymi z urwistych zboczy i kończącymi się na117nabrze\u; niektóre z nich były tak strome i śliskie od błota, \e nawet mulice nie były w staniesię po nich wspiąć.Nagle zrywał się wiatr zapowiadający burzę, wzbijając tumany kurzu ipiasku, ale po chwili powietrze uspokajało się, a niebo rozpogadzało.Stało ju\ sporosolidnych domów i całe tuziny w budowie, niektóre nawet ogłaszały się jako przyszłeluk-susowe hotele, ale resztę stanowiła mieszanina naprędce skleconych zabudowań,baraków, domków z \elaznej blachy, drewna albo tektury, płóciennych namiotów isłomianych daszków.Deszcze poprzedniej zimy zamieniły nabrze\e w trzęsawisko, nielicznepojazdy grzęzły w błocie i trzeba było poło\yć deski, \eby móc przejść przez rowy pełneśmieci, tysięcy potłuczonych butelek i innych odpadków.Nie istniały ścieki ani kanalizacja, astudnie były zanieczyszczone; cholera i dyzenteria były powodem wysokiej śmiertelnościmieszkańców, z wyjątkiem Chińczyków, którzy mieli zwyczaj pić herbatę, i Chilijczyków,wychowanych na ska\onej wodzie we własnym kraju i w związku z tym uodpornionych nabakterie.Ró\nobarwny tłum kłębił się, wykazując jakieś frenetyczne o\ywienie, ludzieprzepychali się i potykali po-śród materiałów budowlanych, beczek, skrzyń, osłów i wozów.Chińscy baga\owi balansowali ze swymi ładunkami uwieszo-nymi na końcach \erdzi, niezwa\ając, czy o kogoś po drodze nie zawadzają; silni i cierpliwi Meksykanie zarzucali sobiena plecy cię\ar wa\ący tyle, co oni sami, i truchcikiem wspinali255się na zbocza; Malajczycy i Hawajczycy pod byle pretekstem wszczynali bójki; jankesiwje\d\ali konno do prowizorycznych sklepików, mia\d\ąc ka\dego, kto znalazł się na ichdrodze; rodowici Kalifornijczycy z dumą obnosili swoje piękne haf-towane marynarki,srebrne ostrogi i spodnie zapinane z obu boków na podwójny rząd złotych guzików, od pasaa\ do butów.Wrzawa z powodu bójek albo wypadków zlewała się z hałasem młotków, pił ikilofów.Z przera\ającą częstotliwoś-cią słychać było strzały, ale jeden zmarły mniej czyjeden więcej nikogo nie wzruszał, natomiast zawłaszczenie skrzynki gwozdzi natychmiastprzyciągało grupę oburzonych obywate-li, gotowych własnymi rękami wymierzyćsprawiedliwość.Własność prywatna była znacznie cenniejsza od \ycia, kra-dzie\czegokolwiek o wartości ponad stu dolarów karano szubienicą.Roiło się od domów gry,barów i salonów", zdobionych wizerunkami nagich kobiet (z braku prawdzi-wych).Wnamiotach sprzedawano wszystko, co się dało, głównie alkohol i broń, po zawrotnych cenach,gdy\ nikt nie miał czasu się targować.Klienci prawie zawsze płacili złotem, nie zatrzymującsię nawet, \eby zebrać pył, jaki przywierał do odwa\ników.Tao Chi'en uznał, \e słynna GumSan, Złota Góra", o której tyle się nasłuchał, to istne piekło, i wyliczył, \e przy takich cenachjego oszczędności wystarczą na bardzo krótko.Torebka z klejnotami Elizy nie przydawała sięna nic, gdy\ jedyną akceptowaną monetą był czysty kruszec.Eliza torowała sobie drogę w tłumie, najlepiej jak potrafiła, przyklejona do Tao Chi'ena iwdzięczna mu za męskie ubranie, gdy\ nigdzie nie było widać kobiet.Siedem pasa\e-rek Emilii" zaniesiono do jednego z salonów", gdzie niewąt-pliwie ju\ zaczęły zarabiać, \ebyuskładać dwieście siedem-dziesiąt dolarów, które były winne kapitanowi Vincentowi Katzowiza bilet.Tao Chi'en dowiedział się od baga\owych, \e miasto podzielone jest na sektory iwszyscy przedstawicie-256le jednej narodowości mieszkają blisko siebie.Ostrze\ono go, aby nie zbli\ał się do dzielnicyaustralijskich łajdaków, gdy\ mogliby go zaatakować dla zabawy, i wskazano mu, w jakimkierunku ma się udać, \eby trafić do skupiska namiotów i szałasów, w których mieszkaliChińczycy.Ruszył w tamtą stronę.- Jak ja w tym tłumie znajdę Joaquina? - pytała Eliza, czując się zagubiona i bezsilna.- Skoro jest dzielnica chińska, musi być i chilijska.Po-szukaj jej.- Nie zamierzam się od ciebie oddalać, Tao.- W nocy wracam na statek - uprzedził ją.118- Po co? Nie interesuje cię złoto?Tao Chi'en przyspieszył kroku, a ona zrobiła to samo, \eby nie stracić go z oczu.Tak dotarlido dzielnicy chińskiej - Little Canton, jak ją nazywano - kilku niezdrowych uliczek, wktórych obrębie natychmiast poczuł się jak u siebie, gdy\ nigdzie nie było widać ani jednejtwarzy rasy fan giiey, powietrze było przesycone smakowitymi zapachami kuchni jego kraju iwszędzie słychać było ró\ne dialekty, głównie kantoński.Za to Eliza poczuła się, jakbyznalazła się na innej planecie, nie rozumiała ani słowa i wydawało się jej, \e wszyscy sązagniewani, gdy\ gestykulowali i głośno krzyczeli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.W grząskich zaułkach San Francisco mieszały się wszystkierasy.Główne ulice, wytyczone w kształcie szerokich półkoli, których końce dochodziły do pla\y,poprzecinane były pros-tymi uliczkami schodzącymi z urwistych zboczy i kończącymi się na117nabrze\u; niektóre z nich były tak strome i śliskie od błota, \e nawet mulice nie były w staniesię po nich wspiąć.Nagle zrywał się wiatr zapowiadający burzę, wzbijając tumany kurzu ipiasku, ale po chwili powietrze uspokajało się, a niebo rozpogadzało.Stało ju\ sporosolidnych domów i całe tuziny w budowie, niektóre nawet ogłaszały się jako przyszłeluk-susowe hotele, ale resztę stanowiła mieszanina naprędce skleconych zabudowań,baraków, domków z \elaznej blachy, drewna albo tektury, płóciennych namiotów isłomianych daszków.Deszcze poprzedniej zimy zamieniły nabrze\e w trzęsawisko, nielicznepojazdy grzęzły w błocie i trzeba było poło\yć deski, \eby móc przejść przez rowy pełneśmieci, tysięcy potłuczonych butelek i innych odpadków.Nie istniały ścieki ani kanalizacja, astudnie były zanieczyszczone; cholera i dyzenteria były powodem wysokiej śmiertelnościmieszkańców, z wyjątkiem Chińczyków, którzy mieli zwyczaj pić herbatę, i Chilijczyków,wychowanych na ska\onej wodzie we własnym kraju i w związku z tym uodpornionych nabakterie.Ró\nobarwny tłum kłębił się, wykazując jakieś frenetyczne o\ywienie, ludzieprzepychali się i potykali po-śród materiałów budowlanych, beczek, skrzyń, osłów i wozów.Chińscy baga\owi balansowali ze swymi ładunkami uwieszo-nymi na końcach \erdzi, niezwa\ając, czy o kogoś po drodze nie zawadzają; silni i cierpliwi Meksykanie zarzucali sobiena plecy cię\ar wa\ący tyle, co