[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Parafianie bez oporów dopasowali się do pozbawio-nych poduszek ław, uważając się i tak za szczęściarzy, żenie trafili pod wątpliwą opiekę któregoś z bardziej rady-kalnych wędrownych kaznodziejów, którzy przemierzalihrabstwo Wessex w poszukiwaniu uszu spragnionych ichpurytańskiej ortodoksji.Pastorem, który do tego czasuzdołał mocno wrosnąć w samo serce zarówno religijnych,jak i świeckich spraw Batchcombe, był wielebny Edmund Burdock, szczupły mężczyzna, którego krucha posturai łagodny głos skrywały stalową wolę.Bess lubiła uczestniczyć w niedzielnych nabożeń-stwach.Gdy już obrządziły bydło i skończyły wszystkieprace w domu, kobiety z rodziny Hawksmith, podobniejak wszystkie inne kobiety z okolicy, zakładały najmniejznoszone suknie, jeżeli w ogóle takowe posiadały,a w każdym razie świeże kołnierzyki, mankiety i far-tuch, wiązały czepce i ruszały do kościoła.Przy dobrejpogodzie szły na piechotę, w deszczowe dni John skłaniałklacz do wejścia pomiędzy dyszle wozu i jechali do wsi.Tego dnia słońce wznosiło się w górę po bezchmurnymniebie, a szczęśliwa grupa szła do Batchcombe suchąścieżką, ciesząc się myślą o spotkaniu z innymi.DlaBess była to jedyna możliwość w całym tygodniu, byprzyjrzeć się mieszkańcom wioski i posłuchać wymie-nianych przez nich plotek.Matka ostrzegała ją przed nie-bezpieczeństwem podsłuchiwania, lecz w tych fragmen-tach rozmów, w zaglądaniu w życie innych było coś,czemu ciężko się oprzeć.%7łycie to wydawało się oferowaćznacznie większą różnorodność i emocje.Bess po cichutęskniła za czymś więcej, pomimo swej miłości do rodziny.Nie wiedziała, co by to miało być, ale była pewna, że to cośstałoby się osiągalne, gdyby tylko wiedziała, jak zabrać sięza szukanie.Na razie jednak korzystała, ile się dało,z nauk matki poświęconych jej umiejętnościom, a tęsk-notę za przygodą karmiła smakowitymi strzępami życiainnych.Nabożeństwo mniej ją interesowało.Niewyraznie pamiętała czasy, gdy hymnom przygrywali muzycy, a naścianach kościoła błyszczały draperie i arrasy.Terazjednakże wydarzenie to było dość ponure.Wnętrze po-zbawiono ozdób, z wyjątkiem barw wniesionych przezwiernych, choć nawet suknie kobiet zmieniono zgodniez modą na skromność i prostotę.Bess wcale się to niepodobało.Z ambony pastor, uosobienie powściągliwościi pokory, wzywał swą trzódkę do pobożnego życia w tymniepobożnym świecie.Bess chciała obecności Boga wewłasnym życiu i starała się zachowywać w sposób, któ-ry, jak wiedziała, powinien Go zadowolić.Zazdrościłaosobom obdarzonym prawdziwą wiarą.Widziała ich pro-mienne twarze, kiedy modlili się lub śpiewali w kościel-nych ławkach.Patrzyła, jak z uśmiechem kiwają głowa-mi, gdy kaznodzieja przypominał im o łaskawości Bogai Jego miłości.Bess, choć nie odważyłaby się dać wyrazutakim myślom przed żadną żywą istotą, sama nie dostrze-gała dowodów tej miłości.Gdzie jej szukać? Nie w bie-dzie i głodzie, które dopadały wszystkich, gdy tylko plonyzniszczały, a zbiory były mizerne.Nie w okrutnympiętnie choroby, która dotykała całe rodziny, krusząc podstopami słabych i starców.Ani w bólach porodowychczy w żalu po stracie dzieci.Włączając się w końcowy hymn, Bess poczuła, żeszturcha ją Margaret.Spojrzała na siostrę, która z szero-kim uśmiechem wskazywała na koniec ławki po przeciw-nej stronie.Podnosząc wzrok.Bess napotkała jasnoszareoczy Williama Goulda.Zauważyła, że w tym momencie zaczerwienił się niemal tak mocno, jak ona sama.Spuściławzrok, a potem powoli go podniosła.Uśmiechał się doniej, porzuciwszy pozory śpiewu.Bess celowo zadarłagłowę do góry i zaczęła śpiewać ze znacznie większymprzekonaniem niż czuła.Miała świadomość, że nadal jąobserwuje, czego się zresztą spodziewała.Po skończonej mszy wierni zaczęli powoli wychodzićz kościoła.Margaret nie mogła się powstrzymać. Mamo, widziałaś? William tu jest.Musiał przyjśćtylko po to, żeby spotkać naszą Bess. Cicho, Margaret!  matka wzięła ją za rękę. Na pewno tak  upierało się dziecko. Po cóż innegomiałby wybrać nasz zwykły kościółek zamiast własnejślicznej kaplicy?Bess dostrzegła surowe spojrzenie matki, ale obie wie-działy, że Margaret mówiła prawdę.Gouldowie modlili sięw kaplicy przy Batchcombe Hall od samego początkuistnienia dworu.Anne próbowała znalezć inne wyjaśnienie. Wielebny Burdock jest znany ze znakomitych kazań oznajmiła. Może być tak, że jako uczony młody czło-wiek interesuje się tym, co wielebny powie. PociągnęłaMargaret w stronę drzwi.Za jej plecami John zaoferował Bess ramię i uśmiech-nął się. Może tak jest  rzekł, figlarnie unosząc brwi a może Margaret mówi prawdę.Założę się, że w tej jegokaplicy nie ma nic równie pięknego, jak to, co może doj- rzeć z ławki po drugiej stronie nawy w miejscu, gdziestała nasza Bess.Bess udała obojętność, lecz wizja uczucia Williamasprawiała jej radość.Która dziewczyna czułaby inaczej?To prawda, był poważny, nie tryskał energią ani dowci-pem, lecz przy tym dobry i łagodny.1 nie była odporna najego bogactwo i wysokie urodzenie.Zbyt wysokie dla ta-kich jak Bess, jak często powtarzała jej matka.Stwierdze-nie to sprawiało jedynie, że chłopiec stawał się bardziejinteresujący, niż byłby w przeciwnym razie.Na zewnątrz Margaret zaczęła biegać, znajdując innedzieci do zabawy, jej rodzice zaś pogrążyli się w rozmo-wie z Prosserami.Thomasa szybko znudziły sprawy in-nych i odszedł, by oprzeć się o dający cień cis.Besszauważyła, że Sarah pokazuje swoje dziecko, które terazmiało już prawie miesiąc, i poczuła przypływ dumy.Ciągle zdumiewało ją to, czego zdołała dokonać tamtejnocy.Dobrze było zobaczyć, że matka i dziecko sąszczęśliwi i w dobrym zdrowiu.Zwiadomość, że do ichdobrego samopoczucia przyczyniła się ona sama, byłaprzyjemna.Bess z nadstawionymi uszami przechadzałasię po placu przed kościołem.Końcówka lata nadal za-pewniała ciepło i radosne światło, więc miejsce to byłojasne i kolorowe, co stanowiło przyjemny kontrastz ubogim wnętrzem kościoła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl