[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ku jej zaskoczeniu jego uśmiech stał się szerszy,rozjaśniając oczy w sposób, który sprawił, że zaparło jej dechw piersiach.- Rozproszyłem cię?A teraz robi to znowu.Skup się, Eleanor.Valentine miałrację, mógłby ją uwieść w jednej chwili i dopóki by jej to niezrujnowało, byłaby mu za to wdzięczna.- Tylko na moment.Zamierzałam powiedzieć, że niechcę zmuszać Stephena do porwania jakiejś innej biednejdziewczyny i wymuszenia na niej małżeństwa, żeby zaspokoićjego dług wobec ciebie.Valentine westchnął.- Podejrzewałem, że możesz mieć pewne obiekcjeodnośnie do wyboru, jaki mu zaoferowałem.Dobrze.Dorzucęwarunek, że ma jeden miesiąc na uregulowanie swoich spraw,i że jeśli spróbuje się w tym czasie ożenić, dopilnuję, byktokolwiek, kto będzie sprawował pieczę nad tą dziewczyną,dowiedział się o kwocie jego zadłużenia.I o jego skłonnoścido podstępów.- To nie brzmi zbyt szlachetnie - mruknęła,uświadamiając sobie, że jej prawdziwe obiekcje dotyczą jegozałożenia, iż znów jakiś mężczyzna podejmie wszystkie decyzjew imieniu tej dziewczyny.- Szantaż nigdy taki nie jest, moja droga.- Ale jak dużo cię to kosztowało? - Chciała także wiedzieć,czego być może spodziewał się w zamian, ale gdyby zadała182takie pytanie, on by na nie odpowiedział.Nie była pewna, czyjest na to gotowa.- Nie więcej niż jestem gotów wydać - odparł.- W rzeczysamej, byłbym skłonny wydać o wiele więcej, żeby dobrać sięCobb-Hardingowi do skóry.Pojawił się zamówiony bażant przyniesiony przez dwóchmłodszych kelnerów prowadzonych przez głównego kelnera;Wyglądało to jak parada.Valentine pozbył się ich, gdyzamierzali stać i przyglądać się, jak ich klienci delektują siępierwszymi kęsami.Eleanor roześmiała się.- Bardzo się przejęli.Mogłeś przynajmniej dać im znać, żedoceniasz ich starania.- Dam im znać, kiedy będę płacił rachunek.Jeśli bażantjest coś wart.Valentine ugryzł kęs, przeżuł i połknął z taką powagą iskupieniem, że Eleanor roześmiała się raz jeszcze.Wielkienieba, wiedziała wcześniej, że jest dowcipny, ale aż do tej porynie podejrzewała, że jest też całkiem zabawny.- No i.? - spytała.- Biedny ptak oddał życie w godnej sprawie - oznajmił,gestem zapraszając ją do jedzenia.- Wynagrodzę ich za udanepochlebstwa i bardzo smaczny sos winny.Eleanor ugryzła kawałek i zamknęła oczy, czując łagodny,bogaty smak.- O rety.- Cieszę się, że ci smakuje.Jej wzrok napotkał jego spojrzenie.To, co wyobraziłasobie w głębi tych zielonych oczu, sprawiło, że jej oddech stałsię szybszy, a serce zabiło prędzej.Jednak on żadnej z tychrzeczy nie wypowiedział na głos, i to on pierwszy uciekłspojrzeniem w bok.183- A więc, Eleanor - odezwał się swobodnym tonem, gdyoboje powrócili do jedzenia - zamierzałaś mi powiedzieć,którzy potencjalni kandydaci pojawili się na twojej liście.- Nie, nie zamierzałam.- Tak, zamierzałaś.Równie dobrze i tak możesz mipowiedzieć albo po prostu wyciągnę to z ciebie.Zapewne by to zrobił.- Nie myślałam o tym zbyt wiele - skłamała.Gdybywyznała, że spędziła dwie bezowocne godziny oraz niezliczonebezsenne noce, starając się skojarzyć kogokolwiek, kogochoćby tylko chciała mieć na swojej liście, wydałaby sięnieznośnie snobistyczna.A to była akurat ta cecha, którejchciałaby uniknąć.- Czy Cobb-Harding był na tej liście?Pytanie i szczera ciekawość w tonie Valentine'azaskoczyły ją.- Tak.To znaczy, gdybym polubiła go przy bliższympoznaniu, wzięłabym go pod uwagę.- Dziwne, prawda, że gdyby zachowywał się jak należy,mógłby dostać to, co zamierzał zdobyć siłą - powiedział zzadumą.Eleanor nigdy nie myślała o tym w ten sposób, aleprzeraziło ją, gdy zdała sobie sprawę, że Deverill zapewne miałrację.- Chciałabym myśleć, że poznałabym się na jegoprawdziwym charakterze raczej prędzej niż pózniej - odezwałasię powoli, powstrzymując dreszcz.- Cóż, moim zdaniem teraz możemy spokojnie stwierdzić,że zostaje skreślony z listy.- Valentine pochylił się w jejstronę.- Powiedz mi więc.Przecież musisz miećprzynajmniej jedno czy dwa inne nazwiska na myśli.184- Lord Dennis Cranston wydaje się dosyć miły -wypaliła tylko po to, by nie pomyślał, że nie znalazła nikogoinnego, kto w ogóle zwróciłby jej uwagę.Nikogo prócz niego.