[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spytałyśmy o drogę w sklepie oraz restauracji typu drive-through.Nikt nie kojarzył adresu, który nam podano.Wylądowałyśmy w końcu przy torach, na tyłach jakichś magazynów.- Barb - powiedziałam w końcu.- Wydaje mi się, że ten facet wiedział, gdzie mieszka Katie, ale nas okłamał.- Chyba masz rację - wymamrotała Barb, zawracając.- Wróćmy tam i porozmawiajmy z nim jeszcze raz.Przejechałyśmy ponownie Meander Way i zatrzymałyśmy się przed biurem.Tym razem nie zastałyśmy kierownika, ale otworzyła nam kobieta z bardzo kwaśną miną.Kiedy spytałyśmy o Katie Huttulę, wzruszyła ramionami i odparła:- Nie mam pojęcia, dokąd wyjechała.- Pani mąż - ten pan, który rozmawiał z nami wcześniej - powiedział, że mieszka w budynkach komunalnych przy Salmon Street, ale chyba źle go zrozumiałyśmy.- Nic mi o tym nie wiadomo.- A zna pani taką ulicę?- Nie - warknęła i zamknęła nam drzwi przed nosem.I na tym zakończyło się nasze śledztwo.Obie byłyśmy przekonane, że ludzie nadzorujący osiedle znali miejsce pobytu Katie, ale z jakiegoś powodu nie chcieli nam go zdradzić.Może uważali, że jesteśmy jej znajomymi i nie chcieli wyświadczać jej żadnych przysług, jeśli wyjechała, nie zapłaciwszy czynszu.A może brali nas za pracowników firmy windykacyjnej czy nawet prywatnych detektywów i woleli ją chronić lub po prostu zabawiali się naszym kosztem, wysyłając nas na bezowocne poszukiwania nieistniejącej ulicy.Tak czy inaczej, zrozumiałyśmy, że nie przekażą nam żadnych przydatnych informacji.Ściemniało się, a nas czekała długa droga, udałyśmy się więc do Chehalis.Wolałyśmy nie kontaktować się z rodzicami Katie Huttuli - ci starsi, schorowani ludzie dość już wycierpieli.Być może nie wiedzieli nawet, gdzie jest ich córka.♦♦♦Mam zasadę, że zawsze czekam do końca rozprawy sądowej, zanim zabiorę się za przeprowadzanie wywiadów ze świadkami, dlatego też nie poznałam jeszcze wielu osób związanych ze sprawą.Barb zaproponowała Blair Connery, by zjadła z nami obiad w chińskiej restauracji w Chehalis.Ku mojemu zdziwieniu przyjęła zaproszenie.Była bardzo otwarta i przyjaźnie nastawiona - tak jak opisała ją Barb.Chętnie rozmawiała o latach spędzonych z Ronem Reynoldsem, choć z pewnością nie wspominała ich z przyjemnością.Żałowa-ła, że tak późno dostrzegła, jaką rolę pełniła w jego życiu.Kiedy miała w końcu dość posługiwania mu jako pomoc domowa i kuchar-ka, postanowiła odejść.Ich synów i tak niewiele łączyło, mieli zu-pełnie inne zainteresowania, więc raczej nie było szans, że nagle nawiążą bliższe relacje.Na szczęście tak bardzo zaangażowała się w ślub jednego z synów, że rozstanie z Ronem przeżyła bezboleśnie.Blair nie cierpiała specjalnie po zakończeniu tego - jak się okaza-ło - jednostronnego związku.Nie straciła poczucia humoru.Ponieważ mieszkali blisko siebie, widywała czasem Rona na ulicy lub w sklepie, a wtedy nie mogła uwierzyć, że kiedyś go kochała.Odczuwała ulgę, że nie jest już częścią jej życia.Któregoś dnia Barb i ja zatrzymałyśmy się w Olympii.Dan Pearson, który przez kilka lat pracował z Rondą w ochronie, zaprosił nas do siebie i z chęcią opowiedział mi, jak odważną i zabawną była osobą.Gdy wspominał, jak razem łapali „rzezimieszków”, łzy na-pływały mu do oczu.Miał wrażenie, że zginęła wczoraj, a nie jedenaście lat temu.Bardzo brakowało mu zmarłej przyjaciółki.Zapisa-łam wiele stron w swym notesie, słuchając wspomnień Dana Pearsona, mówiącego o kolejnych incydentach ze złodziejami sklepowymi w Walmarcie i Bon Marche.Poznałam również funkcjonariuszy policji stanowej - zarówno kobiety, jak i mężczyzn - którzy zapamiętali Rondę jako doskonałą policjantkę.Podobne opinie słyszałam od pracowników biura szeryfa hrabstw, w których pracowała - twierdzili, że zawsze udzielała im wsparcia, jeśli nocą mieli kłopoty na mało uczęszczanych drogach.Podczas dorocznej konwencji Międzynarodowego Stowarzyszenia Kobiet w Policji rozmawiałam z panią sierżant z waszyngtońskiej policji stanowej.Gdy powiedziałam jej, że zbieram materiały do książki o tajemniczej śmierci Rondy Reynolds, wykrzyknęła:- Dzięki Bogu! Zasługuje na to, by ktoś opisał jej historię!Barb przedstawiła mnie telefonicznie Judy i Larry'emu Seman-kom, siostrze i szwagrowi Rona, z którymi rozmawiałam przez kilka godzin.Ponieważ Larry pracował jako zastępca szeryfa hrabstwa Lewis, a przez jakiś czas także jako zastępca koronera, miał wystarczające doświadczenie, by dostrzec mętne aspekty śledztwa w sprawie śmierci Rondy.To on po przybyciu do domu przy Twin Peaks Drive widział, jak Ron pakuje świąteczne prezenty.On też wyczułzapach świeżego prania.Dlaczego szwagier postanowił nagle uprać górę ubrań, gdy jego żona wciąż leżała martwa w ich sypialni? „Policyjny radar” Larry'ego uaktywnił się, dając do zrozumienia, że coś jest nie tak.Od tamtej pory zachował podejrzliwość, wyczuwając, że nie wszyscy z otoczenia Rondy mówili prawdę.♦♦♦Kiedy umieściłam na swej stronie internetowej apel z prośbą o kontakt do osób, które znały Rondę, Rona lub Katie Huttulę, zosta-łam zasypana telefonami, listami i e-mailami od ludzi - obecnie w wieku ponad pięćdziesięciu lat - którzy znali ich w dzieciństwie lub chodzili z nimi do szkoły średniej w Elmie.Wszyscy pamiętali sytuacje sprzed lat związane z tymi trzema osobami, których znajomość nawiązana w grupie Świadków Jehowy rozbiła dwa małżeństwa i zakończyła się tragedią.Ronda nie uczyła się oczywiście z Katie i Ronem, była znacznie młodsza i dorastała setki kilometrów od nich.Z pomocą Barb zlokalizowałam jej dawnych kolegów, niektórych jeszcze z czasów podstawówki.Pewnego dnia zadzwoniła do mnie kobieta pracująca w urzędzie państwowym w McCleary.To ona organizowała sierpniowy zjazd absolwentów rocznika 1969 szkoły średniej w Elmie.Podobnie jak inni jego uczestnicy, zdziwiła ją obecność Rona, a także jego zachowanie - wydawał się zupełnie wyluzowany, choć była tam również jego pierwsza żona, a on zjawił się w towarzystwie czwartej.- Czy Katie też przyjechała? - spytałam.- Nie i nie spodziewaliśmy się jej.Na początku lata jedna z dziewczyn wybrała się do niej z wizytą.Zamierzałyśmy wykonać album ze zdjęciami wszystkich absolwentów zatytułowany Wczoraj i dziś.Kiedy Huttula otworzyła drzwi, zdawała się nie rozpoznawać stojącej na progu kobiety i nie pozwoliła zrobić sobie żadnych zdjęć.- Zachowywała się jak paranoiczka - mówiła moja rozmówczyni.- Wyrzuciła z posesji naszego fotografa! Od tamtej pory nie próbowaliśmy więcej się z nią kontaktować.Nie mogłam namierzyć Katie Huttuli.Szukałam jej danych w In-ternecie i znalazłam adres e-mailowy.Napisałam wiadomość, prosząc o spotkanie i rozmowę - twarzą w twarz lub przez telefon.Dwa dni później otrzymałam trzy e-maile pisane dziwnym szyfrem.Nie znałam nazwiska nadawcy, nie rozumiałam też, o co może mu chodzić.Odpisałam, pytając, czy rozmawiam z Katie.W odpowiedzi przeczytałam, że coś mi się pomyliło i że osoba ta nie zna nikogo o takim imieniu.Dostawałam dużo e-maili, więc wiadomość ta była pewnie zwyczajną pomyłką.a może nie.Choć wiedziałam, gdzie przebywa Ron Reynolds, znałam jego adres, miejsce pracy, nawet numer telefonu, na nic mi się to zdało.Najpierw pisałam do niego zwykłe listy.Odpowiedź przyszła nie od niego, lecz od jego prawnika, Raya Dudenbostela, który stwierdził, że jego klient bardzo przeżył tragiczną śmierć żony i nie chce wracać pamięcią do tego strasznego grudniowego dnia.Ron Reynolds od lat nie udzielał żadnych wywiadów - pozostawał nieuchwytny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Spytałyśmy o drogę w sklepie oraz restauracji typu drive-through.Nikt nie kojarzył adresu, który nam podano.Wylądowałyśmy w końcu przy torach, na tyłach jakichś magazynów.