[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej towarzyszka ubrana była w zielony aksamit i miała równie zdegustowany wyraz twarzy.Tłum rozstąpił się, pozwalając nam zobaczyć kobietę, o której mowa.Moją matkę.Ubrana była w różową suknię, od tiurniury po kwadratowy, wykończony różami dekolt, i halkę w ciemniejszym odcieniu różu.Suknia była z jedwabiu, a ona aż w niej błyszczała.Jej ciemne włosy były wysoko upięte, z długimi lokamipuszczonymi w dół na karku.Na szyi miała granaty i otoczona była młodszymi mężczyznami, bez wątpienia obsypującymi ją komplementami.Nie chodziło o to, że w różowej sukni nie było jej do twarzy.W mało którym kolorze jej cera wyglądała tak korzystnie,ale ten odcień cukierkowego różu zarezerwowany był raczejdla młodszych dziewcząt.Matka zawsze chciała wydawać sięznacznie młodsza, niż była.Nic nie uszczęśliwiało jej bardziej, niż kiedy jakiś przystojny lord brał ją za moją starsząsiostrę.W dodatku dość dramatycznie różniło się to od jejzwyczajowych żałobnych szat.- Co za wstyd - stwierdziła dama w zielonym jedwabiu.- Ona jest wdową, czyż nie?- Z tego, co słyszałam, od lat nosi się na czarno.Z wyjątkiem bardzo eleganckich bali.- Dobrze wychowana dama wiedziałaby, że tak robić nie należy.Doprawdy, co sobie myśli lord Jasper, obnóże się w ten sposób ze swoją kochanką? Jakbyśmy wierzyli, że ona jest jakimś medium, które wzbudza jego naukowe^interesowanie.Zachichotała sztucznie.Nigdy jeszcze nie słyszałam takiego śmiechu.Stojąca obok mnie Elizabeth skrzywiła się.- On jest samotny, biedaczek.- I dość bogaty, żeby nie przejmować się tym, co myśli-my - odparła sucho towarzyszka.Roześmiały się, a ja stałam jak wrośnięta w podłogę.Matkaroześmiała się również, a jej śmiech zabrzmiał jak srebrnedzwoneczki, tylko stanowczo zbyt głośno.Policzki miała zarumienione.Nawet z tej odległości wiedziałam, że po sherry, które piła przez cały dzień, wypiła jeszcze kilka kieliszkówszampana.- Nie zwracaj na nie uwagi - powiedziała Elizabeth.- Wiesz, jacy są ludzie.Po prostu są zazdrosne, że same wyglądają jak stare pomarszczone śliwki.Tylko kiwnęłam głową, czując się jeszcze gorzej, bo właściwie zgadzałam się z tym, co mówiły o mojej matce.Zawszesię tak zachowywała, kiedy wokół byli bogaci mężczyzni, nieważne w jakim wieku.Mężczyzna, który w tej chwili się do nieiuśmiechał, był niewiele starszy ode mnie, co nie wydawało sijej ani trochę przeszkadzać.Zerknęła na niego spod opuszczonych rzęs.Moja matka, chociaż pragnęła szacunku, uwielbiałaflirtować.Mimo iż wiedziałam, że nie przyniesie to nic dobrego, podeszłam do niej.- Matko.Zrobiła nadąsaną minę.Nie chciała, żebym przypominałajej adoratorom o jej wieku.- Niemożliwe! - zawołał jeden z nich.- Nie może panmieć dorosłej córki.Uśmiechnęła się skromnie i poklepała go po piersi czubkiem złożonego wachlarza.- Pochlebia mi pan.- I to takiej pięknej córki - wyszeptał lord MarshallPoruszyłam się niespokojnie.- Matko, może któryś z tych dżentelmenów przyniósłby citrochę lemoniady.Musisz być spragniona.Tylko zachichotała.- Nie chcę lemoniady.Ale całus dla pierwszego, któryprzyniesie mi szampana.Pół tuzina mężczyzn ruszyło przed siebie jak rozjuszonebyki.Rozległy się piski protestu ze strony kobiet, które nieflirtowały tak dobrze, jak moja matka i wobec tego musiały uskakiwać z drogi.Lord Marshall został u jej boku, całującwierzch jej dłoni w bardzo niedyskretny sposób.- Matko - jęknęłam, zażenowana.Rzuciła mi spojrzenie,po którym cofnęłam się o krok.