[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tkwiłam przy ladzie, starając się okiem nie mrugnąć, nie zwrócić na nią niczyjej uwagi, lazła powoli, jak na złość, pies z kulawą nogą się nią nie zainteresował, przeszła.Okazało się, że jestem spocona…Uzyskałam wiadomość, że Robert mieszka w samochodzie.O kontrowersjach pomiędzy moimi dziećmi wiedziałam, nie byłam zdziwiona, ale Janka z Donatem mieli trzypokojowy domek.Ja bym Krzysztofa w samochodzie nie zostawiła…Razem wziąwszy, tu Lucyna, tam dzieci, chyba trochę straciłam równowagę.Z Lucyną sprawa przepadła, pojawiły się przerzuty na mózg.Zostawiłam ją mojej matce i wyjechałam, zdaje się, że z zaciśniętymi zębami.Najgorsze mamy za sobą.Lot do Algierii już znałam.Siedziałam sobie spokojnie od strony północnej, Marek obok mnie, jak zginąć, to razem, więc sama przyjemność, i nagle, godzinę przed lądowaniem, zorientowałam się, że coś ta woda chlupie za blisko.Spojrzałam na skrzydło, rany boskie, hamujemy… Rozejrzałam się dookoła, może jakaś wyspa, co tam się pałęta, Sardynia, Korsyka…? Nic z tych rzeczy, Morze Śródziemne jak kryształ i żadnego lądu, Chryste Panie, wodujemy…!Zdążyłam pomyśleć, że jest lato, ciepło i z zimna szlag nas nie trafi.Zanim spojrzałam na lewo i ujrzałam lotnisko w Algierze, przeżyłam trudne chwile.Bydlak piekielny przyleciał godzinę wcześniej.Wyjechał po nas Robert.Cały poprzedni tydzień spędził na naprawie samochodu, miał fiata combi, starał się z całej siły, na lotnisko, oczywiście, spóźnił się, bo też nie wiedział, że wylądujemy przed czasem.Na widok dziecka, doskonale zdrowego, czarnego jak małpa, ulgi doznałam bez granic, ruszyliśmy do Tiaretu.Drogą przez Khemis Milianę.Dostatecznie długo jeździłam samochodem, żeby wyczuć, co się dzieje.Miał zwichrowane przednie zawieszenie.Ciągnął sto czterdzieści, owszem, ale działo się to dokładnie na granicy bezpieczeństwa.Nie zamierzałam robić za kretynke, musiałam zastosować dyplomację.Na tych jelitach baranich w górach poprosiłam, żeby zwolnił, bo chciałam pooglądać i Markowi pokazać malownicze pejzaże, dobre dziecko chętnie spełniło moje życzenie, wraków dookoła leżało tyle, że było co podziwiać.Dopiero na sawannach, w połowie drogi, wyjawiłam, co myślę.— Już pokazałeś, że prowadzić potrafisz i nie musisz więcej.Cały przód ci idzie bokiem.Zostaw uprzejmie mały zapasik i zejdź do stu dwudziestu, bo mnie to denerwuje.Dorzynasz podwozie, a na co to komu?— Bo nie zdążyłem zrobić wszystkiego — usprawiedliwiło się dziecko.— A ten placek taki duży…Zwolnił jednak i wszystkim ulżyło.Potem już jeździł normalnie.Klepany w pośpiechu samochód wyglądał jednakże jak psu z gardła wyjęty i z góry było wiadomo, że po powrocie do kraju zacznę wysyłać fragmenty karoserii.Zaraz po naszym przyjeździe nadeszło sirocco, a równocześnie poszłam załatwiać sprawy.Do miasta podrzucił mnie Jerzy, odpracowałam co trzeba i wyruszyłam w drogę powrotną do domu.Tiaretu tak zupełnie na pamięć jeszcze nie znałam, byłam tam ledwie parę razy, wyłącznie samochodem.Osiedla kontrahentów znajdowały się na peryferiach, planu miasta nikt nie miał i na oczy go nie widziałam.Zabłądziłam natychmiast.Najpierw zawróciłam z kierunku na osiedle, gdzie mieszkali Bożenka z Andrzejem, Waldek Chlebowski i jeszcze parę innych osób.Potem cofnęłam się na widok sklepu z pieczywem, bo to na pewno nie było to.Zawahałam się na rozwidleniu ulic i weszłam w niewłaściwą.Wróciłam prawie na rynek i zaczęłam na nowo.Wściekły upał dobijał, sirocco sypało piaskiem w oczy i zgrzytało w