[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrozumiałem, że ta nadprzyrodzona siła występuje teraz przeciw mnie w postaciAucji, i nienawidziłem Aucji za to, że stała się narzędziem tej nadludzkiej siły;uderzyłem ją w twarz bo zdawało mi się, że to nie jest Aucja, ale owa wrogasiła, krzyczałem, że jej nienawidzę, że nie chcę jej więcej widzieć, że już nigdy,nigdy więcej nie chcę jej widzieć.Rzuciłem jej brązowy płaszcz (wisiał przerzucony przez krzesło) i krzyk-nąłem za nią, żeby się wynosiła.Włożyła płaszczyk i wyszła.A ja położyłem się na łóżku, w duszy miałem pustkę, chciałem wołać, żebywróciła, bo tęskniłem za nią, już w chwili gdy ją wypędzałem, bo wiedziałem, żetysiąc razy lepiej jest być z Aucją, ubraną i wzdragającą się, niż bez Aucji; bo byćbez Aucji znaczyło być absolutnie samotnym.Wszystko to wiedziałem, a jednak nie krzyknąłem, żeby wróciła.Długo leżałem na łóżku w wypożyczonym pokoju, ponieważ nie umiałemsobie wyobrazić, że w tym stanie ducha mógłbym spotkać się z ludzmi, żemógłbym się zjawić w domku obok koszar, żartować z górnikami i odpowiadaćna ich wesołe, bezwstydne pytania.W końcu (była już pózna noc) podniosłem się jednak i wyszedłem.Latarniapaliła się naprzeciw domu, który opuściłem.Okrążyłem koszary, zastukałem wokno domku (światło już się tam nie paliło), zaczekałem jakieś trzy minuty,potem w obecności ziewającego górnika zdjąłem ubranie, bąknąłem cośniewyraznie w odpowiedzi na jego pytanie, jak mi się powiodła moja wyprawa, iruszyłem (znów w nocnej koszuli i kalesonach) do koszar.Byłem w rozpaczy ibyło mi wszystko jedno.Zupełnie nie zwracałem uwagi, gdzie znajduje sięwartownik z.psem, było mi obojętne, gdzie skierowany jest reflektor.Przelazłemprzez druty i spokojnie szedłem w stronę swego baraku.Byłem właśnie podścianą izby chorych, kiedy usłyszałem: Stój!Zatrzymałem się.Padło na mnie światło latarki.Słyszałem warczenie psa. Co tu robisz? Rzygam, towarzyszu plutonowy odpowiedziałem, opierając się ręką omur. No to prędzej, prędzej! odparł plutonowy i wraz z psem ruszył w dalszyobchód.14Po ostatnim zdaniu zrobiłem odstęp, przerwę, którą dzielę swojewspomnienia na poszczególne rozdziały.Nie jestem pewien, czy słusznie,ponieważ łańcuch szybko po sobie następujących wydarzeń nie skończył się namoim spotkaniu z plutonowym, ale osiągnął swój punkt kulminacyjnynastępnego ranka.Do łóżka dotarłem tej nocy już bez żadnych komplikacji (kapral mocnospał), ale na próżno starałem się zasnąć, toteż ucieszyłem się, kiedy niemiły głosdyżurnego (ryczącego: Pobudka! ) zakończył złą noc.Wsunąłem stopy w buty iposzedłem do umywalni, żeby ochlapać się i orzezwić zimną wodą.Kiedywróciłem, ujrzałem obok łóżka Aleksa stłoczoną gromadkę na wpół ubranychkolegów, którzy tłumili chichot.Od razu zrozumiałem, o co chodzi: Aleks (leżałna brzuchu, z głową wciśniętą w poduszkę, przykryty kocem) spał jak suseł.Przypomniał mi się natychmiast Franek Petraszek z trzeciego plutonu, którykiedyś, wściekły na swego plutonowego, udawał rano tak twardy sen, żetarmosili go po kolei trzej różni przełożeni, wszyscy bez rezultatu: musiano go wkońcu wynieść razem z łóżkiem na dwór, i dopiero kiedy wycelowano w niegostrażacką sikawkę, zaczął leniwie przecierać oczy.Tylko że w wypadku Aleksanie wchodził w rachubę żaden bunt, a jego mocny sen mógł być jedyniewynikiem słabości fizycznej.Korytarzem nadchodził właśnie kapral (komendantnaszej izby) niosąc w ręku ogromny gar wody; otaczało go paru żołnierzy; widaćnamówili go do tego starego, głupiego kawału z wodą, który tak znakomicieodpowiada podoficerskiej mentalności wszystkich czasów i wszystkich ustrojów.Zirytowała mnie w tej chwili ta wzruszająca jednomyślność między żoł-nierzami i podoficerem (kiedy indziej tak przez nich pogardzanym); zirytowałomnie, że wspólna nienawiść do Aleksa wymazała nagle wszystkie stareporachunki między nim a nimi.Wczorajsze słowa komendanta o donosicielstwieAleksa wszyscy wytłumaczyli sobie widać jako potwierdzenie własnych