- Barb - powiedziałam w końcu.- Wydaje mi się, że ten facet wiedział, gdzie mieszka Katie, ale nas okłamał.- Chyba masz rację - wymamrotała Barb, zawracając.- Wróćmy tam i porozmawiajmy z nim jeszcze raz.Przejechałyśmy ponownie Meander Way i zatrzymałyśmy się przed biurem.Tym razem nie zastałyśmy kierownika, ale otworzyła nam kobieta z bardzo kwaśną miną.Kiedy spytałyśmy o Katie Huttulę, wzruszyła ramionami i odparła:- Nie mam pojęcia, dokąd wyjechała.- Pani mąż - ten pan, który rozmawiał z nami wcześniej - powiedział, że mieszka w budynkach komunalnych przy Salmon Street, ale chyba źle go zrozumiałyśmy.- Nic mi o tym nie wiadomo.- A zna pani taką ulicę?- Nie - warknęła i zamknęła nam drzwi przed nosem.I na tym zakończyło się nasze śledztwo.Obie byłyśmy przekonane, że ludzie nadzorujący osiedle znali miejsce pobytu Katie, ale z jakiegoś powodu nie chcieli nam go zdradzić.Może uważali, że jesteśmy jej znajomymi i nie chcieli wyświadczać jej żadnych przysług, jeśli wyjechała, nie zapłaciwszy czynszu.A może brali nas za pracowników firmy windykacyjnej czy nawet prywatnych detektywów i woleli ją chronić lub po prostu zabawiali się naszym kosztem, wysyłając nas na bezowocne poszukiwania nieistniejącej ulicy.Tak czy inaczej, zrozumiałyśmy, że nie przekażą nam żadnych przydatnych informacji.Ściemniało się, a nas czekała długa droga, udałyśmy się więc do Chehalis.Wolałyśmy nie kontaktować się z rodzicami Katie Huttuli - ci starsi, schorowani ludzie dość już wycierpieli.Być może nie wiedzieli nawet, gdzie jest ich córka.♦♦♦Mam zasadę, że zawsze czekam do końca rozprawy sądowej, zanim zabiorę się za przeprowadzanie wywiadów ze świadkami, dlatego też nie poznałam jeszcze wielu osób związanych ze sprawą.Barb zaproponowała Blair Connery, by zjadła z nami obiad w chińskiej restauracji w Chehalis.Ku mojemu zdziwieniu przyjęła zaproszenie.Była bardzo otwarta i przyjaźnie nastawiona - tak jak opisała ją Barb.Chętnie rozmawiała o latach spędzonych z Ronem Reynoldsem, choć z pewnością nie wspominała ich z przyjemnością.Żałowa-ła, że tak późno dostrzegła, jaką rolę pełniła w jego życiu.Kiedy miała w końcu dość posługiwania mu jako pomoc domowa i kuchar-ka, postanowiła odejść.Ich synów i tak niewiele łączyło, mieli zu-pełnie inne zainteresowania, więc raczej nie było szans, że nagle nawiążą bliższe relacje.Na szczęście tak bardzo zaangażowała się w ślub jednego z synów, że rozstanie z Ronem przeżyła bezboleśnie.Blair nie cierpiała specjalnie po zakończeniu tego - jak się okaza-ło - jednostronnego związku.Nie straciła poczucia humoru.Ponieważ mieszkali blisko siebie, widywała czasem Rona na ulicy lub w sklepie, a wtedy nie mogła uwierzyć, że kiedyś go kochała.Odczuwała ulgę, że nie jest już częścią jej życia.Któregoś dnia Barb i ja zatrzymałyśmy się w Olympii.Dan Pearson, który przez kilka lat pracował z Rondą w ochronie, zaprosił nas do siebie i z chęcią opowiedział mi, jak odważną i zabawną była osobą.Gdy wspominał, jak razem łapali „rzezimieszków”, łzy na-pływały mu do oczu.Miał wrażenie, że zginęła wczoraj, a nie jedenaście lat temu.Bardzo brakowało mu zmarłej przyjaciółki.Zapisa-łam wiele stron w swym notesie, słuchając wspomnień Dana Pearsona, mówiącego o kolejnych incydentach ze złodziejami sklepowymi w Walmarcie i Bon Marche.Poznałam również funkcjonariuszy policji stanowej - zarówno kobiety, jak i mężczyzn - którzy zapamiętali Rondę jako doskonałą policjantkę.Podobne opinie słyszałam od pracowników biura szeryfa hrabstw, w których pracowała - twierdzili, że zawsze