zębach, ubrana byłam elegancko, w spódnicę uszytą własnoręcznie ze spodni Tadeusza i bluzkę bez przesadnego dekoltu, nowe klapki odrzynały mi palec u nogi.Wyraźnie poczułam, że lada chwila zacznę toczyć pianę z pyska, kiedy czwarty raz znalazłam się w tym samym miejscu, obok posterunku policji, straciłam cierpliwość i podjęłam męską decyzję.Weszłam do nich i zażądałam pomocy.Policja jak policja, na całym świecie taka sama.Trochę kłopotu ze mną mieli, oznajmiłam bowiem, że nie wiem, dokąd idę, nie znam adresu własnego syna, ale ma to być osiedle za torem kolejowym, koło drogi na Mahdię i blisko cmentarza.Pozastanawiali się trochę, plan miasta wisiał na ścianie, stanowił tajemnicę służbową, i w rezultacie odwieźli mnie aż na ów mały placyk, opisany w Skarbach, tuż obok domu Janki i Donata.Do dzieci miałam stamtąd parę kroków.Dzieci ucieszyły się bardzo.— No proszę, ledwo mamunia przyjechała, już ją policja przywiozła — powiedzieli dość melancholijnie.Następnie wygłupiłam się ze spacerem.Co mi Strzeliło do głowy, żeby iść na przechadzkę w Afryce, W lipcu, w samo południe, po terenie pozbawionym cienia, nie wiem i dziś jeszcze na to wspomnienie ogarnia mnie zgroza.W dodatku zabrałam ze sobą Karolinę, która miała więcej rozumu i protestowała gwałtownie, namówiłam ją podstępem, wydając okrzyki w rodzaju: „O, jaka wspaniała dziura, jaka wielka rura w tej dziurze!” Każde dziecko chce zobaczyć wielką rurę w dziurze, poszła zatem i przestała ryczeć.Nie był to długi spacer.W odległości może dwustu metrów rosło jedno jedyne drzewo, dotarłam do niego, postałam trochę w cieniu i uświadomiłam sobie, co robię.Na Sycylii w lecie panuje na plaży temperatura siedemdziesięciu stopni, tu musiało być więcej.Ruszyłam z powrotem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Tkwiłam przy ladzie, starając się okiem nie mrugnąć, nie zwrócić na nią niczyjej uwagi, lazła powoli, jak na złość, pies z kulawą nogą się nią nie zainteresował, przeszła.Okazało się, że jestem spocona…Uzyskałam wiadomość, że Robert mieszka w samochodzie.O kontrowersjach pomiędzy moimi dziećmi wiedziałam, nie byłam zdziwiona, ale Janka z Donatem mieli trzypokojowy domek.Ja bym Krzysztofa w samochodzie nie zostawiła…Razem wziąwszy, tu Lucyna, tam dzieci, chyba trochę straciłam równowagę.Z Lucyną sprawa przepadła, pojawiły się przerzuty na mózg.Zostawiłam ją mojej matce i wyjechałam, zdaje się, że z zaciśniętymi zębami.Najgorsze mamy za sobą.Lot do Algierii już znałam.Siedziałam sobie spokojnie od strony północnej, Marek obok mnie, jak zginąć, to razem, więc sama przyjemność, i nagle, godzinę przed lądowaniem, zorientowałam się, że coś ta woda chlupie za blisko.Spojrzałam na skrzydło, rany boskie, hamujemy… Rozejrzałam się dookoła, może jakaś wyspa, co tam się pałęta, Sardynia, Korsyka…? Nic z tych rzeczy, Morze Śródziemne jak kryształ i żadnego lądu, Chryste Panie, wodujemy…!Zdążyłam pomyśleć, że jest lato, ciepło i z zimna szlag nas nie trafi.Zanim spojrzałam na lewo i ujrzałam lotnisko w Algierze, przeżyłam trudne chwile.Bydlak piekielny przyleciał godzinę wcześniej.Wyjechał po nas Robert.Cały poprzedni tydzień spędził na naprawie samochodu, miał fiata combi, starał się z całej siły, na lotnisko, oczywiście, spóźnił się, bo też nie wiedział, że wylądujemy przed czasem.Na widok dziecka, doskonale zdrowego, czarnego jak małpa, ulgi doznałam bez granic, ruszyliśmy do Tiaretu.Drogą przez Khemis Milianę.Dostatecznie długo jeździłam samochodem, żeby wyczuć, co się dzieje.Miał zwichrowane przednie zawieszenie.Ciągnął sto czterdzieści, owszem, ale działo się to dokładnie na granicy bezpieczeństwa.Nie zamierzałam robić za kretynke, musiałam zastosować dyplomację.Na tych jelitach baranich w górach poprosiłam, żeby zwolnił, bo chciałam pooglądać i Markowi pokazać malownicze pejzaże, dobre dziecko chętnie spełniło moje życzenie, wraków dookoła leżało tyle, że było co podziwiać.Dopiero na sawannach, w połowie drogi, wyjawiłam, co myślę.