[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstępowała w niąwówczas nowa energia.Niemal ją czuła - niby prądprzepływający \yłami.Sprawiło jej satysfakcję, \e ju\ po dwóch godzinachVadar wykazywał postęp w terapii.Jeszcze parępodobnych przeja\d\ek, a całkowicie pozbędzie sięlęków.Ojciec będzie te\ zadowolony, słysząc, \e córkatak skutecznie zastosowała jego metody.Angela będziezachwycona, a Adam pomyśli.Szybko przestała zastanawiać się nad tym, co mo\esobie pomyśleć Adam.Zresztą doskonale wiedziała, dojakich wniosków dojdzie.A\ za dobrze.Zrobiło się prawie ciemno.Jess, acz niechętnie,zawróciła w kierunku stajni.Szukała jednak logicznegoargumentu, aby móc jeszcze nie wracać.Minione dwiegodziny były rozkoszną ucieczką od rzeczywistości,okazją uniknięcia natrętnej myśli, \e okazała głupotę,sądząc, i\ mo\liwe jest.zbli\enie z Adamem.Wbiła pięty w boki konia.Vadar ruszył galopem.Czy to wa\ne, czy to wszystko jest a\ tak wa\ne? -powtarzała sobie w myślach.Tak, jest wa\ne.Adam jest bardzo przystojny.Przyciąga kobiety.Ale ja go nie potrzebuję!Przecie\ go nie kocham.To jest tylko.popędfizyczny.Nie mogła tylko zrozumieć jednego: dlaczegonieustannie musi siebie o tym przekonywać?Puścił się galopem, by nie stracić Jess z polawidzenia.Jego wierzchowiec, Keno, rzucił się przedsiebie jak oszalały.Adam zaniemówił, gdy przybiegł do niego Tim zwiadomością, \e panna Russell zabrała Vadara naprzeja\d\kę.A teraz, ujrzawszy sylwetkę jezdzca i koniagalopujących w deszczu przez wzgórze, nie mógłuwierzyć własnym oczom.Ju\ prawie zapadła noc im\ący deszczyk zamienił się w ulewę.Na miłość boską,co ona wyrabia? Co ona sobie myśli? Tylko lunatykmo\e jezdzić konno w podobną noc!Gdy zaczął jej się przyglądać, zauwa\ył, \e prowadzikonia w bardzo specyficzny sposób.Jakby miała jakiśkonkretny plan, wiedziała, co ma robić.Kiedypospiesznie siodłał Kena, słyszał, jak Tim mu opowiadajakieś bzdury o burzowej metodzie i lęku Vadara przedpiorunami.Słuchał jednym uchem.Pojęcia nie miał, jakito idiotyczny pomysł przyszedł Jess do głowy, i mało goto obchodziło.Whisky, którą tego wieczoru wypił, przyprawiła go oból głowy i utratę cenionej sobie zalety - cierpliwości.Poza tym był wściekły, \e sam wyjechał w taką pogodę.Otarł z nosa parę kropli deszczu i wystawił głowę podwiatr.Przed sobą, w sporej odległości, widział smukłąsylwetkę Jess na koniu.Poniewa\ wiatr wiał w jejkierunku, nie słyszała zbli\ania się drugiego jezdzca.Poza tym wcią\ grzmiało.Kiedy w pewnym momencieJess zatrzymała się i zawróciła Vadara, ruszającnastępnie w powrotną drogę, Adam musiał odskoczyć wbok, by konie się nie zderzyły.Vadar spłoszony stanąłdęba, ale Jess zdołała opanować sytuację, mimo \e te\została zaskoczona.Stali teraz obok siebie, kolano przy kolanie,wzajemnie się świdrując złym okiem, podczas gdy koniespokojnie czekały na rozwój sytuacji.Jeszcze przezchwilę na twarzy Jess malowała się złość, potem była toju\ tylko zimna, nieprzenikniona maska.Wiatr targał jej mokrymi rudymi włosami nibyczerwoną flagą.Przemoczona do szpiku kości, z bluzkąoblepiającą ciało Jess wydawała się bardziejroznegli\owana, ni\ gdyby była w samej bieliznie.DlaAdama był to obraz absolutnego piękna.Znów znalazłsię w niewoli skrytych pragnień i prawdopodobnieutraciłby kontrolę nad swymi poczynaniami, gdyby niebył na nią tak wściekły za nara\anie \ycia i zaobojętność, jaką mu teraz okazywała, gdy przybył napomoc.