[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czyżby ulągł nam się nowy Mieniuszko? Marka znalazłam po południu na cmentarzu.Chodził od nagrobka do nagrobka i z uwagą odczytywał wszystkie napisy.Od strony kościoła przyglądał mu się jakiś gbur w średnim wieku, zajęty naprawą taczek.Poza tym było pusto, słonecznie, wręcz błogo, panował spokój i brzęczały pszczoły.Sielską ciszę zakłócały tylko czynności gbura, polegające głównie na waleniu młotkiem w żelazo, i poskrzypywanie tabliczek nagrobnych, do których dobierał się Marek w celach poznawczych.– Czyś oszalał? – spytałam z naganą.– Masz już całkiem źle w głowie? Zależy ci, żeby Lucyna znalazła jeszcze i twoje zwłoki? – Moje zwłoki? Niby dlaczego? – Nieboszczyk podobno też chodził po cmentarzu i jak teraz wygląda? Dobrze chociaż, że z księdzem nie uda ci się rozmawiać.– Z księdzem już rozmawiałem.– Z tym, który umarł dwa miesiące temu? – Nie, z obecnym.– No i co? Co tu znalazłeś? – Groby twoich pradziadków.Wszystkie w ziemi, żadnego murowanego.To dziwne, żeby na takim cmentarzu nie było żadnego solidnego grobowca, żadnej kaplicy.Mieszkali tu gdzieś przecież jacyś hrabiowie.I co? Gdzie ich chowali? – To ci mogę przypadkiem wyjaśnić.Na starym cmentarzu.Kiedyś nie było tu ani cmentarza, ani kościoła i ludzie latali potwornie daleko do jakiejś tam innej wsi.Przeszło sto lat temu ta tutejsza hrabina ufundowała kościół, traktując to jako łapówkę, za którą niebo miało ją obdarzyć uczuciami naszego prapradziadka.Niebo nie spełniło obowiązku, prapradziadek nawalił i hrabina ze zdenerwowania popełniła samobójstwo, w testamencie zakazując grzebania hrabiowskich zwłok na tym cmentarzu.W ten sposób cmentarz pozostał do dyspozycji porządnych ludzi, nie skażony obecnością zwyrodniałej arystokracji.Marek przyglądał mi się podejrzliwie z mieszaniną zainteresowania i obrzydzenia.– Co za brednie wygadujesz? Wymyśliłaś to w tej chwili? – To nie ja, to Lucyna.Sprzedaję, jak kupiłam.Z tego wszystkiego faktem jest tylko istnienie kościoła i cmentarza i, jak sam widzisz, nieobecność hrabiów.Aż do wojny grzebali się na starym cmentarzu.Poza tym na kościele nie ma żadnej wzmianki o fundatorze, bo hrabina załatwiła rzecz anonimowo.Lucyna może ci o tym opowiedzieć z licznymi szczegółami.Podobno całą prawdę znał tylko pierwszy ksiądz… Zamilkłam, bo coś mi przyszło do głowy.Nieboszczyk od wiosny gawędził z księdzem, a ksiądz nie żyje.Umarł jak na zawołanie, akurat we właściwej chwili, żeby nic się od niego nie można było dowiedzieć.Oderwałam Marka od wygrzebywania z ziemi głęboko zapadniętej, kolejnej tabliczki.– Słuchaj no, tyś już pewnie zbadał, jak umarł ten poprzedni ksiądz…? – Nie tak, jak myślisz – odparł natychmiast.– Zwyczajnie umarł, ze starości.Miał przeszło osiemdziesiąt lat i zszargane zdrowie.Nikt go nie mordował.Też mi to przyszło do głowy, więc sprawdziłem.Zaczyna mnie ta cała sprawa ciekawić, możliwe, że pojadę do Lublina… Zagłębił się w gąszcz zielska przetykanego głogiem i jeżynami, metodycznie penetrując najstarszą część cmentarza.Po co mu to było potrzebne, nie miałam pojęcia.Nie wdzierałam się za nim w tę kłującą dżunglę, zawróciłam do wyjścia i zaczekałam przy bramie.Podniosłam z ziemi długi, cienki patyk i rysowałam nim na piasku rozmaite wzory, usiłując myśleć, ukradkiem obserwując gbura, który mi się nie podobał i który ciągle spoglądał spode łba nieżyczliwym wzrokiem.