[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich rozwiązanie było proste, tylko że wymagało odrobiny stanowczości i zdecydowania.Takie unikanie za wszelką cenę konfliktów można by od 88biedynazwaćwyrozumiałościączytolerancyjnością(tocechycharakteryzujące ich małżeństwo, które przynajmniej z zewnątrz wyglądało na stateczne i udane), ale Roger i Linda najbardziej na świecie pragnęli, aby ich powszechnie lubiano.Roger ukrywał swą desperację pod maską słodkiej uprzejmości, która przyjemnie kontrastowała z jego fizjonomią.Z kolei Linda przyjęła inną strategię obronną: udawała egzaltowaną idiotkę, co z czasem stało się nieodłączną cechą jej osobowości.Jakaż była głupia, pozwalając Marshallowi stanąć między nimi.Ale mniejsza o to, gniew Joyce już dawno osłabł.Przyszła tu załatwić konkretną sprawę; nie dlatego ubłagała Rogera o spotkanie, że chciała naprawić przyjaźń z Lindą.„Przyjaciel mojego wroga."Zamiast tego, spytała:–A ty?Nachyliła się nad stołem i chwyciła go za rękę.Dawniej nie pozwoliłaby sobie na coś podobnego, w czasach, gdy jeszcze byli przyjaciółmi, a ona nie miała wrogów.Nigdy nie odważyłaby się go dotknąć w ten sposób, mimo że łączyły ich dość zażyłe stosunki.Zanim urodziły im TL Rsię dzieci, wzajemne kontakty całej czwórki charakteryzowała niewinna, pozbawiona jakichkolwiek podtekstów fizyczność.Teraz każdy gest miał znaczenie: kelnerzy chyba zauważyli jej zachowanie; zdawało jej się, że jeden mrugnął do drugiego, a ten pewnie dałsygnał trzeciemu.Wszyscy wszystko wiedzą.Przy sąsiednim stoliku innej parze przyniesiono właśnie skwierczące kebaby; kelner trzymał je wysoko nad głową niczym łup wojenny.Roger był zaskoczony tym gestem, ale nie cofnął ręki.Joyce ścisnęła ją jeszcze mocniej.Dopiero teraz do niej dotarło, że na sali cały czas gra 89muzyka.Gdzieś z zaplecza dobiegały dźwięki lutni, wspierane przez szaleńczy, galopujący rytm wybijany dłońmi na bębnach oraz nosowy, zdławiony męski wokal.W pewnej chwili śpiewak zamilkł, lutnia załkała rzewnie i włączył się jakiś instrument strunowy, a bębny zastąpiło energiczne klaskanie i dzwonienie arabskich kastanietów.– Tęsknisz za mną czasem?Zarumienił się, a na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.Odpowiedni uścisk ręki potrafi zdziałać cuda.– Ja za tobą bardzo – powiedziała Joyce.– Nasza przyjaźń była, jest, dla mnie bardzo ważna.Poza tym zawsze miałam wrażenie, że nas łączy coś więcej niż przyjaźń.Traktowaliśmy się po kumpelsku, ale coś tam chyba jednak iskrzyło.Nie mylę się? – zaryzykowała, uśmiechając się ciepło.Uśmiech Rogera tego nie potwierdzał.Zmienił się w grymas udręki.Ten zwrot w rozmowie wytrącił go z równowagi.– Przecież to było widać, z nas można czytać jak z książki.Bywały chwile, kiedy myślałam.Cóż, właściwie nie wiem, co sobie wtedy myślałam.Pamiętasz, jak kiedyś wracaliśmy taksówką z tej imprezy?TL R– Wspomnienie uderzyło w niego jak grom: zobaczyła to w jego oczach.Tamtego wieczoru Marshall był poza miastem, a Linda miała jakieś ważne spotkanie.Na przyjęciu Roger i Joyce dobrali się w parę, mimo że widywali się prawie codziennie, a potem wrócili jedną taksówką na Brooklyn.