[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po pierwsze, moimzadaniem jest doprowadzenie do reelekcji prezydenta w listopadzie, a zawarcie porozumienia pokojowego w Jerozolimiepraktycznie mi to zapewnia.W polityce mało jest takich pewniaków, więc jak się coś takiego napatoczy, to się tego niewypuszcza z rąk.Po drugie, doprowadzenie do zawarcia pokojuna Bliskim Wschodzie zagwarantuje prezydentowi miejsce w historii.Przejdzie do niej jako człowiek, któremu udało się osiągnąćto, na czym wszyscy inni połamali sobie zęby.I to też mi siępodoba.Cholernie mi się to podoba.Maggie nie mogła powstrzymać uśmiechu.W jej świecie normąbyło krycie się za niedomówieniami i lanie wody.Nie-dyplomatyczne walenie z grubej rury w wykonaniu Millerabyło orzezwiającą odmianą.  I tu dochodzimy do sedna, panno Costello.Zwykle słusznepostępowanie i walka o głosy wyborców nie pokrywają się.KiedyLBJ dał czarnym prawo głosu, postąpił słusznie, ale tym samymzawalił szanse Partii Demokratycznej na Południu.Odbija się toczkawką do dziś.Słuszne działanie, na którym daliśmy dupy jakostatnie kurwy.Ale tym razem jest inaczej i widzi to nawet takistaruch jak ja.Stoimy przed szansą zrobienia czegoś słusznego,a jednocześnie przed szansą zdobycia wielkiej liczby głosówwyborców.I może mi pani wierzyć na słowo: powstrzymanie%7łydów i Arabów od skakania sobie do gardeł po tylu latachwzajemnego mordowania się jest czymś słusznym.Jesteśmy imwinni to, żeby tego nie spieprzyć. Zrobił krótką pauzę dlapodkreślenia wagi swej homilii. Dobra, to co tam mamy?Maggie od razu zaczęła paplać, doszukując się postępów po obustronach, szybko jednak powróciła do swojej teorii, żenajpewniejszym sposobem zakończenia rozlewu krwi będziewykrycie przyczyn niektórych  jeśli nie wszystkich  ostatnichzabójstw.Oświadczyła, że jest coraz bliższa poznania tychprzyczyn, ale potrzebuje jeszcze trochę czasu. Tego właśnie brakuje nam najbardziej, Maggie. Wiem, panie radco. Maggie usłyszała w głosie Millerazdesperowanie i poczuła nawet wyrzuty sumienia, że zawalapowierzone jej kluczowe zadanie.Miller wyraznie nie był tylkozimnym, pozbawionym skrupułów politykiem.Pod skorupąkrzykliwej rubaszności krył się człowiek pragnący pokoju, a onazamiast mu w tym pomagać, nie osiągnęła jak dotąd niczego.Rozłączyła się, obiecując kolejny raport jeszcze przed zapad-nięciem nocy, i wróciła do samochodu.Zgryzoty związane z Orliwydawały się jej teraz żałośnie trywialne.Przez długą chwilę siedziała w milczeniu, dumając o znacznieważniejszym problemie: grozbie drugiego niepowodzenia zawo-dowego, które oznaczałoby jej cywilną śmierć.Uri koncentrowałsię na jezdzie i powstrzymywał od wszelkich pytań.Gdy dotarli wreszcie do biura adwokata, dzień chylił się już kukońcowi.Kancelaria mieściła się w starym budynku z wszech- obecnego jasnego kamienia, który Maggie zaczynała odbierać jako cośnaturalnego, powtarzającego się we wszystkich niemal budynkach.Weszli na pięterko i stanęli przed drzwiami z tabliczką: DavidRosen.Adwokat.Uri zapukał lekko, a potem pchnął drzwi.Stanowisko recep-cjonistki było puste, ale to go specjalnie nie zaskoczyło. Pewnie się wcześniej zmyła  powiedział już normalnymtonem.Po przebraniu się był pewien, że oboje są  czyści".Zawołał coś po hebrajsku, ale nikt się nie odezwał.Kancelariasprawiała wrażenie zupełnie wymarłej.Zajrzeli do pierwszego zbrzegu pokoju: pusto.W drugim także. O której się nas spodziewał?  spytała Maggie wciąż jeszczeszeptem. Powiedziałem, że już do niego jadę. Uri! Przecież to było wieki temu.Straciliśmy mnóstwo czasuu Orli.Uri zaczął zaglądać do kolejnych pomieszczeń w poszukiwaniugabinetu właściciela kancelarii, wszystkie były jednak puste.Dotarliwreszcie do drzwi, które musiały prowadzić do głównego gabinetu.Otworzył je i jego twarz gwałtownie pobladła.Maggie wyminęła go i zajrzała do środka.Tym razem w gabineciektoś był.Za biurkiem siedział David Rosen z górną połową ciałanieruchomo złożoną na blacie. Rozdział 39Tekoa, Zachodni Brzeg, czwartek, godz.15.13Nie po raz pierwszy od swego przyjazdu do tego kraju bliskoćwierć wieku temu Akiva Shapira przeklinał swe amerykańskiekorzenie.Obserwując ćwiczących w winnicy młodych mężczyzn,którzy uzbrojeni w noże ruszali trójkami do ataku i po chwilizatapiali je w miękkich korpusach słomianych manekinów, Akivaczuł żal, że nigdy nie będzie taki jak oni.Oczywiście teraz było jużza pózno.Przy swoich pięćdziesięciu dwóch latach i ponad stukilogramach wagi nie miał szans, by dołączyć do bohaterskiejarmii żydowskiego oporu jako jej aktywny bojownik.Jednaknajbardziej bolało go nie to, że jego czas już minął, ale że taknaprawdę nigdy się nie zaczął.W Ameryce wychowywał się w spokojnym, niemrawymśrodowisku nowojorskiego przedmieścia Riverdale i podczas gdymłodzi Izraelczycy od początku dorastali w atmosferze walki,poznając świat czołgów, artylerii i piechoty, jego od dzieckaszykowano do armii prawników, księgowych i lekarzy.Przyjechałdo Izraela w wieku dwudziestu paru lat i zdążył jeszcze odbyćpodstawowe, trzymiesięczne przeszkolenie wojskowe, ale na coświęcej było już za pózno.Wiedza wojenna, tak ważna w kulturzespołecznej jego nowej ojczyzny, już nigdy nie miała stać się jegoudziałem.Nie przyznałby się do tego głośno, ale mimo swejnacjonalistycznej bezkompromisowości i znaczącej pozycji w społeczeństwie izraelskim Akiva Shapiramiał wciąż wrażenie, że jest w tym kraju outsiderem.Był przekonany, że w tym gronie tylko on jeden ma takiedylematy.Wszyscy pozostali mieli za sobą bogate wojskowedoświadczenie, które brało się z trzech lat służby zasadniczej wmłodości i pózniejszego czynnego udziału w dwóch wojnach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl