[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czyżby stał się pan zwierzęciem, panieVehmund? Te nocne eskapady - dodał.- Drapanie w okno.I opowieści o widzeniu w ciemno-ściach.Daniel stał bez ruchu otulony mrokiem, jak gdyby rozmyślał nad odpowiedzią.- Nie wiem, kim jestem - odparł.- Istnieją na to różne nazwy, ale żadna nie jest właściwa.Nie potrafię się zdefiniować.Do pana należy ziemia Vehmundów.Wie pan, że pańscy ludzienigdy nie zbliżają się do mojego domu? To takie głupie, nie uzasadnione przesądy.Powinienpan to ukrócić, panie Worth.Hyperion dostrzegł nagle coś dziwnego w twarzy Daniela.W ciemnościach wyglądało tojak maska, a jednak pulsowało życiem.%7łyciem błądzącym pomiędzy niebem a ziemią.Obydwaj mężczyzni popatrzyli w kierunku rozjaśnionego okna.- Przykro mi, że zmarła pańska matka - powiedział Hyperion.- Cóż - odparł Daniel.Nie powiedział nic więcej.Nie wyraził smutku, gniewu czyrezygnacji.Nie była to obojętność.W nagłym, bolesnym przebłysku Hyperion zrozumiał, wco wtopiła się postać Jenavere - nie zniknęła, ale żyła pełnią życia.Jenavere nie umarła.Odżyła w Laurze.W Laurze, która była jednocześnie królową i niewolnicą, stwórczynią iobiektem przemiany.W ciemnościach stał koło niego wilk.Jego złociste oczy wpatrywały się w złociste okna.Laura także miała stać się wilczycą, a może opiekunką wilków.Piękna i Bestia.- Ona nie należy do ciebie - powiedział Hyperion.- Ależ tak.- W takim razie, kim ja jestem?- Intruzem.- Zdumiewa mnie pan, Danielu.Czy aby wypada być równie szczerym w tak delikatnejkwestii?- Nie pozostaje mi nic innego.Darzę pana sympatią, proszę mi wierzyć - odparł Daniel.-Powinniśmy zostać przyjaciółmi, jak gdyby nic takiego się nie stało.- W takim razie muszę uchronić ją przed panem.- Proszę spróbować.- A pan będzie próbował na własną rękę - stwierdził Hyperion.- Noc jest po mojej stronie.- Być może.- Hyperion przymknął na chwilę oczy i w otaczającej czerni nastała jeszczewiększa ciemność.- Uważa pan, że Laura jest pozbawiona woli i własnych pragnień?Daniel nie odpowiedział.Ogarnięty nagłym strachem, Hyperion znowu się obejrzał, lecz tym razem zobaczył zaplecami ciemność.Laura odeszła od okna i zasunęła storę, jak gdyby słyszała całą ichrozmowę.Daniel stał zaledwie kilka stóp dalej przy pionowej ścianie tarasu.Hyperion rozejrzał się.Nocny krajobraz nabrał wyrazniejszych kształtów.Dostrzegł lśniącejezioro, grupę drzew rozpiętą na tle nieba, wzgórza wznoszące się nad rezydencją.Usłyszałdziwną wibrację.Pomyślał, że to szumi mu w uszach, jak fizyczna zapowiedz ogarniającegogo przerażenia.- Powinienem wrócić do żony - odezwał się.- Pan oczywiście także może wejść do domu,jeżeli tylko pan sobie życzy.- Mógłbym wspinać się po ścianach pańskiego domu - odparł Daniel.- Ale jeszcze nie tymrazem.- Ilu ich pan zabił? - spytał Hyperion lodowatym głosem.- Jak się to panu udaje? A,prawda, zapomniałem.Zamienia się pan w istotę z piekła rodem.Czy pan naprawdęzwariował, panie Vehmund, żeby brać na siebie czyny jakiegoś maniaka?Daniel zbliżył się do schodów i wszedł na taras.Nie odezwał się słowem.Wibracja w uszach Hyperiona przybrała na sile.Jak gdyby jej zródło leżało gdzieś za jegoplecami, gdzieś w górze.Mimowolnie podniósł oczy ku niebu.Gwiazdy drżały, jak gdybyoglądane przez łzy.Daniel stał na tarasie, tam gdzie poprzednio Hyperion.Zatrzymał się przy balustradzie ipopatrzył w dal.- Niech pan posłucha.- Więc pan także to słyszy - odparł Hyperion.- Na Wschodzie mówią, że to Bóg przeszedł po niewidocznej stronie nieba.Obydwaj mężczyzni trwali w bezruchu.Ale przez noc rwał teraz jakiś prąd, jak gdybyzaczął padać suchy deszcz.Dzwięk narastał.Był ostry i rozdzierający, odbijał się echem osklepienie niebios i zboczy wzgórz, aż wreszcie zdawało się, że dociera zewsządjednocześnie.Z oddali, gdzieś z ukrytych zagród, doleciało wycie psów.Nagle część nieba zapłonęła jak osmalona i krwistoczerwona rana.Zaczęła powiększać sięz przerażającą szybkością.Noc nie była już czarna, lecz purpurowa.Hyperion spostrzegł, że fasada domu, rzezby, samDaniel toną w ogniu i krwi i oddalają się.Jezioro zbudziło się, jakby wypełnione wrzącąlawą.Kępy drzew i wzgórza zapłonęły, jakby podłożono pod nimi ogień.Zrobiło się jasno jakw dzień.Ze wszystkich stron z przerazliwym łopotem i krzykiem poderwały się ptaki, witającnadejście piekielnego poranka.Zwiat skamieniał i spłaszczył się.Z wysoka odezwało sięwycie potężniejsze, niż gdyby wydawały je z siebie wszystkie psy jednocześnie.Nieborozpękło się ukazując ranę kipiącej bieli.Okno w salonie otworzyło się gwałtownie.W zgiełku świateł było blade jak spopieloneszczątki.- Cofnij się! - krzyknął Hyperion.Jego głos zniknął w łoskocie dzwięków.Coś przeszło nad światem.Jakby Anioł Zmierci z Księgi Wyjścia.Tak musiała wyglądaćtamta noc w Egipcie: zatopiona w ogniu i przerazliwym łopocie skrzydeł.Hyperion padł na trawnik, jak gdyby przewrócony ręką olbrzyma.Zdawało mu się, że dzwięk i czerwony blask ognia odpływają gdzieś, wsysane przezolbrzymi rynsztok.Noc pociemniała.Nagle nad wzgórzami pojawiła się smuga bieli.Niebo zaczęło gwałtownie zmieniać barwę.Stało się purpurowe, potem różowe, bymomentalnie błysnąć fioletem.Ziemią wstrząsnął wybuch.Zciany ciemności zadrżały.Gwiazdy zatrzęsły się, ale nie spadły z firmamentu.Gdy ziemia wchłonęła drżenie, Hyperion wstał.Spostrzegł, że dom stoi wytrwale na swychfundamentach.Za nim obramowana wzgórzami wolno wznosiła się ku niebu łagodna,czerwona poświata, słup dymu, a może ognia.To gwiazda spadła na ziemię.Czytał o podobnych zjawiskach.Przypomniał sobie to, co widział przed chwilą.To spadłna ziemię piorun, boski kamień.Meteor.W koronach drzew ptaki skakały i trzepotały o liście, świergocząc przerażone.W kręgunocy szczekały psy.Z oddali dochodziło bicie dzwonu.Daniel stał na tarasie, nieporuszony jak rzezby.Laura spoglądała przez otwarte okno.Dłonie trzymała przyciśnięte do szyi.Za nią w salonie, niczym woskowe kukły, stało dwojestaruszków.Ich twarze były nieruchome i ściągnięte.W dawnym świecie poczytano by to sobie za zły omen.Ludzie z pewnością wpletliby tenprzejaw siły przyrody w swoje życie.Na ziemię spadł gwiezdny gruz.Cóż innego mogło tozapowiadać, jak nie zawalenie się jakiejś strzelistej budowli?Hyperion wpatrywał się w taras, gdzie stała jego żona, tamten człowiek i antyczny, czarnychór jego dworzan.Czyżby zjawisko tak potężne mogło zapowiadać jedynie upadek jego maleńkiegokrólestwa, jego nic nie znaczące odejście w niebyt?Ogień zastąpił z nieba.W nocy spadł śnieg.Wcześnie jak na tę porę roku.Ludzie ukryci wswych domostwach nazwali to kolejnym cudem.Laura stała przy oknie obserwując, jak śnieg wypełnia ziemski półmisek.Myślała o Bożym Narodzeniu, takim, jakie obiecywał jej Hyperion.O gałęziachostrokrzewu, o szczapach trzaskających na kominku, o wysokiej choince przystrojonejpozłacanym papierem i różowymi wstążkami.O kolędnikach stukających do drzwi, owspaniałej uczcie.Wtedy, gdy tego słuchała, wszystko zdawało się jej nierzeczywiste.Terazwiedziała już, że bajkowe wizje nie staną się prawdą.Daniel przekroczył drzwi domu jej męża.Usiadł w salonie i obydwaj z Hyperionem zaczęlipopijać brandy.Hyperion rozprawiał o meteorze, Daniel zaś wpatrywał się w ogień.Na Lauręledwo rzucił okiem.Zdawało się, że posiadłość należy do niego, Laura zaś jest tylko jakimśsprzętem stojącym z pewnością na swoim miejscu.Była roztrzęsiona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Czyżby stał się pan zwierzęciem, panieVehmund? Te nocne eskapady - dodał.