[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ketura.Potrząsnęła głową i z uśmiechem odwróciła się od lustra w moją stronę.- Przepraszam.Może masz rację i Roland Nopcsa jest naprawdę inny.- Pocałowałamnie, odsunęła się i musnęła moją wargę trzema palcami.- Uważaj na niego.- Skinęła głowąw stronę strzalca, przystawiając dłoń do jego obręczy.- Chroni gospodarza, lecz jego jad jestzawsze śmiertelny.- Urwała, by po chwili dodać:- Ale wiesz co.Stała w drzwiach, nakładając na twarz czarną chustę.- Co? - przynaglałam.- Kiedy umierają, są prawie piękni.- Po tych słowach odeszła korytarzem na spotkaniez Patronem.4.Przerwa w przekazie historycznym- Nasi poprzednicy wierzyli w proces powolnej ewolucji.My wiemy, że nowe formyżycia powstają nagle - można zaobserwować to w Wąskim Lesie oraz dzięki pracy Zoologównad szakaludzmi i niewolnikami genetycznymi.- W ten sposób? - spytałem, wskazując pisklę proteceratopa, wynurzające się zdługiego skórzastego jaja.Roland wypił duży łyk piwa i skinął głową.- Dokładnie.Z tą różnicą, że my możemy wybierać postać naszych dziejów, wprzypadku protoceratopów zaś byłoby to niemożliwe.Nad nami szumiał cicho szkielet ąuetzalcoatlusa northropi, którego pustymi kośćmiporuszał strumień powietrza z otworów wentylacyjnych.Pochyliłem się i dmuchnąłem wniebieskoszarą bryłkę sprasowanych ziół, płonących na niewielkiej, mosiężnej tacy, którąpodarowała mi na pożegnanie Fancy.Patrzyłem, jak kłęby dymu wiją się wokół wyprężonychszponów i nieprzyzwoicie wypiętej miednicy Deinocheriusa, który trzymał straż przy łóżkuRolanda.Jako Regent Historyków Naturalnych, Roland wybrał sobie kwaterę w obrębieMuzeum: Izbę Archozaurów, gdzie co wieczór rozmawialiśmy, paliliśmy, piliśmy ikochaliśmy się.Miramar miał rację: Rolandowi wcale nie zależało na moim wykształceniu.Od dawna marzyłem, by nauczyć się prawdziwych dziejów starego świata, poznaćalfabet wyryty w warstwach wapiennych skał, dzięki któremu w nowym błocie i spękanymasfalcie za oknem mógłbym dostrzec żłobki i układy, kształtujące przyszłość.Byłemprzekonany, iż Roland posiadł tę wiedzę, jako że był potomkiem tych, którzy stali sięstróżami wiedzy Miasta po Pierwszej Ascenzji.- A cóż niezwykłego dane było archozaurom? - zapytałem, nurkując w stertęwełnianych narzut, okrywających łóżko.- Zwyczajne życie - odparł.- Czas.Dużo jedzenia.Ciepłe dni lata i chłodne, choćraczej przyjemne noce.Na wizytę w mezozoiku zabierz sweter.- Aóżkiem zatrząsł potężnywybuch śmiechu, gdy Roland zdusił w olbrzymich rękach zagłówek.- Archozaurom tymgłodnym i okrutnym olbrzymom, niezgrabnym i łagodnym, powodziło się wspaniale.Pozostały odciski ich nóg, a my, małe myszki, zeszliśmy z drzew, by spijać z tych odciskówwodę i budować domy pośród ich kości.- Dopił piwo, oparł się o beczułkę przy łóżku i nalałsobie kolejną porcję.- Rafaelu, dlaczego odszedłeś z ciepłego domu na wzgórzu i przyszedłeśdo mnie? Cholernie tu zimno.- Jego ciężkie łapy objęły mnie w pasie i przyciągnęły dosiebie.Poczułem zapach jego potu, słodko-kwaśny od lagera Botaników.- Przyszedłem cię ogrzać - powiedziałem posłusznie, tuląc się do jego piersi.Byłniższy ode mnie, lecz dobrze zbudowany: potężna klatka piersiowa, uda jak pnie drzew,pozornie niezgrabne ręce, które z zadziwiającą delikatnością składały pierzaste liściemorskich lilii, rozkwitających na nowo w jego brązowych rękach.- Ale orchidee giną od zimna - szydził.- Miramar nigdy by mi nie darował, gdyby takirzadki kwiat tu usechł.- Nie ma obaw - uspokoiłem go.Roland zaśmiał się jeszcze głośniej i przyciągnął mnie do siebie.- Chłodno mi - oznajmił i pochylił moją głowę.Na pewien czas zajęliśmy się innymisprawami.W nocy przebudziłem się.Roland był moim Patronem od sześciu lat.Poznałem tęogromną izbę równie dobrze jak swój pokój w Domu Miramar, ale w pierwszych tygodniachpo przybyciu tutaj nie sypiałem najlepiej; często budziłem się w zimnie i ciemnościach,wzdrygając się na widok wznoszących się nade mną gigantów.Wpatrywałem się w nich takżeteraz, zastanawiając się, jakim sposobem ich kości znalazły się w tych pomieszczeniach i wogromnych magazynach Muzeum, gdy po szczątkach ludzi, którzy ginęli ledwie kilka stuleciprzed nami, nie pozostało ani śladu.- Zauważyłeś, które dzieje wolimy sobie przypominać? - zapytał pewnego razuRoland, unosząc manekina.- Zwróć uwagę, że jedynie Adiutanci i Technicy sypiają w IzbieCzłowieka - dokończył pogardliwie.Adiutant, który pomagał nam w przestawieniu eksponatu, popatrzył na mnie groznie,gdy głośno się zaśmiałem.- My wypracowujemy sobie miejsca w najlepszych Izbach.Zasługujemy na swojełóżka i spanie.Zamilkłem zawstydzony.Nawet Roland przez chwilę nic nie mówił, by w końcustwierdzić:- Franca, Rafael zasłużył sobie na miejsce w Domu, skąd pochodzi.- To nie to samo.- Była kilka lat młodsza ode mnie.Niedawno ścięła włosy, cooznaczało, iż dopiero co awansowała z Docenta na Adiutanta [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Ketura.Potrząsnęła głową i z uśmiechem odwróciła się od lustra w moją stronę.- Przepraszam.Może masz rację i Roland Nopcsa jest naprawdę inny.- Pocałowałamnie, odsunęła się i musnęła moją wargę trzema palcami.- Uważaj na niego.- Skinęła głowąw stronę strzalca, przystawiając dłoń do jego obręczy.- Chroni gospodarza, lecz jego jad jestzawsze śmiertelny.- Urwała, by po chwili dodać:- Ale wiesz co.Stała w drzwiach, nakładając na twarz czarną chustę.- Co? - przynaglałam.- Kiedy umierają, są prawie piękni.- Po tych słowach odeszła korytarzem na spotkaniez Patronem.4.Przerwa w przekazie historycznym- Nasi poprzednicy wierzyli w proces powolnej ewolucji.My wiemy, że nowe formyżycia powstają nagle - można zaobserwować to w Wąskim Lesie oraz dzięki pracy Zoologównad szakaludzmi i niewolnikami genetycznymi.- W ten sposób? - spytałem, wskazując pisklę proteceratopa, wynurzające się zdługiego skórzastego jaja.Roland wypił duży łyk piwa i skinął głową.- Dokładnie.Z tą różnicą, że my możemy wybierać postać naszych dziejów, wprzypadku protoceratopów zaś byłoby to niemożliwe.Nad nami szumiał cicho szkielet ąuetzalcoatlusa northropi, którego pustymi kośćmiporuszał strumień powietrza z otworów wentylacyjnych.Pochyliłem się i dmuchnąłem wniebieskoszarą bryłkę sprasowanych ziół, płonących na niewielkiej, mosiężnej tacy, którąpodarowała mi na pożegnanie Fancy.Patrzyłem, jak kłęby dymu wiją się wokół wyprężonychszponów i nieprzyzwoicie wypiętej miednicy Deinocheriusa, który trzymał straż przy łóżkuRolanda.Jako Regent Historyków Naturalnych, Roland wybrał sobie kwaterę w obrębieMuzeum: