[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A bo co? Niedobre?— Przeciwnie.Ale pierwszy raz widzę, jaki masz naprawdękolor włosów.Siedem lat temu farbowałaś.Nie pamiętasz?— Zapewniam cię, że wszystko, co było siedem lat temu,pamiętam dzień po dniu i godzina po godzinie.Słuchaj, czy jawyglądam normalnie?— Poza tym, że nienormalnie młodo, to normalnie.Bo co?— Co to za przyjemność jednak rozmawiać z tobą! Bo sięboję, że dostałam kota.Zaczynam już wszędzie węszyć podstęp.Nikomu nie wierzę, nawet policji, a może nawet policjiszczególnie.Lada chwila będę się skradać pod ścianami naczworakach.Głupio, nie?Jechaliśmy powoli pustymi ulicami w kierunku lasku Vincen— nes, gdzie mnie zawsze ciągnęło, bo tam jest tor kłusaków.Mój przyjaciel w zamyśleniu, patrzył w przestrzeń przed siebie.— Nie wiem, czy głupio.Oprócz tego, co przedtem, spotkałocię coś więcej?— Jeszcze jak! Słuchaj, czy mógłbyś jakimś cudownymsposobem zapłacić za mnie rachunek w hotelu Minerwa wTaorminie?— Uciekłaś nie płacąc?!— Musiałam, co ja na to poradzę.Zapłacisz? Zostawię cipieniądze.— Wypchaj się swoimi pieniędzmi.Jasne, że zapłacę.Ranyboskie, czego ty jeszcze narobisz?— Pojęcia nie mam.Wszystko mi się ciągle przewraca dogóry nogami.Wyjeżdżałam stąd w stanie obłędnej paniki.Potem, tam, na Sycylii, przyszłam do siebie i zaczęłam siędziwić, jak i czego w ogóle mogłam się bać.To ten klimat takdziała, wiesz, dolce vita w nieróbstwie.Potem się okazało, żepowinnam się wyłącznie bać, no więc zaczęłam na nowo.A dotego cholera mnie bierze taka, że aż grzmi, bo właściwie niewidzę rozwiązania i trochę mam tego dosyć.— I ciągle chodzi o to, że wiesz za dużo?— Właśnie.Nie mogę się tego pozbyć.Szukają mnie, żeby toze mnie wyciągnąć, ale jak wyciągną, to mi łeb ukręcą.W kółkoto samo.Skinął głową i milczał przez chwilę.— Nie chcę wnikać w szczegóły, ale na twoim miejscu teżbym chyba nikomu nie wierzył — powiedział stanowczo.—Pamiętaj tylko jedno.Nie ma tych siedmiu lat.Wczorajjedliśmy naleśniki z solą…Patrzyłam na pustą zupełnie jezdnię, patrzyłam na ciemnedrzewa, rosnące wzdłuż ulicy, patrzyłam na faceta przykierownicy i nade wszystko w świecie chciałam zatrzymać czas.Cudowna przeszłość ożyła w mojej pamięci.— Wczoraj przełaziliśmy w Czersku przez parkan —powiedziałam rzewnie, melancholijnie i tkliwie.— Wczoraj wgalowych strojach braliśmy węgiel z piwnicy, wczoraj zleciałnam na łeb cały gzyms z zasłoną i wczoraj warczał mi samolotna lotnisku Okęcie.Szkoda, że nie mogę spędzić w twoimsamochodzie kilku najbliższych lat życia.Wysiądę i znów sięzacznie.— Szkoda, że nie możesz — przyświadczył z westchnieniem.— Proszę cię, nie rozmawiaj z byle kim, dobrze? Nie lubięczytać znajomych nazwisk na nagrobkach…Nazajutrz wczesnym świtem odebrałam przedłużonypaszport, obiecałam przybyć ponownie na rozmowę z policją iudałam się do duńskiej ambasady.Po drodze wstąpiłamzapytać się na wszelki wypadek o niemiecką wizę tranzytową idostałam ją od ręki po kwadransie oczekiwania.Gnębiła mniemyśl o Interpolu i z minuty na minutę byłam bardziejzdenerwowana, bo czas płynął i coś się powinno zacząć dziać.Wstrząs nastąpił pod duńską ambasadą.Faceta, który stał czy może szedł za mną, w ogóle przedtemnie zauważyłam.Ujrzałam go znienacka za swoimi plecami,kiedy ktoś otworzył przede mną oszklone drzwi i on odbił się wszybie.Odbił się bardzo dokładnie i wyraźnie, bo znajdował sięw jasno oświetlonym miejscu i ujrzałam jego odbicie akurat wmomencie, kiedy przenosił wzrok ze mnie na coś, co trzymał wręku.Wyglądało to zupełnie tak, jakby porównywał na przykładzdjęcie z oryginałem albo coś w tym rodzaju.Niepokój, którystał się już zasadniczym elementem mojego wnętrza,gwałtownie wzrósł.Eksplodował.W mgnieniu oka zmieniłamplany:Duńska ambasada posiadała jakieś wiadomości o mnie.Bezoporu podałam aktualny adres, wyraziłam zgodę na rozmowę