- Drapanie w okno.I opowieści o widzeniu w ciemno-ściach.Daniel stał bez ruchu otulony mrokiem, jak gdyby rozmyślał nad odpowiedzią.- Nie wiem, kim jestem - odparł.- Istnieją na to różne nazwy, ale żadna nie jest właściwa.Nie potrafię się zdefiniować.Do pana należy ziemia Vehmundów.Wie pan, że pańscy ludzienigdy nie zbliżają się do mojego domu? To takie głupie, nie uzasadnione przesądy.Powinienpan to ukrócić, panie Worth.Hyperion dostrzegł nagle coś dziwnego w twarzy Daniela.W ciemnościach wyglądało tojak maska, a jednak pulsowało życiem.%7łyciem błądzącym pomiędzy niebem a ziemią.Obydwaj mężczyzni popatrzyli w kierunku rozjaśnionego okna.- Przykro mi, że zmarła pańska matka - powiedział Hyperion.- Cóż - odparł Daniel.Nie powiedział nic więcej.Nie wyraził smutku, gniewu czyrezygnacji.Nie była to obojętność.W nagłym, bolesnym przebłysku Hyperion zrozumiał, wco wtopiła się postać Jenavere - nie zniknęła, ale żyła pełnią życia.Jenavere nie umarła.Odżyła w Laurze.W Laurze, która była jednocześnie królową i niewolnicą, stwórczynią iobiektem przemiany.W ciemnościach stał koło niego wilk.Jego złociste oczy wpatrywały się w złociste okna.Laura także miała stać się wilczycą, a może opiekunką wilków.Piękna i Bestia.- Ona nie należy do ciebie - powiedział Hyperion.- Ależ tak.- W takim razie, kim ja jestem?- Intruzem.- Zdumiewa mnie pan, Danielu.Czy aby wypada być równie szczerym w tak delikatnejkwestii?- Nie pozostaje mi nic innego.Darzę pana sympatią, proszę mi wierzyć - odparł Daniel.-Powinniśmy zostać przyjaciółmi, jak gdyby nic takiego się nie stało.- W takim razie muszę uchronić ją przed panem.- Proszę spróbować.- A pan będzie próbował na własną rękę - stwierdził Hyperion.- Noc jest po mojej stronie.- Być może.- Hyperion przymknął na chwilę oczy i w otaczającej czerni nastała jeszczewiększa ciemność.- Uważa pan, że Laura jest pozbawiona woli i własnych pragnień?Daniel nie odpowiedział.Ogarnięty nagłym strachem, Hyperion znowu się obejrzał, lecz tym razem zobaczył zaplecami ciemność.Laura odeszła od okna i zasunęła storę, jak gdyby słyszała całą ichrozmowę.Daniel stał zaledwie kilka stóp dalej przy pionowej ścianie tarasu.Hyperion rozejrzał się.Nocny krajobraz nabrał wyrazniejszych kształtów.Dostrzegł lśniącejezioro, grupę drzew rozpiętą na tle nieba, wzgórza wznoszące się nad rezydencją.Usłyszałdziwną wibrację.Pomyślał, że to szumi mu w uszach, jak fizyczna zapowiedz ogarniającegogo przerażenia.- Powinienem wrócić do żony - odezwał się.- Pan oczywiście także może wejść do domu,jeżeli tylko pan sobie życzy.- Mógłbym wspinać się po ścianach pańskiego domu - odparł Daniel.- Ale jeszcze nie tymrazem.- Ilu ich pan zabił? - spytał Hyperion lodowatym głosem.- Jak się to panu udaje? A,prawda, zapomniałem.Zamienia się pan w istotę z piekła rodem.Czy pan naprawdęzwariował, panie Vehmund, żeby brać na siebie czyny jakiegoś maniaka?Daniel zbliżył się do schodów i wszedł na taras.Nie odezwał się słowem.Wibracja w uszach Hyperiona przybrała na sile.Jak gdyby jej zródło leżało gdzieś za jegoplecami, gdzieś w górze.Mimowolnie podniósł oczy ku niebu.Gwiazdy drżały, jak gdybyoglądane przez łzy.Daniel stał na tarasie, tam gdzie poprzednio Hyperion.Zatrzymał się przy balustradzie ipopatrzył w dal.- Niech pan posłucha.- Więc pan także to słyszy - odparł Hyperion.