- Syn Nerritona? Ależ, Eleanor! Możesz wybrać lepiej niżtego matołka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Ku jej zaskoczeniu jego uśmiech stał się szerszy,rozjaśniając oczy w sposób, który sprawił, że zaparło jej dechw piersiach.- Rozproszyłem cię?A teraz robi to znowu.Skup się, Eleanor.Valentine miałrację, mógłby ją uwieść w jednej chwili i dopóki by jej to niezrujnowało, byłaby mu za to wdzięczna.- Tylko na moment.Zamierzałam powiedzieć, że niechcę zmuszać Stephena do porwania jakiejś innej biednejdziewczyny i wymuszenia na niej małżeństwa, żeby zaspokoićjego dług wobec ciebie.Valentine westchnął.- Podejrzewałem, że możesz mieć pewne obiekcjeodnośnie do wyboru, jaki mu zaoferowałem.Dobrze.Dorzucęwarunek, że ma jeden miesiąc na uregulowanie swoich spraw,i że jeśli spróbuje się w tym czasie ożenić, dopilnuję, byktokolwiek, kto będzie sprawował pieczę nad tą dziewczyną,dowiedział się o kwocie jego zadłużenia.I o jego skłonnoścido podstępów.- To nie brzmi zbyt szlachetnie - mruknęła,uświadamiając sobie, że jej prawdziwe obiekcje dotyczą jegozałożenia, iż znów jakiś mężczyzna podejmie wszystkie decyzjew imieniu tej dziewczyny.- Szantaż nigdy taki nie jest, moja droga.- Ale jak dużo cię to kosztowało? - Chciała także wiedzieć,czego być może spodziewał się w zamian, ale gdyby zadała182takie pytanie, on by na nie odpowiedział.Nie była pewna, czyjest na to gotowa.- Nie więcej niż jestem gotów wydać - odparł.- W rzeczysamej, byłbym skłonny wydać o wiele więcej, żeby dobrać sięCobb-Hardingowi do skóry.Pojawił się zamówiony bażant przyniesiony przez dwóchmłodszych kelnerów prowadzonych przez głównego kelnera;Wyglądało to jak parada.Valentine pozbył się ich, gdyzamierzali stać i przyglądać się, jak ich klienci delektują siępierwszymi kęsami.Eleanor roześmiała się.- Bardzo się przejęli.Mogłeś przynajmniej dać im znać, żedoceniasz ich starania.- Dam im znać, kiedy będę płacił rachunek.Jeśli bażantjest coś wart.Valentine ugryzł kęs, przeżuł i połknął z taką powagą iskupieniem, że Eleanor roześmiała się raz jeszcze.Wielkienieba, wiedziała wcześniej, że jest dowcipny, ale aż do tej porynie podejrzewała, że jest też całkiem zabawny.- No i.? - spytała.- Biedny ptak oddał życie w godnej sprawie - oznajmił,gestem zapraszając ją do jedzenia.- Wynagrodzę ich za udanepochlebstwa i bardzo smaczny sos winny.Eleanor ugryzła kawałek i zamknęła oczy, czując łagodny,bogaty smak.- O rety.- Cieszę się, że ci smakuje.Jej wzrok napotkał jego spojrzenie.To, co wyobraziłasobie w głębi tych zielonych oczu, sprawiło, że jej oddech stałsię szybszy, a serce zabiło prędzej.Jednak on żadnej z tychrzeczy nie wypowiedział na głos, i to on pierwszy uciekłspojrzeniem w bok.183- A więc, Eleanor - odezwał się swobodnym tonem, gdyoboje powrócili do jedzenia - zamierzałaś mi powiedzieć,którzy potencjalni kandydaci pojawili się na twojej liście.- Nie, nie zamierzałam.- Tak, zamierzałaś.Równie dobrze i tak możesz mipowiedzieć albo po prostu wyciągnę to z ciebie.Zapewne by to zrobił.- Nie myślałam o tym zbyt wiele - skłamała.Gdybywyznała, że spędziła dwie bezowocne godziny oraz niezliczonebezsenne noce, starając się skojarzyć kogokolwiek, kogochoćby tylko chciała mieć na swojej liście, wydałaby sięnieznośnie snobistyczna.A to była akurat ta cecha, którejchciałaby uniknąć.- Czy Cobb-Harding był na tej liście?Pytanie i szczera ciekawość w tonie Valentine'azaskoczyły ją.- Tak.To znaczy, gdybym polubiła go przy bliższympoznaniu, wzięłabym go pod uwagę.- Dziwne, prawda, że gdyby zachowywał się jak należy,mógłby dostać to, co zamierzał zdobyć siłą - powiedział zzadumą.Eleanor nigdy nie myślała o tym w ten sposób, aleprzeraziło ją, gdy zdała sobie sprawę, że Deverill zapewne miałrację.- Chciałabym myśleć, że poznałabym się na jegoprawdziwym charakterze raczej prędzej niż pózniej - odezwałasię powoli, powstrzymując dreszcz.- Cóż, moim zdaniem teraz możemy spokojnie stwierdzić,że zostaje skreślony z listy.- Valentine pochylił się w jejstronę.- Powiedz mi więc.Przecież musisz miećprzynajmniej jedno czy dwa inne nazwiska na myśli.184- Lord Dennis Cranston wydaje się dosyć miły -wypaliła tylko po to, by nie pomyślał, że nie znalazła nikogoinnego, kto w ogóle zwróciłby jej uwagę.Nikogo prócz niego.- Syn Nerritona? Ależ, Eleanor! Możesz wybrać lepiej niżtego matołka [ Pobierz całość w formacie PDF ]