- Nie bądz nieznośna, Violet.Wiedziałam, że jesteś zamłoda, żeby wziąć udział w balu.Powinnam odesłać cię dopokoju.Powstrzymałam łzy, chociaż nie byłam pewna, czemu napłynęły mi do oczu.Przecież mówiła mi już gorsze rzeczy.Chodziłoraczej o sposób, w jaki na mnie spojrzała.Gdybym jej nie znała, gdyby nie była moją matką, pomyślałabym, że była tam uraza, może nawet trochę nienawiści [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Jej towarzyszka ubrana była w zielony aksamit i miała równie zdegustowany wyraz twarzy.Tłum rozstąpił się, pozwalając nam zobaczyć kobietę, o której mowa.Moją matkę.Ubrana była w różową suknię, od tiurniury po kwadratowy, wykończony różami dekolt, i halkę w ciemniejszym odcieniu różu.Suknia była z jedwabiu, a ona aż w niej błyszczała.Jej ciemne włosy były wysoko upięte, z długimi lokamipuszczonymi w dół na karku.Na szyi miała granaty i otoczona była młodszymi mężczyznami, bez wątpienia obsypującymi ją komplementami.Nie chodziło o to, że w różowej sukni nie było jej do twarzy.W mało którym kolorze jej cera wyglądała tak korzystnie,ale ten odcień cukierkowego różu zarezerwowany był raczejdla młodszych dziewcząt.Matka zawsze chciała wydawać sięznacznie młodsza, niż była.Nic nie uszczęśliwiało jej bardziej, niż kiedy jakiś przystojny lord brał ją za moją starsząsiostrę.W dodatku dość dramatycznie różniło się to od jejzwyczajowych żałobnych szat.- Co za wstyd - stwierdziła dama w zielonym jedwabiu.- Ona jest wdową, czyż nie?- Z tego, co słyszałam, od lat nosi się na czarno.Z wyjątkiem bardzo eleganckich bali.- Dobrze wychowana dama wiedziałaby, że tak robić nie należy.Doprawdy, co sobie myśli lord Jasper, obnóże się w ten sposób ze swoją kochanką? Jakbyśmy wierzyli, że ona jest jakimś medium, które wzbudza jego naukowe^interesowanie.Zachichotała sztucznie.Nigdy jeszcze nie słyszałam takiego śmiechu.Stojąca obok mnie Elizabeth skrzywiła się.- On jest samotny, biedaczek.- I dość bogaty, żeby nie przejmować się tym, co myśli-my - odparła sucho towarzyszka.Roześmiały się, a ja stałam jak wrośnięta w podłogę.Matkaroześmiała się również, a jej śmiech zabrzmiał jak srebrnedzwoneczki, tylko stanowczo zbyt głośno.Policzki miała zarumienione.Nawet z tej odległości wiedziałam, że po sherry, które piła przez cały dzień, wypiła jeszcze kilka kieliszkówszampana.- Nie zwracaj na nie uwagi - powiedziała Elizabeth.- Wiesz, jacy są ludzie.Po prostu są zazdrosne, że same wyglądają jak stare pomarszczone śliwki.Tylko kiwnęłam głową, czując się jeszcze gorzej, bo właściwie zgadzałam się z tym, co mówiły o mojej matce.Zawszesię tak zachowywała, kiedy wokół byli bogaci mężczyzni, nieważne w jakim wieku.Mężczyzna, który w tej chwili się do nieiuśmiechał, był niewiele starszy ode mnie, co nie wydawało sijej ani trochę przeszkadzać.Zerknęła na niego spod opuszczonych rzęs.Moja matka, chociaż pragnęła szacunku, uwielbiałaflirtować.Mimo iż wiedziałam, że nie przyniesie to nic dobrego, podeszłam do niej.- Matko.Zrobiła nadąsaną minę.Nie chciała, żebym przypominałajej adoratorom o jej wieku.- Niemożliwe! - zawołał jeden z nich.- Nie może panmieć dorosłej córki.Uśmiechnęła się skromnie i poklepała go po piersi czubkiem złożonego wachlarza.- Pochlebia mi pan.- I to takiej pięknej córki - wyszeptał lord MarshallPoruszyłam się niespokojnie.- Matko, może któryś z tych dżentelmenów przyniósłby citrochę lemoniady.Musisz być spragniona.Tylko zachichotała.- Nie chcę lemoniady.Ale całus dla pierwszego, któryprzyniesie mi szampana.Pół tuzina mężczyzn ruszyło przed siebie jak rozjuszonebyki.Rozległy się piski protestu ze strony kobiet, które nieflirtowały tak dobrze, jak moja matka i wobec tego musiały uskakiwać z drogi.Lord Marshall został u jej boku, całującwierzch jej dłoni w bardzo niedyskretny sposób.- Matko - jęknęłam, zażenowana.Rzuciła mi spojrzenie,po którym cofnęłam się o krok.- Nie bądz nieznośna, Violet.Wiedziałam, że jesteś zamłoda, żeby wziąć udział w balu.Powinnam odesłać cię dopokoju.Powstrzymałam łzy, chociaż nie byłam pewna, czemu napłynęły mi do oczu.Przecież mówiła mi już gorsze rzeczy.Chodziłoraczej o sposób, w jaki na mnie spojrzała.Gdybym jej nie znała, gdyby nie była moją matką, pomyślałabym, że była tam uraza, może nawet trochę nienawiści [ Pobierz całość w formacie PDF ]