udzielała im wsparcia, jeśli nocą mieli kłopoty na mało uczęszczanych drogach.Podczas dorocznej konwencji Międzynarodowego Stowarzyszenia Kobiet w Policji rozmawiałam z panią sierżant z waszyngtońskiej policji stanowej.Gdy powiedziałam jej, że zbieram materiały do książki o tajemniczej śmierci Rondy Reynolds, wykrzyknęła:- Dzięki Bogu! Zasługuje na to, by ktoś opisał jej historię!Barb przedstawiła mnie telefonicznie Judy i Larry'emu Seman-kom, siostrze i szwagrowi Rona, z którymi rozmawiałam przez kilka godzin.Ponieważ Larry pracował jako zastępca szeryfa hrabstwa Lewis, a przez jakiś czas także jako zastępca koronera, miał wystarczające doświadczenie, by dostrzec mętne aspekty śledztwa w sprawie śmierci Rondy.To on po przybyciu do domu przy Twin Peaks Drive widział, jak Ron pakuje świąteczne prezenty.On też wyczułzapach świeżego prania.Dlaczego szwagier postanowił nagle uprać górę ubrań, gdy jego żona wciąż leżała martwa w ich sypialni? „Policyjny radar” Larry'ego uaktywnił się, dając do zrozumienia, że coś jest nie tak.Od tamtej pory zachował podejrzliwość, wyczuwając, że nie wszyscy z otoczenia Rondy mówili prawdę.♦♦♦Kiedy umieściłam na swej stronie internetowej apel z prośbą o kontakt do osób, które znały Rondę, Rona lub Katie Huttulę, zosta-łam zasypana telefonami, listami i e-mailami od ludzi - obecnie w wieku ponad pięćdziesięciu lat - którzy znali ich w dzieciństwie lub chodzili z nimi do szkoły średniej w Elmie.Wszyscy pamiętali sytuacje sprzed lat związane z tymi trzema osobami, których znajomość nawiązana w grupie Świadków Jehowy rozbiła dwa małżeństwa i zakończyła się tragedią.Ronda nie uczyła się oczywiście z Katie i Ronem, była znacznie młodsza i dorastała setki kilometrów od nich.Z pomocą Barb zlokalizowałam jej dawnych kolegów, niektórych jeszcze z czasów podstawówki.Pewnego dnia zadzwoniła do mnie kobieta pracująca w urzędzie państwowym w McCleary.To ona organizowała sierpniowy zjazd absolwentów rocznika 1969 szkoły średniej w Elmie.Podobnie jak inni jego uczestnicy, zdziwiła ją obecność Rona, a także jego zachowanie - wydawał się zupełnie wyluzowany, choć była tam również jego pierwsza żona, a on zjawił się w towarzystwie czwartej.- Czy Katie też przyjechała? - spytałam.- Nie i nie spodziewaliśmy się jej.Na początku lata jedna z dziewczyn wybrała się do niej z wizytą.Zamierzałyśmy wykonać album ze zdjęciami wszystkich absolwentów zatytułowany Wczoraj i dziś.Kiedy Huttula otworzyła drzwi, zdawała się nie rozpoznawać stojącej na progu kobiety i nie pozwoliła zrobić sobie żadnych zdjęć.- Zachowywała się jak paranoiczka - mówiła moja rozmówczyni.- Wyrzuciła z posesji naszego fotografa! Od tamtej pory nie próbowaliśmy więcej się z nią kontaktować.Nie mogłam namierzyć Katie Huttuli.Szukałam jej danych w In-ternecie i znalazłam adres e-mailowy.Napisałam wiadomość, prosząc o spotkanie i rozmowę - twarzą w twarz lub przez telefon.Dwa dni później otrzymałam trzy e-maile pisane dziwnym szyfrem.Nie znałam nazwiska nadawcy, nie rozumiałam też, o co może mu chodzić.Odpisałam, pytając, czy rozmawiam z Katie.W odpowiedzi przeczytałam, że coś mi się pomyliło i że osoba ta nie zna nikogo o takim imieniu.Dostawałam dużo e-maili, więc wiadomość ta była pewnie zwyczajną pomyłką.a może nie.Choć wiedziałam, gdzie przebywa Ron Reynolds, znałam jego adres, miejsce pracy, nawet numer telefonu, na nic mi się to zdało.Najpierw pisałam do niego zwykłe listy.Odpowiedź przyszła nie od niego, lecz od jego prawnika, Raya Dudenbostela, który stwierdził, że jego klient bardzo przeżył tragiczną śmierć żony i nie chce wracać pamięcią do tego strasznego grudniowego dnia.Ron Reynolds od lat nie udzielał żadnych wywiadów - pozostawał nieuchwytny [ Pobierz całość w formacie PDF ]