podejrzeńi poczuli w sobie nagły przypływ gorącej solidarności z okrucieństwemkomendanta.Zresztą, czyż nie wygodniej jest nienawidzić razem z silnymkomunistą tego bezsilnego niż z bezsilnym tego silnego? Uderzyła mi do głowyfala oślepiającej wściekłości na wszystkich dookoła, na to, jak bezmyślniepotrafią uwierzyć w każde oskarżenie, na tę ich gotowość do okrucieństwa, któremiało im przywrócić zachwianą pewność siebie wyminąłem kaprala i otaczającągo gromadę.Podszedłem do łóżka i powiedziałem głośno: Aleks, ty idioto, wstawaj!W tej chwili ktoś z tyłu wykręcił mi rękę i zmusił mnie, abym ukląkł.Obejrzałem się i zobaczyłem, że to Paweł Piękny. Dlaczego nam wszystko psujesz, ty bolszewiku? zasyczał.Wyrwałem się i wymierzyłem mu policzek.Bylibyśmy się z pewnością nasiebie rzucili, ale pozostali uspokoili nas skwapliwie, ponieważ bali się, by Aleksprzedwcześnie się nie obudził.Zresztą kapral z garnkiem wszedł już do sali.Stanął nad Aleksem, ryknął: Pobudka!.i w tej samej chwili wylał na niegocałą wodę, której było w garnku co najmniej dziesięć litrów.I oto stało się coś dziwnego: Aleks nadal leżał tak jak przedtem.Kapral nachwilę stracił rezon, po czym ryknął: Szeregowy! Powstań!Ale szeregowy się nie ruszał.Kapral pochylił się i potrząsnął nim (koc byłcały przemoczony, przemoczone było też łóżku i prześcieradło, woda ściekała napodłogę).Udało mu się odwrócić ciało Aleksa na wznak, tak że zobaczyliśmy jegotwarz; była zapadnięta, blada, nieruchoma. Lekarza! krzyknął kapral.Nikt się nie ruszył, wszyscy patrzyli na Aleksa w przemoczonej koszuli, akapral znowu krzyknął: Lekarza! i wskazał na jednego żołnierza, którynatychmiast wybiegł.(Aleks leżał bez ruchu, był drobniejszy i mizerniejszy niż zwykle, o wielemłodszy, wyglądał jak dziecko, tylko usta miał mocno zaciśnięte, tak jak się to udzieci nigdy nie zdarza, i kapała z niego woda.Ktoś powiedział: Pada deszcz.)Wreszcie przyszedł lekarz, ujął Aleksa za przegub dłoni i powiedział: No tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zrozumiałem, że ta nadprzyrodzona siła występuje teraz przeciw mnie w postaciAucji, i nienawidziłem Aucji za to, że stała się narzędziem tej nadludzkiej siły;uderzyłem ją w twarz bo zdawało mi się, że to nie jest Aucja, ale owa wrogasiła, krzyczałem, że jej nienawidzę, że nie chcę jej więcej widzieć, że już nigdy,nigdy więcej nie chcę jej widzieć.Rzuciłem jej brązowy płaszcz (wisiał przerzucony przez krzesło) i krzyk-nąłem za nią, żeby się wynosiła.Włożyła płaszczyk i wyszła.A ja położyłem się na łóżku, w duszy miałem pustkę, chciałem wołać, żebywróciła, bo tęskniłem za nią, już w chwili gdy ją wypędzałem, bo wiedziałem, żetysiąc razy lepiej jest być z Aucją, ubraną i wzdragającą się, niż bez Aucji; bo byćbez Aucji znaczyło być absolutnie samotnym.Wszystko to wiedziałem, a jednak nie krzyknąłem, żeby wróciła.Długo leżałem na łóżku w wypożyczonym pokoju, ponieważ nie umiałemsobie wyobrazić, że w tym stanie ducha mógłbym spotkać się z ludzmi, żemógłbym się zjawić w domku obok koszar, żartować z górnikami i odpowiadaćna ich wesołe, bezwstydne pytania.W końcu (była już pózna noc) podniosłem się jednak i wyszedłem.Latarniapaliła się naprzeciw domu, który opuściłem.Okrążyłem koszary, zastukałem wokno domku (światło już się tam nie paliło), zaczekałem jakieś trzy minuty,potem w obecności ziewającego górnika zdjąłem ubranie, bąknąłem cośniewyraznie w odpowiedzi na jego pytanie, jak mi się powiodła moja wyprawa, iruszyłem (znów w nocnej koszuli i kalesonach) do koszar.Byłem w rozpaczy ibyło mi wszystko jedno.Zupełnie nie zwracałem uwagi, gdzie znajduje sięwartownik z.psem, było mi obojętne, gdzie skierowany jest reflektor.Przelazłemprzez druty i spokojnie szedłem w stronę swego baraku.Byłem właśnie podścianą izby chorych, kiedy usłyszałem: Stój!Zatrzymałem się.Padło na mnie światło latarki.Słyszałem warczenie psa. Co tu robisz? Rzygam, towarzyszu plutonowy odpowiedziałem, opierając się ręką omur. No to prędzej, prędzej! odparł