zpolicją i uzyskałam przedłużenie wizy, wszystko razem w ciąguparu minut.Po czym udałam się wprost do salonusamochodowego, bez sekundy namysłu i bez żadnychgrymasów kupiłam beżowego jaguara, czterodrzwiowego,ostatni model, rejestrację załatwili mi w pół godziny iwyjechałam nim na miasto.Następne pół godziny trwało mojepakowanie się i porzucenie hotelu.Głodna do nieprzytomnościi zdenerwowana do szaleństwa ruszyłam w kierunku na Berlin.Zdaje się, że aż do Nancy nie myślałam nic.Po głowie tłukłymi się rozpaczliwie oderwane fragmenty instrukcji obsługisamochodu.Zmienić olej.Zrobić przegląd.Niedotarty, niewyciągać maksymalnych obrotów.Coś tam dokręcić albo możeprzesmarować.Coś tam po trzech tysiącach kilometrów, a cośtam po pięciu.A może coś po tysiącu? Żeby to diabli wzięli, poilu ten olej…?!W Nancy zatrzymałam się w jakimś motelu, którego w ogólenie potrafiłabym rozpoznać, zamówiłam sobie kolację ispróbowałam nieco oprzytomnieć.Od chwili dostrzeżenia w oszklonych drzwiach faceta,oglądającego problematyczną fotografię, przestałam myślećlogicznie.Dusza mi mówiła, że niebezpieczeństwo jest tuż tuż iokazało się, że dusza miała rację.Jak mogłam popaść w takkarygodną beztroskę! Gang czuwał.Cała Francja, całazachodnia Europa składała się wyłącznie z dybiących na mniewrogów.W policji, w Interpolu, we wszystkich ambasadach znaszą włącznie, we wszystkich urzędach i władzach siedzieliwyłącznie współpracownicy przeklętego szefa i to nanajwyższych stanowiskach.Myśl, że uda mi się ich ominąć,była skończoną bzdurą.Dziwne, że jeszcze żyję.Mogli przecieżstać pod każdymi drzwiami i na każdym skrzyżowaniu,czekając tylko na mnie z rozpylaczami, ukrytymi podmarynarką.Nie, z rozpylaczami nie, z pistoletami na gazusypiający…Wyglądało na to, że wreszcie udało mi się wpaść w uczciwą,porządną histerię.Pijąc herbatę i opanowując szczękaniezębami, tępo wpatrywałam się w mapę samochodową Europy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.A bo co? Niedobre?— Przeciwnie.Ale pierwszy raz widzę, jaki masz naprawdękolor włosów.Siedem lat temu farbowałaś.Nie pamiętasz?— Zapewniam cię, że wszystko, co było siedem lat temu,pamiętam dzień po dniu i godzina po godzinie.Słuchaj, czy jawyglądam normalnie?— Poza tym, że nienormalnie młodo, to normalnie.Bo co?— Co to za przyjemność jednak rozmawiać z tobą! Bo sięboję, że dostałam kota.Zaczynam już wszędzie węszyć podstęp.Nikomu nie wierzę, nawet policji, a może nawet policjiszczególnie.Lada chwila będę się skradać pod ścianami naczworakach.Głupio, nie?Jechaliśmy powoli pustymi ulicami w kierunku lasku Vincen— nes, gdzie mnie zawsze ciągnęło, bo tam jest tor kłusaków.Mój przyjaciel w zamyśleniu, patrzył w przestrzeń przed siebie.— Nie wiem, czy głupio.Oprócz tego, co przedtem, spotkałocię coś więcej?— Jeszcze jak! Słuchaj, czy mógłbyś jakimś cudownymsposobem zapłacić za mnie rachunek w hotelu Minerwa wTaorminie?— Uciekłaś nie płacąc?!— Musiałam, co ja na to poradzę.Zapłacisz? Zostawię cipieniądze.— Wypchaj się swoimi pieniędzmi.Jasne, że zapłacę.Ranyboskie, czego ty jeszcze narobisz?— Pojęcia nie mam.Wszystko mi się ciągle przewraca dogóry nogami.Wyjeżdżałam stąd w stanie obłędnej paniki.Potem, tam, na Sycylii, przyszłam do siebie i zaczęłam siędziwić, jak i czego w ogóle mogłam się bać.To ten klimat takdziała, wiesz, dolce vita w nieróbstwie.Potem się okazało, żepowinnam się wyłącznie bać, no więc zaczęłam na nowo.A dotego cholera mnie bierze taka, że aż grzmi, bo właściwie niewidzę rozwiązania i trochę mam tego dosyć.— I ciągle chodzi o to, że wiesz za dużo?— Właśnie.Nie mogę się tego pozbyć.Szukają mnie, żeby toze mnie wyciągnąć, ale jak wyciągną, to mi łeb ukręcą.W kółkoto samo.Skinął głową i milczał przez chwilę.— Nie chcę wnikać w szczegóły, ale na twoim miejscu teżbym chyba nikomu nie wierzył — powiedział stanowczo.