– Co to za bandzior siedzi pod kościołem? – spytałam, kiedy razem opuściliśmy cmentarz.– Przyglądał ci się cały czas i źle mu z oczu patrzy.– Tutejszy grabarz.Jak dotąd jeszcze nikomu nic złego nie zrobił, chociaż rzeczywiście wygląda na zbója.Raczej mało towarzyski.– No, wyraz twarzy ma dla grabarza całkiem stosowny.Słuchaj, milicja wymyśliła nowe nazwisko.Łagiewka.Może już wiesz, kto to jest? – Wiem.Nazwisko panieńskie matki tego nieboszczyka.Syn Marii, z domu Łagiewka.Lucyna sobie nic nie kojarzy? – Nic, mimo najszczerszych starań.Nikt nigdy tego nie słyszał.To bez sensu, żeby w takiej rodzinnej sprawie ciągle pojawiały się jakieś obce osoby! Marek milczał tak długo, że w końcu mnie tknęło.Zatrzymałam się na piaszczystej drodze i obejrzałam na niego.Wyraz twarzy miał niewinnie przekorny, a wzrok pełen rzewnej zadumy, co niechybnie oznaczało, że dokonał już jakichś sensacyjnych odkryć.Równie pewne było, że nic mi nie powie.– Mówże coś! – zażądałam pomimo to niecierpliwie.– Przecież widzę, że coś wiesz! Nie ruszę się stąd, póki czegoś nie powiesz! – Ruszysz się, ruszysz.Długo na tym upale nie wytrzymasz.Ale trochę ci mogę powiedzieć.Bardzo możliwe, że te obce osoby okażą się wkrótce wcale nie takie obce… Uszczęśliwiwszy mnie tą wyczerpującą informacją, poszedł spokojnie dalej w kierunku domu.Ruszyłam się oczywiście.Nikt by długo nie wytrzymał na żywym słońcu, pośrodku zakurzonej drogi… * * * W dwa dni później po śmietniku za oborą nie było najmniejszego śladu.Machnęliśmy tę robotę wspólnymi siłami między porankiem a wieczorem, z zainteresowaniem oczekując skutków.Niepokój co do słuszności naszych poczynań prezentowała tylko Teresa.– Ja nie wiem, czy my dobrze robimy – powiedziała z obawą.– Znów ktoś kogoś zabije… – A cóż to ma do rzeczy? – zdziwiła się Lucyna obłudnie.– Zabijać się będą niezależnie od naszych porządków.Poza tym przy Mieniuszce, o ile wiem, nikt tu nie sprzątał.Jedno z drugim nie ma nic wspólnego.– Właśnie nie wiem… – To się jutro przekonasz.– A przy okazji może nam się uda znaleźć tę starą studnię – dodała zachęcająco moja mamusia.– Ale jeśli jutro rano będzie tu leżał nowy trup… – zaczęła Teresa buntowniczo.– A co, wolałabyś starego trupa? – zaciekawiła się Lucyna.– W tym upale z dwojga złego lepszy jest nowy… Teresa pośpiesznie porzuciła temat.Na uboczu uzgodniłam z Lucyną, która z nas powinna znaleźć się tu o świcie, żeby odpowiednio ustosunkować się do ewentualnych zmian, po czym bez trudu nakłoniłam ciocię Jadzię do uwiecznienia prześlicznie oczyszczonego terenu.Lucyna miała wielkie nadzieje i niecierpliwie oczekiwała poranka.Nazajutrz okazało się, że żadne zmiany nie zaszły.Ogołocone z żelastwa i śmieci zaplecze obory pozostało nietknięte.Moja mamusia triumfowała, Lucyna była głęboko rozczarowana.– No i co teraz? – powiedziała trochę bezradnie.