- Czyś ty zwariowała? - zawołał ze złością.- Co turobisz w taką pogodę?- Uczę Vadara, \e nie trzeba bać się burzy.- Widzę, \e Vadar ma więcej rozsądku od ciebie.Dobrze, \e się boi.Nikt o zdrowych zmysłach niewybiera się konno w taką pogodę.- W Lexingtonie zawsze jezdziłam podczas deszczu.Bardzo to lubię.W jej głosie dominowała ostra nuta.Jak\e tęsknił zaprzyjaznią, którą mu niegdyś ofiarowała.Nie umknęłojego uwagi, \e zacisnęła palce na cuglach.Ten gest niemiał nic Wspólnego z potrzebą podporządkowania sobiewierzchowca.- To nie Lexington.To Floryda.Pioruny przez całyczas walą w pastwiska.- Burza ju\ się od nas odsunęła.Tu nie waląpioruny.Gdyby waliły, to bym wróciła.W tym momencie Adam stracił resztkę cierpliwości.Przechylił się i chwycił uzdę Vadara, który rozdąłchrapy i potrząsnął łbem.Adam zignorował reakcjękonia, mając wzrok utkwiony w Jess.- Nie przyjechałem tu, \eby wysłuchiwaćnajnowszych prognoz pogody czy te\ je przekazywać.Jazda, ju\! Wracamy albo cię ściągnę z konia i przerzucęgłową w dół przez swoje siodło.Wyprostowała się dumnie i obrzucając golodowatym spojrzeniem, powiedziała gorzko: - Trudno.Jesteś panem na tych włościach iwłaścicielem konia.Muszę się podporządkować.Zresztąi tak ju\ zamierzałam wrócić.Wyrwała Adamowi wodze i puściła się galopem wkierunku zabudowań.Byli jeszcze jakieś półtora kilometra od stajni, kiedydeszcz tak się wzmógł, \e widoczność spadła do zera, apastwisko, którym jechali, przekształciło siębłyskawicznie w grzęzawisko.Było ju\ zupełnie ciemno.Nie widzieli' ani drzew, ani płotów, a po zarysachodległych budynków pozostało tylko wspomnienie.Adam dopadł Jess i jadąc obok niej, zawołał, usiłującprzekrzyczeć szum deszczu:- Musimy to przeczekać.Przed nami na lewo jestszopa.Tam się kieruj.Prosto przed siebie, po lewejstronie.Chocia\ wiatr porywał słowa, a deszcz do reszty jegłuszył, Jess zdawała się rozumieć, bo skinęła głową.Szopa na sprzęt była sporym budynkiem, ale wciemnościach niemal jej nie dostrzegli.Jeszcze nimkonie się zatrzymały, zeskoczyli z siodeł w podmytątrawę.Adam rzucił Jess wodze Kena i podbiegł do wrót,które okazały się jednak zamknięte na kłódkę.Podniósłnogę i z całych sił kopnął obcasem w okucie.Wrotarozwarły się przy trzasku gruchotanej futryny.Adamwszedł i nacisnął wyłącznik światła.Pod belkamirozbłysła goła \arówka.Następnie zajął się swym ogierem, któregowprowadził w głąb szopy i przywiązał do ścinarki trawy.Po nim weszła Jess z Vadarem i te\ go przytroczyła.Obakonie stały koło siebie, prychając i otrząsając się z wody,która obficie zraszała klepisko.Podczas gdy Adampodpierał rozbite wrota, Jess rozkulbaczyła Vadara, apotem obeszła szopę w poszukiwaniu jakichś szmat.Znalazła cały stos postrzępionych ręczników.Paroma znich zaczęła wycierać grzbiet konia.Robiła to delikatnie,aby uspokoić rozdygotanego wierzchowca.Lęki koniapowróciły na ostatnim etapie nocnego spaceru.Kątemoka obserwowała Adama, który po zdjęciu siodławycierał energicznie grzbiet i boki swojego pupilka.Oboje wykonywali swoje czynności w milczeniu.Jess, zmęczona i zdyszana, nadal z trudem łapałapowietrze.Nie był to jedyny powód milczenia.Wdalszym ciągu miała pretensję do Adama, \e wyjechałjej szukać i potraktował jak smarkatą pannę.Na końcujęzyka miała wiele ostrych słów i dlatego wolała się nieodzywać.Osuszanie Vadara nie rozgrzało jej samej.Ociekajączimną wodą, dygotała i szczękała