oni sami, i truchcikiem wspinali255się na zbocza; Malajczycy i Hawajczycy pod byle pretekstem wszczynali bójki; jankesiwje\d\ali konno do prowizorycznych sklepików, mia\d\ąc ka\dego, kto znalazł się na ichdrodze; rodowici Kalifornijczycy z dumą obnosili swoje piękne haf-towane marynarki,srebrne ostrogi i spodnie zapinane z obu boków na podwójny rząd złotych guzików, od pasaa\ do butów.Wrzawa z powodu bójek albo wypadków zlewała się z hałasem młotków, pił ikilofów.Z przera\ającą częstotliwoś-cią słychać było strzały, ale jeden zmarły mniej czyjeden więcej nikogo nie wzruszał, natomiast zawłaszczenie skrzynki gwozdzi natychmiastprzyciągało grupę oburzonych obywate-li, gotowych własnymi rękami wymierzyćsprawiedliwość.Własność prywatna była znacznie cenniejsza od \ycia, kra-dzie\czegokolwiek o wartości ponad stu dolarów karano szubienicą.Roiło się od domów gry,barów i salonów", zdobionych wizerunkami nagich kobiet (z braku prawdzi-wych).Wnamiotach sprzedawano wszystko, co się dało, głównie alkohol i broń, po zawrotnych cenach,gdy\ nikt nie miał czasu się targować.Klienci prawie zawsze płacili złotem, nie zatrzymującsię nawet, \eby zebrać pył, jaki przywierał do odwa\ników.Tao Chi'en uznał, \e słynna GumSan, Złota Góra", o której tyle się nasłuchał, to istne piekło, i wyliczył, \e przy takich cenachjego oszczędności wystarczą na bardzo krótko.Torebka z klejnotami Elizy nie przydawała sięna nic, gdy\ jedyną akceptowaną monetą był czysty kruszec.Eliza torowała sobie drogę w tłumie, najlepiej jak potrafiła, przyklejona do Tao Chi'ena iwdzięczna mu za męskie ubranie, gdy\ nigdzie nie było widać kobiet.Siedem pasa\e-rek Emilii" zaniesiono do jednego z salonów", gdzie niewąt-pliwie ju\ zaczęły zarabiać, \ebyuskładać dwieście siedem-dziesiąt dolarów, które były winne kapitanowi Vincentowi Katzowiza bilet.Tao Chi'en dowiedział się od baga\owych, \e miasto podzielone jest na sektory iwszyscy przedstawicie-256le jednej narodowości mieszkają blisko siebie.Ostrze\ono go, aby nie zbli\ał się do dzielnicyaustralijskich łajdaków, gdy\ mogliby go zaatakować dla zabawy, i wskazano mu, w jakimkierunku ma się udać, \eby trafić do skupiska namiotów i szałasów, w których mieszkaliChińczycy.Ruszył w tamtą stronę.- Jak ja w tym tłumie znajdę Joaquina? - pytała Eliza, czując się zagubiona i bezsilna.- Skoro jest dzielnica chińska, musi być i chilijska.Po-szukaj jej.- Nie zamierzam się od ciebie oddalać, Tao.- W nocy wracam na statek - uprzedził ją.118- Po co? Nie interesuje cię złoto?Tao Chi'en przyspieszył kroku, a ona zrobiła to samo, \eby nie stracić go z oczu.Tak dotarlido dzielnicy chińskiej - Little Canton, jak ją nazywano - kilku niezdrowych uliczek, wktórych obrębie natychmiast poczuł się jak u siebie, gdy\ nigdzie nie było widać ani jednejtwarzy rasy fan giiey, powietrze było przesycone smakowitymi zapachami kuchni jego kraju iwszędzie słychać było ró\ne dialekty, głównie kantoński.Za to Eliza poczuła się, jakbyznalazła się na innej planecie, nie rozumiała ani słowa i wydawało się jej, \e wszyscy sązagniewani, gdy\ gestykulowali i głośno krzyczeli [ Pobierz całość w formacie PDF ]