– Tyle roboty odwalone i nic? – Wygląda na to, że przeszkadzał ten nieboszczyk – odparłam niepewnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Czyżby ulągł nam się nowy Mieniuszko? Marka znalazłam po południu na cmentarzu.Chodził od nagrobka do nagrobka i z uwagą odczytywał wszystkie napisy.Od strony kościoła przyglądał mu się jakiś gbur w średnim wieku, zajęty naprawą taczek.Poza tym było pusto, słonecznie, wręcz błogo, panował spokój i brzęczały pszczoły.Sielską ciszę zakłócały tylko czynności gbura, polegające głównie na waleniu młotkiem w żelazo, i poskrzypywanie tabliczek nagrobnych, do których dobierał się Marek w celach poznawczych.– Czyś oszalał? – spytałam z naganą.– Masz już całkiem źle w głowie? Zależy ci, żeby Lucyna znalazła jeszcze i twoje zwłoki? – Moje zwłoki? Niby dlaczego? – Nieboszczyk podobno też chodził po cmentarzu i jak teraz wygląda? Dobrze chociaż, że z księdzem nie uda ci się rozmawiać.– Z księdzem już rozmawiałem.– Z tym, który umarł dwa miesiące temu? – Nie, z obecnym.– No i co? Co tu znalazłeś? – Groby twoich pradziadków.Wszystkie w ziemi, żadnego murowanego.To dziwne, żeby na takim cmentarzu nie było żadnego solidnego grobowca, żadnej kaplicy.Mieszkali tu gdzieś przecież jacyś hrabiowie.I co? Gdzie ich chowali? – To ci mogę przypadkiem wyjaśnić.Na starym cmentarzu.Kiedyś nie było tu ani cmentarza, ani kościoła i ludzie latali potwornie daleko do jakiejś tam innej wsi.Przeszło sto lat temu ta tutejsza hrabina ufundowała kościół, traktując to jako łapówkę, za którą niebo miało ją obdarzyć uczuciami naszego prapradziadka.Niebo nie spełniło obowiązku, prapradziadek nawalił i hrabina ze zdenerwowania popełniła samobójstwo, w testamencie zakazując grzebania hrabiowskich zwłok na tym cmentarzu.W ten sposób cmentarz pozostał do dyspozycji porządnych ludzi, nie skażony obecnością zwyrodniałej arystokracji.Marek przyglądał mi się podejrzliwie z mieszaniną zainteresowania i obrzydzenia.– Co za brednie wygadujesz? Wymyśliłaś to w tej chwili? – To nie ja, to Lucyna.Sprzedaję, jak kupiłam.Z tego wszystkiego faktem jest tylko istnienie kościoła i cmentarza i, jak sam widzisz, nieobecność hrabiów.Aż do wojny grzebali się na starym cmentarzu.Poza tym na kościele nie ma żadnej wzmianki o fundatorze, bo hrabina załatwiła rzecz anonimowo.Lucyna może ci o tym opowiedzieć z licznymi szczegółami.Podobno całą prawdę znał tylko pierwszy ksiądz… Zamilkłam, bo coś mi przyszło do głowy.Nieboszczyk od wiosny gawędził z księdzem, a ksiądz nie żyje.Umarł jak na zawołanie, akurat we właściwej chwili, żeby nic się od niego nie można było dowiedzieć.Oderwałam Marka od wygrzebywania z ziemi głęboko zapadniętej, kolejnej tabliczki.– Słuchaj no, tyś już pewnie zbadał, jak umarł ten poprzedni ksiądz…? – Nie tak, jak myślisz – odparł natychmiast.– Zwyczajnie umarł, ze starości.Miał przeszło osiemdziesiąt lat i zszargane zdrowie.Nikt go nie mordował.Też mi to przyszło do głowy, więc sprawdziłem.Zaczyna mnie ta cała sprawa ciekawić, możliwe, że pojadę do Lublina… Zagłębił się w gąszcz zielska przetykanego głogiem i jeżynami, metodycznie penetrując najstarszą część cmentarza.Po co mu to było potrzebne, nie miałam pojęcia.Nie wdzierałam się za nim w tę kłującą dżunglę, zawróciłam do wyjścia i zaczekałam przy bramie.Podniosłam z ziemi długi, cienki patyk i rysowałam nim na piasku rozmaite wzory, usiłując myśleć, ukradkiem obserwując gbura, który mi się nie podobał i który ciągle spoglądał spode łba nieżyczliwym wzrokiem.