zębami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Wstępowała w niąwówczas nowa energia.Niemal ją czuła - niby prądprzepływający \yłami.Sprawiło jej satysfakcję, \e ju\ po dwóch godzinachVadar wykazywał postęp w terapii.Jeszcze parępodobnych przeja\d\ek, a całkowicie pozbędzie sięlęków.Ojciec będzie te\ zadowolony, słysząc, \e córkatak skutecznie zastosowała jego metody.Angela będziezachwycona, a Adam pomyśli.Szybko przestała zastanawiać się nad tym, co mo\esobie pomyśleć Adam.Zresztą doskonale wiedziała, dojakich wniosków dojdzie.A\ za dobrze.Zrobiło się prawie ciemno.Jess, acz niechętnie,zawróciła w kierunku stajni.Szukała jednak logicznegoargumentu, aby móc jeszcze nie wracać.Minione dwiegodziny były rozkoszną ucieczką od rzeczywistości,okazją uniknięcia natrętnej myśli, \e okazała głupotę,sądząc, i\ mo\liwe jest.zbli\enie z Adamem.Wbiła pięty w boki konia.Vadar ruszył galopem.Czy to wa\ne, czy to wszystko jest a\ tak wa\ne? -powtarzała sobie w myślach.Tak, jest wa\ne.Adam jest bardzo przystojny.Przyciąga kobiety.Ale ja go nie potrzebuję!Przecie\ go nie kocham.To jest tylko.popędfizyczny.Nie mogła tylko zrozumieć jednego: dlaczegonieustannie musi siebie o tym przekonywać?Puścił się galopem, by nie stracić Jess z polawidzenia.Jego wierzchowiec, Keno, rzucił się przedsiebie jak oszalały.Adam zaniemówił, gdy przybiegł do niego Tim zwiadomością, \e panna Russell zabrała Vadara naprzeja\d\kę.A teraz, ujrzawszy sylwetkę jezdzca i koniagalopujących w deszczu przez wzgórze, nie mógłuwierzyć własnym oczom.Ju\ prawie zapadła noc im\ący deszczyk zamienił się w ulewę.Na miłość boską,co ona wyrabia? Co ona sobie myśli? Tylko lunatykmo\e jezdzić konno w podobną noc!Gdy zaczął jej się przyglądać, zauwa\ył, \e prowadzikonia w bardzo specyficzny sposób.Jakby miała jakiśkonkretny plan, wiedziała, co ma robić.Kiedypospiesznie siodłał Kena, słyszał, jak Tim mu opowiadajakieś bzdury o burzowej metodzie i lęku Vadara przedpiorunami.Słuchał jednym uchem.Pojęcia nie miał, jakito idiotyczny pomysł przyszedł Jess do głowy, i mało goto obchodziło.Whisky, którą tego wieczoru wypił, przyprawiła go oból głowy i utratę cenionej sobie zalety - cierpliwości.Poza tym był wściekły, \e sam wyjechał w taką pogodę.Otarł z nosa parę kropli deszczu i wystawił głowę podwiatr.Przed sobą, w sporej odległości, widział smukłąsylwetkę Jess na koniu.Poniewa\ wiatr wiał w jejkierunku, nie słyszała zbli\ania się drugiego jezdzca.Poza tym wcią\ grzmiało.Kiedy w pewnym momencieJess zatrzymała się i zawróciła Vadara, ruszającnastępnie w powrotną drogę, Adam musiał odskoczyć wbok, by konie się nie zderzyły.Vadar spłoszony stanąłdęba, ale Jess zdołała opanować sytuację, mimo \e te\została zaskoczona.Stali teraz obok siebie, kolano przy kolanie,wzajemnie się świdrując złym okiem, podczas gdy koniespokojnie czekały na rozwój sytuacji.Jeszcze przezchwilę na twarzy Jess malowała się złość, potem była toju\ tylko zimna, nieprzenikniona maska.Wiatr targał jej mokrymi rudymi włosami nibyczerwoną flagą.Przemoczona do szpiku kości, z bluzkąoblepiającą ciało Jess wydawała się bardziejroznegli\owana, ni\ gdyby była w samej bieliznie.DlaAdama był to obraz absolutnego piękna.Znów znalazłsię w niewoli skrytych pragnień i prawdopodobnieutraciłby kontrolę nad swymi poczynaniami, gdyby niebył na nią tak wściekły za nara\anie \ycia i zaobojętność, jaką mu teraz okazywała, gdy przybył napomoc.