– Chyba trochę za dużo wypiliśmy – kontynuowała miękkim głosem Joyce.– Było zimno, taksówka nie miała amortyzatorów, cały czas się o siebie obijaliśmy i strasznie się chichraliśmy.Wydawało mi się, że masz 90ochotę mnie pocałować.Chyba tego chciałam.Pewnie gdybym spojrzała ci w oczy, powiedziała jedno słowo albo przestała się śmiać.– Roger przygryzł wargi, nie będąc w stanie jej zaprzeczyć.– Wydawało się, że tak niewiele brakuje.To właśnie moja największa wada: boję się zaryzykować.I spójrz, do czego mnie doprowadziła.Zamilkła.Nie do końca rozumiała, w jaki sposób strach przed podejmowaniem ryzyka przełożył się na rozpad jej małżeństwa, ale brzmiało to sensownie.Na przykład, gdyby miała odwagę wcześnie porozmawiać z Marshallem o rodzących się problemach.Nie, to by nic nie dało.Wciąż ściskała Rogera za rękę, chłodną i wilgotną od zroszonej szklanki.Lekko przesunęła dłoń, jakby chcąc go delikatnie pogłaskać.– Wybacz, muszę już iść – powiedział, ale nie wysunął ręki.Mógł to zrobić w każdej chwili.– Przepraszam cię – odparła, cofając dłoń.– Nie chciałam cię wprawić w zakłopotanie.– Nie, nie, skąd.Co się stało, to się stało.A co się mogło stać.–Pogubił się w tym, co chciał powiedzieć.Wtedy w taksówce na chwilę ją do TL Rsiebie przytulił, rzekomo aby ją ogrzać.– O, cholera – zreflektowała się Joyce.– Co się dzieje?– Zapomniałam albumu!Roger wzruszył ramionami.– To nic.Oddasz przy innej okazji.– Ale mi głupio [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Ich rozwiązanie było proste, tylko że wymagało odrobiny stanowczości i zdecydowania.Takie unikanie za wszelką cenę konfliktów można by od 88biedynazwaćwyrozumiałościączytolerancyjnością(tocechycharakteryzujące ich małżeństwo, które przynajmniej z zewnątrz wyglądało na stateczne i udane), ale Roger i Linda najbardziej na świecie pragnęli, aby ich powszechnie lubiano.Roger ukrywał swą desperację pod maską słodkiej uprzejmości, która przyjemnie kontrastowała z jego fizjonomią.Z kolei Linda przyjęła inną strategię obronną: udawała egzaltowaną idiotkę, co z czasem stało się nieodłączną cechą jej osobowości.Jakaż była głupia, pozwalając Marshallowi stanąć między nimi.Ale mniejsza o to, gniew Joyce już dawno osłabł.Przyszła tu załatwić konkretną sprawę; nie dlatego ubłagała Rogera o spotkanie, że chciała naprawić przyjaźń z Lindą.„Przyjaciel mojego wroga."Zamiast tego, spytała:–A ty?Nachyliła się nad stołem i chwyciła go za rękę.Dawniej nie pozwoliłaby sobie na coś podobnego, w czasach, gdy jeszcze byli przyjaciółmi, a ona nie miała wrogów.Nigdy nie odważyłaby się go dotknąć w ten sposób, mimo że łączyły ich dość zażyłe stosunki.Zanim urodziły im TL Rsię dzieci, wzajemne kontakty całej czwórki charakteryzowała niewinna, pozbawiona jakichkolwiek podtekstów fizyczność.Teraz każdy gest miał znaczenie: kelnerzy chyba zauważyli jej zachowanie; zdawało jej się, że jeden mrugnął do drugiego, a ten pewnie dałsygnał trzeciemu.Wszyscy wszystko wiedzą.Przy sąsiednim stoliku