– Co to za bandzior siedzi pod kościołem? – spytałam, kiedy razem opuściliśmy cmentarz.– Przyglądał ci się cały czas i źle mu z oczu patrzy.– Tutejszy grabarz.Jak dotąd jeszcze nikomu nic złego nie zrobił, chociaż rzeczywiście wygląda na zbója.Raczej mało towarzyski.– No, wyraz twarzy ma dla grabarza całkiem stosowny.Słuchaj, milicja wymyśliła nowe nazwisko.Łagiewka.Może już wiesz, kto to jest? – Wiem.Nazwisko panieńskie matki tego nieboszczyka.Syn Marii, z domu Łagiewka.Lucyna sobie nic nie kojarzy? – Nic, mimo najszczerszych starań.Nikt nigdy tego nie słyszał.To bez sensu, żeby w takiej rodzinnej sprawie ciągle pojawiały się jakieś obce osoby! Marek milczał tak długo, że w końcu mnie tknęło.Zatrzymałam się na piaszczystej drodze i obejrzałam na niego.Wyraz twarzy miał niewinnie przekorny, a wzrok pełen rzewnej zadumy, co niechybnie oznaczało, że dokonał już jakichś sensacyjnych odkryć.Równie pewne było, że nic mi nie powie.– Mówże coś! – zażądałam pomimo to niecierpliwie.– Przecież widzę, że coś wiesz! Nie ruszę się stąd, póki czegoś nie powiesz! – Ruszysz się, ruszysz.Długo na tym upale nie wytrzymasz.Ale trochę ci mogę powiedzieć.Bardzo możliwe, że te obce osoby okażą się wkrótce wcale nie takie obce… Uszczęśliwiwszy mnie tą wyczerpującą informacją, poszedł spokojnie dalej w kierunku domu.Ruszyłam się oczywiście.Nikt by długo nie wytrzymał na żywym słońcu, pośrodku zakurzonej drogi… * * * W dwa dni później po śmietniku za oborą nie było najmniejszego śladu.Machnęliśmy tę robotę wspólnymi siłami między porankiem a wieczorem, z zainteresowaniem oczekując skutków.Niepokój co do słuszności naszych poczynań prezentowała tylko Teresa.– Ja nie wiem, czy my dobrze robimy – powiedziała z obawą.– Znów ktoś kogoś zabije… – A cóż to ma do rzeczy? – zdziwiła się Lucyna obłudnie.– Zabijać się będą niezależnie od naszych porządków.Poza tym przy Mieniuszce, o ile wiem, nikt tu nie sprzątał.Jedno z drugim nie ma nic wspólnego.– Właśnie nie wiem… – To się jutro przekonasz.– A przy okazji może nam się uda znaleźć tę starą studnię – dodała zachęcająco moja mamusia.– Ale jeśli jutro rano będzie tu leżał nowy trup… – zaczęła Teresa buntowniczo.– A co, wolałabyś starego trupa? – zaciekawiła się Lucyna.– W tym upale z dwojga złego lepszy jest nowy… Teresa pośpiesznie porzuciła temat.Na uboczu uzgodniłam z Lucyną, która z nas powinna znaleźć się tu o świcie, żeby odpowiednio ustosunkować się do ewentualnych zmian, po czym bez trudu nakłoniłam ciocię Jadzię do uwiecznienia prześlicznie oczyszczonego terenu.Lucyna miała wielkie nadzieje i niecierpliwie oczekiwała poranka.Nazajutrz okazało się, że żadne zmiany nie zaszły.Ogołocone z żelastwa i śmieci zaplecze obory pozostało nietknięte.Moja mamusia triumfowała, Lucyna była głęboko rozczarowana.– No i co teraz? – powiedziała trochę bezradnie.– Tyle roboty odwalone i nic? – Wygląda na to, że przeszkadzał ten nieboszczyk – odparłam niepewnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]