- Czyś ty zwariowała? - zawołał ze złością.- Co turobisz w taką pogodę?- Uczę Vadara, \e nie trzeba bać się burzy.- Widzę, \e Vadar ma więcej rozsądku od ciebie.Dobrze, \e się boi.Nikt o zdrowych zmysłach niewybiera się konno w taką pogodę.- W Lexingtonie zawsze jezdziłam podczas deszczu.Bardzo to lubię.W jej głosie dominowała ostra nuta.Jak\e tęsknił zaprzyjaznią, którą mu niegdyś ofiarowała.Nie umknęłojego uwagi, \e zacisnęła palce na cuglach.Ten gest niemiał nic Wspólnego z potrzebą podporządkowania sobiewierzchowca.- To nie Lexington.To Floryda.Pioruny przez całyczas walą w pastwiska.- Burza ju\ się od nas odsunęła.Tu nie waląpioruny.Gdyby waliły, to bym wróciła.W tym momencie Adam stracił resztkę cierpliwości.Przechylił się i chwycił uzdę Vadara, który rozdąłchrapy i potrząsnął łbem.Adam zignorował reakcjękonia, mając wzrok utkwiony w Jess.- Nie przyjechałem tu, \eby wysłuchiwaćnajnowszych prognoz pogody czy te\ je przekazywać.Jazda, ju\! Wracamy albo cię ściągnę z konia i przerzucęgłową w dół przez swoje siodło.Wyprostowała się dumnie i obrzucając golodowatym spojrzeniem, powiedziała gorzko: - Trudno.Jesteś panem na tych włościach iwłaścicielem konia.Muszę się podporządkować.Zresztąi tak ju\ zamierzałam wrócić.Wyrwała Adamowi wodze i puściła się galopem wkierunku zabudowań.Byli jeszcze jakieś półtora kilometra od stajni, kiedydeszcz tak się wzmógł, \e widoczność spadła do zera, apastwisko, którym jechali, przekształciło siębłyskawicznie w grzęzawisko.Było ju\ zupełnie ciemno.Nie widzieli' ani drzew, ani płotów, a po zarysachodległych budynków pozostało tylko wspomnienie.Adam dopadł Jess i jadąc obok niej, zawołał, usiłującprzekrzyczeć szum deszczu:- Musimy to przeczekać.Przed nami na lewo jestszopa.Tam się kieruj.Prosto przed siebie, po lewejstronie.Chocia\ wiatr porywał słowa, a deszcz do reszty jegłuszył, Jess zdawała się rozumieć, bo skinęła głową.Szopa na sprzęt była sporym budynkiem, ale wciemnościach niemal jej nie dostrzegli.Jeszcze nimkonie się zatrzymały, zeskoczyli z siodeł w podmytątrawę.Adam rzucił Jess wodze Kena i podbiegł do wrót,które okazały się jednak zamknięte na kłódkę.Podniósłnogę i z całych sił kopnął obcasem w okucie.Wrotarozwarły się przy trzasku gruchotanej futryny.Adamwszedł i nacisnął wyłącznik światła.Pod belkamirozbłysła goła \arówka.Następnie zajął się swym ogierem, któregowprowadził w głąb szopy i przywiązał do ścinarki trawy.Po nim weszła Jess z Vadarem i te\ go przytroczyła.Obakonie stały koło siebie, prychając i otrząsając się z wody,która obficie zraszała klepisko.Podczas gdy Adampodpierał rozbite wrota, Jess rozkulbaczyła Vadara, apotem obeszła szopę w poszukiwaniu jakichś szmat.Znalazła cały stos postrzępionych ręczników.Paroma znich zaczęła wycierać grzbiet konia.Robiła to delikatnie,aby uspokoić rozdygotanego wierzchowca.Lęki koniapowróciły na ostatnim etapie nocnego spaceru.Kątemoka obserwowała Adama, który po zdjęciu siodławycierał energicznie grzbiet i boki swojego pupilka.Oboje wykonywali swoje czynności w milczeniu.Jess, zmęczona i zdyszana, nadal z trudem łapałapowietrze.Nie był to jedyny powód milczenia.Wdalszym ciągu miała pretensję do Adama, \e wyjechałjej szukać i potraktował jak smarkatą pannę.Na końcujęzyka miała wiele ostrych słów i dlatego wolała się nieodzywać.Osuszanie Vadara nie rozgrzało jej samej.Ociekajączimną wodą, dygotała i szczękała zębami [ Pobierz całość w formacie PDF ]