innej parze przyniesiono właśnie skwierczące kebaby; kelner trzymał je wysoko nad głową niczym łup wojenny.Roger był zaskoczony tym gestem, ale nie cofnął ręki.Joyce ścisnęła ją jeszcze mocniej.Dopiero teraz do niej dotarło, że na sali cały czas gra 89muzyka.Gdzieś z zaplecza dobiegały dźwięki lutni, wspierane przez szaleńczy, galopujący rytm wybijany dłońmi na bębnach oraz nosowy, zdławiony męski wokal.W pewnej chwili śpiewak zamilkł, lutnia załkała rzewnie i włączył się jakiś instrument strunowy, a bębny zastąpiło energiczne klaskanie i dzwonienie arabskich kastanietów.– Tęsknisz za mną czasem?Zarumienił się, a na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.Odpowiedni uścisk ręki potrafi zdziałać cuda.– Ja za tobą bardzo – powiedziała Joyce.– Nasza przyjaźń była, jest, dla mnie bardzo ważna.Poza tym zawsze miałam wrażenie, że nas łączy coś więcej niż przyjaźń.Traktowaliśmy się po kumpelsku, ale coś tam chyba jednak iskrzyło.Nie mylę się? – zaryzykowała, uśmiechając się ciepło.Uśmiech Rogera tego nie potwierdzał.Zmienił się w grymas udręki.Ten zwrot w rozmowie wytrącił go z równowagi.– Przecież to było widać, z nas można czytać jak z książki.Bywały chwile, kiedy myślałam.Cóż, właściwie nie wiem, co sobie wtedy myślałam.Pamiętasz, jak kiedyś wracaliśmy taksówką z tej imprezy?TL R– Wspomnienie uderzyło w niego jak grom: zobaczyła to w jego oczach.Tamtego wieczoru Marshall był poza miastem, a Linda miała jakieś ważne spotkanie.Na przyjęciu Roger i Joyce dobrali się w parę, mimo że widywali się prawie codziennie, a potem wrócili jedną taksówką na Brooklyn.– Chyba trochę za dużo wypiliśmy – kontynuowała miękkim głosem Joyce.– Było zimno, taksówka nie miała amortyzatorów, cały czas się o siebie obijaliśmy i strasznie się chichraliśmy.Wydawało mi się, że masz 90ochotę mnie pocałować.Chyba tego chciałam.Pewnie gdybym spojrzała ci w oczy, powiedziała jedno słowo albo przestała się śmiać.– Roger przygryzł wargi, nie będąc w stanie jej zaprzeczyć.– Wydawało się, że tak niewiele brakuje.To właśnie moja największa wada: boję się zaryzykować.I spójrz, do czego mnie doprowadziła.Zamilkła.Nie do końca rozumiała, w jaki sposób strach przed podejmowaniem ryzyka przełożył się na rozpad jej małżeństwa, ale brzmiało to sensownie.Na przykład, gdyby miała odwagę wcześnie porozmawiać z Marshallem o rodzących się problemach.Nie, to by nic nie dało.Wciąż ściskała Rogera za rękę, chłodną i wilgotną od zroszonej szklanki.Lekko przesunęła dłoń, jakby chcąc go delikatnie pogłaskać.– Wybacz, muszę już iść – powiedział, ale nie wysunął ręki.Mógł to zrobić w każdej chwili.– Przepraszam cię – odparła, cofając dłoń.– Nie chciałam cię wprawić w zakłopotanie.– Nie, nie, skąd.Co się stało, to się stało.A co się mogło stać.–Pogubił się w tym, co chciał powiedzieć.Wtedy w taksówce na chwilę ją do TL Rsiebie przytulił, rzekomo aby ją ogrzać.– O, cholera – zreflektowała się Joyce.– Co się dzieje?– Zapomniałam albumu!Roger wzruszył ramionami.– To nic.Oddasz przy innej okazji.– Ale mi głupio [ Pobierz całość w formacie PDF ]