— Już pokazałeś, że prowadzić potrafisz i nie musisz więcej.Cały przód ci idzie bokiem.Zostaw uprzejmie mały zapasik i zejdź do stu dwudziestu, bo mnie to denerwuje.Dorzynasz podwozie, a na co to komu?— Bo nie zdążyłem zrobić wszystkiego — usprawiedliwiło się dziecko.— A ten placek taki duży…Zwolnił jednak i wszystkim ulżyło.Potem już jeździł normalnie.Klepany w pośpiechu samochód wyglądał jednakże jak psu z gardła wyjęty i z góry było wiadomo, że po powrocie do kraju zacznę wysyłać fragmenty karoserii.Zaraz po naszym przyjeździe nadeszło sirocco, a równocześnie poszłam załatwiać sprawy.Do miasta podrzucił mnie Jerzy, odpracowałam co trzeba i wyruszyłam w drogę powrotną do domu.Tiaretu tak zupełnie na pamięć jeszcze nie znałam, byłam tam ledwie parę razy, wyłącznie samochodem.Osiedla kontrahentów znajdowały się na peryferiach, planu miasta nikt nie miał i na oczy go nie widziałam.Zabłądziłam natychmiast.Najpierw zawróciłam z kierunku na osiedle, gdzie mieszkali Bożenka z Andrzejem, Waldek Chlebowski i jeszcze parę innych osób.Potem cofnęłam się na widok sklepu z pieczywem, bo to na pewno nie było to.Zawahałam się na rozwidleniu ulic i weszłam w niewłaściwą.Wróciłam prawie na rynek i zaczęłam na nowo.Wściekły upał dobijał, sirocco sypało piaskiem w oczy i zgrzytało w zębach, ubrana byłam elegancko, w spódnicę uszytą własnoręcznie ze spodni Tadeusza i bluzkę bez przesadnego dekoltu, nowe klapki odrzynały mi palec u nogi.Wyraźnie poczułam, że lada chwila zacznę toczyć pianę z pyska, kiedy czwarty raz znalazłam się w tym samym miejscu, obok posterunku policji, straciłam cierpliwość i podjęłam męską decyzję.Weszłam do nich i zażądałam pomocy.Policja jak policja, na całym świecie taka sama.Trochę kłopotu ze mną mieli, oznajmiłam bowiem, że nie wiem, dokąd idę, nie znam adresu własnego syna, ale ma to być osiedle za torem kolejowym, koło drogi na Mahdię i blisko cmentarza.Pozastanawiali się trochę, plan miasta wisiał na ścianie, stanowił tajemnicę służbową, i w rezultacie odwieźli mnie aż na ów mały placyk, opisany w Skarbach, tuż obok domu Janki i Donata.Do dzieci miałam stamtąd parę kroków.Dzieci ucieszyły się bardzo.— No proszę, ledwo mamunia przyjechała, już ją policja przywiozła — powiedzieli dość melancholijnie.Następnie wygłupiłam się ze spacerem.Co mi Strzeliło do głowy, żeby iść na przechadzkę w Afryce, W lipcu, w samo południe, po terenie pozbawionym cienia, nie wiem i dziś jeszcze na to wspomnienie ogarnia mnie zgroza.W dodatku zabrałam ze sobą Karolinę, która miała więcej rozumu i protestowała gwałtownie, namówiłam ją podstępem, wydając okrzyki w rodzaju: „O, jaka wspaniała dziura, jaka wielka rura w tej dziurze!” Każde dziecko chce zobaczyć wielką rurę w dziurze, poszła zatem i przestała ryczeć.Nie był to długi spacer.W odległości może dwustu metrów rosło jedno jedyne drzewo, dotarłam do niego, postałam trochę w cieniu i uświadomiłam sobie, co robię.Na Sycylii w lecie panuje na plaży temperatura siedemdziesięciu stopni, tu musiało być więcej.Ruszyłam z powrotem [ Pobierz całość w formacie PDF ]