—Pamiętaj tylko jedno.Nie ma tych siedmiu lat.Wczorajjedliśmy naleśniki z solą…Patrzyłam na pustą zupełnie jezdnię, patrzyłam na ciemnedrzewa, rosnące wzdłuż ulicy, patrzyłam na faceta przykierownicy i nade wszystko w świecie chciałam zatrzymać czas.Cudowna przeszłość ożyła w mojej pamięci.— Wczoraj przełaziliśmy w Czersku przez parkan —powiedziałam rzewnie, melancholijnie i tkliwie.— Wczoraj wgalowych strojach braliśmy węgiel z piwnicy, wczoraj zleciałnam na łeb cały gzyms z zasłoną i wczoraj warczał mi samolotna lotnisku Okęcie.Szkoda, że nie mogę spędzić w twoimsamochodzie kilku najbliższych lat życia.Wysiądę i znów sięzacznie.— Szkoda, że nie możesz — przyświadczył z westchnieniem.— Proszę cię, nie rozmawiaj z byle kim, dobrze? Nie lubięczytać znajomych nazwisk na nagrobkach…Nazajutrz wczesnym świtem odebrałam przedłużonypaszport, obiecałam przybyć ponownie na rozmowę z policją iudałam się do duńskiej ambasady.Po drodze wstąpiłamzapytać się na wszelki wypadek o niemiecką wizę tranzytową idostałam ją od ręki po kwadransie oczekiwania.Gnębiła mniemyśl o Interpolu i z minuty na minutę byłam bardziejzdenerwowana, bo czas płynął i coś się powinno zacząć dziać.Wstrząs nastąpił pod duńską ambasadą.Faceta, który stał czy może szedł za mną, w ogóle przedtemnie zauważyłam.Ujrzałam go znienacka za swoimi plecami,kiedy ktoś otworzył przede mną oszklone drzwi i on odbił się wszybie.Odbił się bardzo dokładnie i wyraźnie, bo znajdował sięw jasno oświetlonym miejscu i ujrzałam jego odbicie akurat wmomencie, kiedy przenosił wzrok ze mnie na coś, co trzymał wręku.Wyglądało to zupełnie tak, jakby porównywał na przykładzdjęcie z oryginałem albo coś w tym rodzaju.Niepokój, którystał się już zasadniczym elementem mojego wnętrza,gwałtownie wzrósł.Eksplodował.W mgnieniu oka zmieniłamplany:Duńska ambasada posiadała jakieś wiadomości o mnie.Bezoporu podałam aktualny adres, wyraziłam zgodę na rozmowę zpolicją i uzyskałam przedłużenie wizy, wszystko razem w ciąguparu minut.Po czym udałam się wprost do salonusamochodowego, bez sekundy namysłu i bez żadnychgrymasów kupiłam beżowego jaguara, czterodrzwiowego,ostatni model, rejestrację załatwili mi w pół godziny iwyjechałam nim na miasto.Następne pół godziny trwało mojepakowanie się i porzucenie hotelu.Głodna do nieprzytomnościi zdenerwowana do szaleństwa ruszyłam w kierunku na Berlin.Zdaje się, że aż do Nancy nie myślałam nic.Po głowie tłukłymi się rozpaczliwie oderwane fragmenty instrukcji obsługisamochodu.Zmienić olej.Zrobić przegląd.Niedotarty, niewyciągać maksymalnych obrotów.Coś tam dokręcić albo możeprzesmarować.Coś tam po trzech tysiącach kilometrów, a cośtam po pięciu.A może coś po tysiącu? Żeby to diabli wzięli, poilu ten olej…?!W Nancy zatrzymałam się w jakimś motelu, którego w ogólenie potrafiłabym rozpoznać, zamówiłam sobie kolację ispróbowałam nieco oprzytomnieć.Od chwili dostrzeżenia w oszklonych drzwiach faceta,oglądającego problematyczną fotografię, przestałam myślećlogicznie.Dusza mi mówiła, że niebezpieczeństwo jest tuż tuż iokazało się, że dusza miała rację.Jak mogłam popaść w takkarygodną beztroskę! Gang czuwał.Cała Francja, całazachodnia Europa składała się wyłącznie z dybiących na mniewrogów.W policji, w Interpolu, we wszystkich ambasadach znaszą włącznie, we wszystkich urzędach i władzach siedzieliwyłącznie współpracownicy przeklętego szefa i to nanajwyższych stanowiskach.Myśl, że uda mi się ich ominąć,była skończoną bzdurą.Dziwne, że jeszcze żyję.Mogli przecieżstać pod każdymi drzwiami i na każdym skrzyżowaniu,czekając tylko na mnie z rozpylaczami, ukrytymi podmarynarką.Nie, z rozpylaczami nie, z pistoletami na gazusypiający…Wyglądało na to, że wreszcie udało mi się wpaść w uczciwą,porządną histerię.Pijąc herbatę i opanowując szczękaniezębami, tępo wpatrywałam się w mapę samochodową Europy [ Pobierz całość w formacie PDF ]