plutonowy i wraz z psem ruszył w dalszyobchód.14Po ostatnim zdaniu zrobiłem odstęp, przerwę, którą dzielę swojewspomnienia na poszczególne rozdziały.Nie jestem pewien, czy słusznie,ponieważ łańcuch szybko po sobie następujących wydarzeń nie skończył się namoim spotkaniu z plutonowym, ale osiągnął swój punkt kulminacyjnynastępnego ranka.Do łóżka dotarłem tej nocy już bez żadnych komplikacji (kapral mocnospał), ale na próżno starałem się zasnąć, toteż ucieszyłem się, kiedy niemiły głosdyżurnego (ryczącego: Pobudka! ) zakończył złą noc.Wsunąłem stopy w buty iposzedłem do umywalni, żeby ochlapać się i orzezwić zimną wodą.Kiedywróciłem, ujrzałem obok łóżka Aleksa stłoczoną gromadkę na wpół ubranychkolegów, którzy tłumili chichot.Od razu zrozumiałem, o co chodzi: Aleks (leżałna brzuchu, z głową wciśniętą w poduszkę, przykryty kocem) spał jak suseł.Przypomniał mi się natychmiast Franek Petraszek z trzeciego plutonu, którykiedyś, wściekły na swego plutonowego, udawał rano tak twardy sen, żetarmosili go po kolei trzej różni przełożeni, wszyscy bez rezultatu: musiano go wkońcu wynieść razem z łóżkiem na dwór, i dopiero kiedy wycelowano w niegostrażacką sikawkę, zaczął leniwie przecierać oczy.Tylko że w wypadku Aleksanie wchodził w rachubę żaden bunt, a jego mocny sen mógł być jedyniewynikiem słabości fizycznej.Korytarzem nadchodził właśnie kapral (komendantnaszej izby) niosąc w ręku ogromny gar wody; otaczało go paru żołnierzy; widaćnamówili go do tego starego, głupiego kawału z wodą, który tak znakomicieodpowiada podoficerskiej mentalności wszystkich czasów i wszystkich ustrojów.Zirytowała mnie w tej chwili ta wzruszająca jednomyślność między żoł-nierzami i podoficerem (kiedy indziej tak przez nich pogardzanym); zirytowałomnie, że wspólna nienawiść do Aleksa wymazała nagle wszystkie stareporachunki między nim a nimi.Wczorajsze słowa komendanta o donosicielstwieAleksa wszyscy wytłumaczyli sobie widać jako potwierdzenie własnych podejrzeńi poczuli w sobie nagły przypływ gorącej solidarności z okrucieństwemkomendanta.Zresztą, czyż nie wygodniej jest nienawidzić razem z silnymkomunistą tego bezsilnego niż z bezsilnym tego silnego? Uderzyła mi do głowyfala oślepiającej wściekłości na wszystkich dookoła, na to, jak bezmyślniepotrafią uwierzyć w każde oskarżenie, na tę ich gotowość do okrucieństwa, któremiało im przywrócić zachwianą pewność siebie wyminąłem kaprala i otaczającągo gromadę.Podszedłem do łóżka i powiedziałem głośno: Aleks, ty idioto, wstawaj!W tej chwili ktoś z tyłu wykręcił mi rękę i zmusił mnie, abym ukląkł.Obejrzałem się i zobaczyłem, że to Paweł Piękny. Dlaczego nam wszystko psujesz, ty bolszewiku? zasyczał.Wyrwałem się i wymierzyłem mu policzek.Bylibyśmy się z pewnością nasiebie rzucili, ale pozostali uspokoili nas skwapliwie, ponieważ bali się, by Aleksprzedwcześnie się nie obudził.Zresztą kapral z garnkiem wszedł już do sali.Stanął nad Aleksem, ryknął: Pobudka!.i w tej samej chwili wylał na niegocałą wodę, której było w garnku co najmniej dziesięć litrów.I oto stało się coś dziwnego: Aleks nadal leżał tak jak przedtem.Kapral nachwilę stracił rezon, po czym ryknął: Szeregowy! Powstań!Ale szeregowy się nie ruszał.Kapral pochylił się i potrząsnął nim (koc byłcały przemoczony, przemoczone było też łóżku i prześcieradło, woda ściekała napodłogę).Udało mu się odwrócić ciało Aleksa na wznak, tak że zobaczyliśmy jegotwarz; była zapadnięta, blada, nieruchoma. Lekarza! krzyknął kapral.Nikt się nie ruszył, wszyscy patrzyli na Aleksa w przemoczonej koszuli, akapral znowu krzyknął: Lekarza! i wskazał na jednego żołnierza, którynatychmiast wybiegł.(Aleks leżał bez ruchu, był drobniejszy i mizerniejszy niż zwykle, o wielemłodszy, wyglądał jak dziecko, tylko usta miał mocno zaciśnięte, tak jak się to udzieci nigdy nie zdarza, i kapała z niego woda.Ktoś powiedział: Pada deszcz.)Wreszcie przyszedł lekarz, ujął Aleksa za przegub dłoni i powiedział: No tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]