- Na Wschodzie mówią, że to Bóg przeszedł po niewidocznej stronie nieba.Obydwaj mężczyzni trwali w bezruchu.Ale przez noc rwał teraz jakiś prąd, jak gdybyzaczął padać suchy deszcz.Dzwięk narastał.Był ostry i rozdzierający, odbijał się echem osklepienie niebios i zboczy wzgórz, aż wreszcie zdawało się, że dociera zewsządjednocześnie.Z oddali, gdzieś z ukrytych zagród, doleciało wycie psów.Nagle część nieba zapłonęła jak osmalona i krwistoczerwona rana.Zaczęła powiększać sięz przerażającą szybkością.Noc nie była już czarna, lecz purpurowa.Hyperion spostrzegł, że fasada domu, rzezby, samDaniel toną w ogniu i krwi i oddalają się.Jezioro zbudziło się, jakby wypełnione wrzącąlawą.Kępy drzew i wzgórza zapłonęły, jakby podłożono pod nimi ogień.Zrobiło się jasno jakw dzień.Ze wszystkich stron z przerazliwym łopotem i krzykiem poderwały się ptaki, witającnadejście piekielnego poranka.Zwiat skamieniał i spłaszczył się.Z wysoka odezwało sięwycie potężniejsze, niż gdyby wydawały je z siebie wszystkie psy jednocześnie.Nieborozpękło się ukazując ranę kipiącej bieli.Okno w salonie otworzyło się gwałtownie.W zgiełku świateł było blade jak spopieloneszczątki.- Cofnij się! - krzyknął Hyperion.Jego głos zniknął w łoskocie dzwięków.Coś przeszło nad światem.Jakby Anioł Zmierci z Księgi Wyjścia.Tak musiała wyglądaćtamta noc w Egipcie: zatopiona w ogniu i przerazliwym łopocie skrzydeł.Hyperion padł na trawnik, jak gdyby przewrócony ręką olbrzyma.Zdawało mu się, że dzwięk i czerwony blask ognia odpływają gdzieś, wsysane przezolbrzymi rynsztok.Noc pociemniała.Nagle nad wzgórzami pojawiła się smuga bieli.Niebo zaczęło gwałtownie zmieniać barwę.Stało się purpurowe, potem różowe, bymomentalnie błysnąć fioletem.Ziemią wstrząsnął wybuch.Zciany ciemności zadrżały.Gwiazdy zatrzęsły się, ale nie spadły z firmamentu.Gdy ziemia wchłonęła drżenie, Hyperion wstał.Spostrzegł, że dom stoi wytrwale na swychfundamentach.Za nim obramowana wzgórzami wolno wznosiła się ku niebu łagodna,czerwona poświata, słup dymu, a może ognia.To gwiazda spadła na ziemię.Czytał o podobnych zjawiskach.Przypomniał sobie to, co widział przed chwilą.To spadłna ziemię piorun, boski kamień.Meteor.W koronach drzew ptaki skakały i trzepotały o liście, świergocząc przerażone.W kręgunocy szczekały psy.Z oddali dochodziło bicie dzwonu.Daniel stał na tarasie, nieporuszony jak rzezby.Laura spoglądała przez otwarte okno.Dłonie trzymała przyciśnięte do szyi.Za nią w salonie, niczym woskowe kukły, stało dwojestaruszków.Ich twarze były nieruchome i ściągnięte.W dawnym świecie poczytano by to sobie za zły omen.Ludzie z pewnością wpletliby tenprzejaw siły przyrody w swoje życie.Na ziemię spadł gwiezdny gruz.Cóż innego mogło tozapowiadać, jak nie zawalenie się jakiejś strzelistej budowli?Hyperion wpatrywał się w taras, gdzie stała jego żona, tamten człowiek i antyczny, czarnychór jego dworzan.Czyżby zjawisko tak potężne mogło zapowiadać jedynie upadek jego maleńkiegokrólestwa, jego nic nie znaczące odejście w niebyt?Ogień zastąpił z nieba.W nocy spadł śnieg.Wcześnie jak na tę porę roku.Ludzie ukryci wswych domostwach nazwali to kolejnym cudem.Laura stała przy oknie obserwując, jak śnieg wypełnia ziemski półmisek.Myślała o Bożym Narodzeniu, takim, jakie obiecywał jej Hyperion.O gałęziachostrokrzewu, o szczapach trzaskających na kominku, o wysokiej choince przystrojonejpozłacanym papierem i różowymi wstążkami.O kolędnikach stukających do drzwi, owspaniałej uczcie.Wtedy, gdy tego słuchała, wszystko zdawało się jej nierzeczywiste.Terazwiedziała już, że bajkowe wizje nie staną się prawdą.Daniel przekroczył drzwi domu jej męża.Usiadł w salonie i obydwaj z Hyperionem zaczęlipopijać brandy.Hyperion rozprawiał o meteorze, Daniel zaś wpatrywał się w ogień.Na Lauręledwo rzucił okiem.Zdawało się, że posiadłość należy do niego, Laura zaś jest tylko jakimśsprzętem stojącym z pewnością na swoim miejscu.Była roztrzęsiona [ Pobierz całość w formacie PDF ]