[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Listu nigdzie nie było.List był w rękach podkomorzynej, która nie mogła się powstrzymać, widząc gozmiętym i rozpieczętowanym, by nań okiem nie rzuciła.Kilka słówpochwyconych zajęły ją tak, że drżąc odczytała cały.Azy miała w oczach,dokończywszy.Schowawszy go na króciuchną chwilę, uklękła się pomodlić.Spojrzała na portret córki, jak gdyby rady w nim szukała i, wprost przeszedłszysypialnię, skierowała się, drżąca, ku drzwiom pokoju Zosi.Zwieciło się jeszczeprzez dziurkę od klucza, Zosia, siedząc u stołu, czytała.Głos podkomorzynej w porze tak niezwyczajnej nastraszył ją nieco, przybiegłado drzwi. Co to babci? może jestem potrzebna, ale dosyć było zadzwonić.Byłabymprzybiegła, w korytarzyku wieje.Podkomorzyna zrazu mówić nie mogła, chwyciła Zosię za głowę i całując,przycisnęła ją do siebie.Obejrzała się zarazem za krzesłem.To przysunęła coprędzej Zosia.Jakby zmęczona, bez tchu, staruszka potrzebowała nieco czasu,aby ochłonąć.Spojrzała nareszcie na Zosię. Moja ty droga, pisałaś dziś do domu?Zarumieniło się dziewczę mocno. Tak jest, i list oddałam panu Migurze.Podkomorzyna siedziała trochę zamyślona. Nie wiem, co się stało rzekła ale z twoim listem niezrozumiały dlamnie wypadek się trafił.Znasz mnie już tyle, dziecko moje, że mnie, starą, nieposądzisz.Znalazłam ten list twój rozpieczętowany u mnie w pokoju sypialnymna podłodze.Zosia ręce załamała. Prawdopodobnie Justyna go zgubiła.Jakim sposobem potrafiła go dostać, otym dowiemy się jutro. List, mój list! czytano go! zawołała Zosia, oczy sobie zakrywając.Jestem zgubiona!Wtem babka ją chwyciła za szyję. Tak! zawołała czytałam go ja, ale się go ani wstydzić, ani lękać niemasz powodu, moje dziecko drogie.Czytałam go ze łzami, uczułam sercem,wdzięczną ci jestem.Uspokój się.Jam się powinna przeprosić za niedyskrecję,ale zdjęłam go, jak ci mówię, z ziemi, w moim pokoju. Jakimże sposobem? zawołała Zosia zdziwiona i drżąca. Sama go,zapieczętowawszy, oddałam w ręce panu Migurze. To się jutro wyjaśni rzekła staruszka z westchnieniem smutnym, alespokojnie. Niestety! moja Zosiu, są biedne istoty na ziemi, którychnajczulszym sercem i największą miłością poprawić nie można, do których,choć się przywiązało, w końcu się z nimi rozstać potrzeba.Zosia, ze łzami w oczach, stała jeszcze strwożona i milcząca. Babciu droga, rozstać się, zlituj się, z kim? z mojej przyczyny?Podkomorzyna milczała. Bądz spokojną, nie z twojej przyczyny, ale z winy własnej i winy wielkiej.Ostatnie słowa poruszona staruszka wyrzekła cicho, przyciągnęła ku sobieZosię, pocałowała ją w czoło i przytulając do siebie, dodała: Tyś dobre dziecko moje, tyś moja! ty jedna kochasz starą babcię nie dlażadnych widoków, ale dlatego, że ona jest biedną sierotą, która miłościdziecięcia potrzebuje.Bóg niech ci błogosławi, dziecko moje.Zosia nic już mówić nie mogła.Po chwili uspokojenia podkomorzyna kazała się odprowadzić do swojegopokoju, położyła się przy niej do łóżka i gdy przyszedłszy zupełnie do siebie,drzemać zaczęła, Zosia oddaliła się na palcach.Justysia, przekonawszy się, że list zgubiła, przeraziła się straszliwie.Szukanieze świecą przy pomocy Anusi i dziewcząt nic nie pomogło.W pokojupodkomorzynej listu nie było.Mógł go ktoś znalezć, mogła się rzecz wydać,należało co rychlej zapobiec temu na wszelki wypadek.Wpół nieprzytomna,narzuciwszy na siebie chustkę, pobiegła panna Justyna z kluczykiem, który uniej został, do Migurów.Szczęściem jeszcze się u nich świeciło.Rządca zGondraszem i przyjacielem z sąsiedztwa grał w wiścika.Spojrzawszy przezokno, Justysia wbiegła do samej pani, która, jak zawsze, chora była i niewychodziła do gości.Wywołano Migurę. Oto kluczyk zawołała, widocznie przestraszona, nadrabiając uśmiechemfałszywym, dziewczyna mój drogi panie, zmiłuj się i w żadnym razie proszęmnie nie wydawać, że tego klucza żądałam, bardzo mi idzie o to.Oczy panny Justyny zdawały się najsłodszych przyrzeczeń pełne.Migura, którysię nic złego nie domyślał, zapewnił, że dotrzyma obietnicy, a panna Justynawróciła uspokojona nieco do swojego pokoju, ale spać nie mogła.Nazajutrz rano powołano pana rządcę do podkomorzynej.Znalazł ją jużsiedzącą w krześle, widocznie smutną i przybitą.Spojrzała na niego, długo sięnamyślając, co powie, na ostatek odezwała się cicho, wskazując mu, aby sięzbliżył do niej. Wszak panna Zofia oddała panu list wczoraj do wysłania na pocztę. Tak jest odparł rządca zmięszany nieco [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Listu nigdzie nie było.List był w rękach podkomorzynej, która nie mogła się powstrzymać, widząc gozmiętym i rozpieczętowanym, by nań okiem nie rzuciła.Kilka słówpochwyconych zajęły ją tak, że drżąc odczytała cały.Azy miała w oczach,dokończywszy.Schowawszy go na króciuchną chwilę, uklękła się pomodlić.Spojrzała na portret córki, jak gdyby rady w nim szukała i, wprost przeszedłszysypialnię, skierowała się, drżąca, ku drzwiom pokoju Zosi.Zwieciło się jeszczeprzez dziurkę od klucza, Zosia, siedząc u stołu, czytała.Głos podkomorzynej w porze tak niezwyczajnej nastraszył ją nieco, przybiegłado drzwi. Co to babci? może jestem potrzebna, ale dosyć było zadzwonić.Byłabymprzybiegła, w korytarzyku wieje.Podkomorzyna zrazu mówić nie mogła, chwyciła Zosię za głowę i całując,przycisnęła ją do siebie.Obejrzała się zarazem za krzesłem.To przysunęła coprędzej Zosia.Jakby zmęczona, bez tchu, staruszka potrzebowała nieco czasu,aby ochłonąć.Spojrzała nareszcie na Zosię. Moja ty droga, pisałaś dziś do domu?Zarumieniło się dziewczę mocno. Tak jest, i list oddałam panu Migurze.Podkomorzyna siedziała trochę zamyślona. Nie wiem, co się stało rzekła ale z twoim listem niezrozumiały dlamnie wypadek się trafił.Znasz mnie już tyle, dziecko moje, że mnie, starą, nieposądzisz.Znalazłam ten list twój rozpieczętowany u mnie w pokoju sypialnymna podłodze.Zosia ręce załamała. Prawdopodobnie Justyna go zgubiła.Jakim sposobem potrafiła go dostać, otym dowiemy się jutro. List, mój list! czytano go! zawołała Zosia, oczy sobie zakrywając.Jestem zgubiona!Wtem babka ją chwyciła za szyję. Tak! zawołała czytałam go ja, ale się go ani wstydzić, ani lękać niemasz powodu, moje dziecko drogie.Czytałam go ze łzami, uczułam sercem,wdzięczną ci jestem.Uspokój się.Jam się powinna przeprosić za niedyskrecję,ale zdjęłam go, jak ci mówię, z ziemi, w moim pokoju. Jakimże sposobem? zawołała Zosia zdziwiona i drżąca. Sama go,zapieczętowawszy, oddałam w ręce panu Migurze. To się jutro wyjaśni rzekła staruszka z westchnieniem smutnym, alespokojnie. Niestety! moja Zosiu, są biedne istoty na ziemi, którychnajczulszym sercem i największą miłością poprawić nie można, do których,choć się przywiązało, w końcu się z nimi rozstać potrzeba.Zosia, ze łzami w oczach, stała jeszcze strwożona i milcząca. Babciu droga, rozstać się, zlituj się, z kim? z mojej przyczyny?Podkomorzyna milczała. Bądz spokojną, nie z twojej przyczyny, ale z winy własnej i winy wielkiej.Ostatnie słowa poruszona staruszka wyrzekła cicho, przyciągnęła ku sobieZosię, pocałowała ją w czoło i przytulając do siebie, dodała: Tyś dobre dziecko moje, tyś moja! ty jedna kochasz starą babcię nie dlażadnych widoków, ale dlatego, że ona jest biedną sierotą, która miłościdziecięcia potrzebuje.Bóg niech ci błogosławi, dziecko moje.Zosia nic już mówić nie mogła.Po chwili uspokojenia podkomorzyna kazała się odprowadzić do swojegopokoju, położyła się przy niej do łóżka i gdy przyszedłszy zupełnie do siebie,drzemać zaczęła, Zosia oddaliła się na palcach.Justysia, przekonawszy się, że list zgubiła, przeraziła się straszliwie.Szukanieze świecą przy pomocy Anusi i dziewcząt nic nie pomogło.W pokojupodkomorzynej listu nie było.Mógł go ktoś znalezć, mogła się rzecz wydać,należało co rychlej zapobiec temu na wszelki wypadek.Wpół nieprzytomna,narzuciwszy na siebie chustkę, pobiegła panna Justyna z kluczykiem, który uniej został, do Migurów.Szczęściem jeszcze się u nich świeciło.Rządca zGondraszem i przyjacielem z sąsiedztwa grał w wiścika.Spojrzawszy przezokno, Justysia wbiegła do samej pani, która, jak zawsze, chora była i niewychodziła do gości.Wywołano Migurę. Oto kluczyk zawołała, widocznie przestraszona, nadrabiając uśmiechemfałszywym, dziewczyna mój drogi panie, zmiłuj się i w żadnym razie proszęmnie nie wydawać, że tego klucza żądałam, bardzo mi idzie o to.Oczy panny Justyny zdawały się najsłodszych przyrzeczeń pełne.Migura, którysię nic złego nie domyślał, zapewnił, że dotrzyma obietnicy, a panna Justynawróciła uspokojona nieco do swojego pokoju, ale spać nie mogła.Nazajutrz rano powołano pana rządcę do podkomorzynej.Znalazł ją jużsiedzącą w krześle, widocznie smutną i przybitą.Spojrzała na niego, długo sięnamyślając, co powie, na ostatek odezwała się cicho, wskazując mu, aby sięzbliżył do niej. Wszak panna Zofia oddała panu list wczoraj do wysłania na pocztę. Tak jest odparł rządca zmięszany nieco [ Pobierz całość w formacie PDF ]