Izbę Archozaurów, gdzie co wieczór rozmawialiśmy, paliliśmy, piliśmy ikochaliśmy się.Miramar miał rację: Rolandowi wcale nie zależało na moim wykształceniu.Od dawna marzyłem, by nauczyć się prawdziwych dziejów starego świata, poznaćalfabet wyryty w warstwach wapiennych skał, dzięki któremu w nowym błocie i spękanymasfalcie za oknem mógłbym dostrzec żłobki i układy, kształtujące przyszłość.Byłemprzekonany, iż Roland posiadł tę wiedzę, jako że był potomkiem tych, którzy stali sięstróżami wiedzy Miasta po Pierwszej Ascenzji.- A cóż niezwykłego dane było archozaurom? - zapytałem, nurkując w stertęwełnianych narzut, okrywających łóżko.- Zwyczajne życie - odparł.- Czas.Dużo jedzenia.Ciepłe dni lata i chłodne, choćraczej przyjemne noce.Na wizytę w mezozoiku zabierz sweter.- Aóżkiem zatrząsł potężnywybuch śmiechu, gdy Roland zdusił w olbrzymich rękach zagłówek.- Archozaurom tymgłodnym i okrutnym olbrzymom, niezgrabnym i łagodnym, powodziło się wspaniale.Pozostały odciski ich nóg, a my, małe myszki, zeszliśmy z drzew, by spijać z tych odciskówwodę i budować domy pośród ich kości.- Dopił piwo, oparł się o beczułkę przy łóżku i nalałsobie kolejną porcję.- Rafaelu, dlaczego odszedłeś z ciepłego domu na wzgórzu i przyszedłeśdo mnie? Cholernie tu zimno.- Jego ciężkie łapy objęły mnie w pasie i przyciągnęły dosiebie.Poczułem zapach jego potu, słodko-kwaśny od lagera Botaników.- Przyszedłem cię ogrzać - powiedziałem posłusznie, tuląc się do jego piersi.Byłniższy ode mnie, lecz dobrze zbudowany: potężna klatka piersiowa, uda jak pnie drzew,pozornie niezgrabne ręce, które z zadziwiającą delikatnością składały pierzaste liściemorskich lilii, rozkwitających na nowo w jego brązowych rękach.- Ale orchidee giną od zimna - szydził.- Miramar nigdy by mi nie darował, gdyby takirzadki kwiat tu usechł.- Nie ma obaw - uspokoiłem go.Roland zaśmiał się jeszcze głośniej i przyciągnął mnie do siebie.- Chłodno mi - oznajmił i pochylił moją głowę.Na pewien czas zajęliśmy się innymisprawami.W nocy przebudziłem się.Roland był moim Patronem od sześciu lat.Poznałem tęogromną izbę równie dobrze jak swój pokój w Domu Miramar, ale w pierwszych tygodniachpo przybyciu tutaj nie sypiałem najlepiej; często budziłem się w zimnie i ciemnościach,wzdrygając się na widok wznoszących się nade mną gigantów.Wpatrywałem się w nich takżeteraz, zastanawiając się, jakim sposobem ich kości znalazły się w tych pomieszczeniach i wogromnych magazynach Muzeum, gdy po szczątkach ludzi, którzy ginęli ledwie kilka stuleciprzed nami, nie pozostało ani śladu.- Zauważyłeś, które dzieje wolimy sobie przypominać? - zapytał pewnego razuRoland, unosząc manekina.- Zwróć uwagę, że jedynie Adiutanci i Technicy sypiają w IzbieCzłowieka - dokończył pogardliwie.Adiutant, który pomagał nam w przestawieniu eksponatu, popatrzył na mnie groznie,gdy głośno się zaśmiałem.- My wypracowujemy sobie miejsca w najlepszych Izbach.Zasługujemy na swojełóżka i spanie.Zamilkłem zawstydzony.Nawet Roland przez chwilę nic nie mówił, by w końcustwierdzić:- Franca, Rafael zasłużył sobie na miejsce w Domu, skąd pochodzi.- To nie to samo.- Była kilka lat młodsza ode mnie.Niedawno ścięła włosy, cooznaczało, iż dopiero co awansowała z Docenta na Adiutanta [ Pobierz całość w formacie PDF ]