[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie wpadaj w panikę - powiedział spokojnie.- Robienie uników niczego nierozwią\e.- Nie myślałam, \e tak bardzo to widać.- szepnęła zdruzgotana.- Nie martw się.Jakoś sobie z tym poradzimy - pocieszał ją, tuląc do siebie.- Ty akurat nie musisz się tym przejmować - powiedziała ochryple.- Mam zamiar.Nie pozwolił jej dokończyć.Obrócił ją w ramionach i zaczął całować.Tak jakprzypuszczał, opierała się przez chwilę.Tym razem starał się być jeszcze bardziej czuły idelikatny.I nie pomylił się.Po chwili przestała się wyrywać.Jej opór topniał jak lód wciepłych promieniach słońca.Przytulił ją mocniej, choć trochę się bał, \e ją przestraszy.Ona jednak wcale niechciała uciekać.Wsunęła palce w jego włosy i garnęła się do niego, spragniona bliskości.Wpewnej chwili przemknęło jej przez myśl, \e Coltrain całuje ją tak, jak całował Nickie naimprezie w szpitalu: gorąco, zmysłowo, namiętnie.Nie zaprotestowała nawet wtedy, kiedy wsunął rękę pod szlafrok i zaczął pieścić jejpiersi.Pod jego palcami dziko trzepotało jej serce.Nie spodziewała się tak obezwładniającejprzyjemności.Chwilami wręcz traciła oddech.To, co się działo, było dla niej zupełnie nowe, ion dobrze o tym wiedział.Całując ją i delikatnie gładząc jej rozpaloną skórę, myślał oprawdziwej rozkoszy, którą mógłby jej dać.Pochylił się i przylgnął wargami do jej szyi.Potem powędrował w dół, w stronęobojczyka i jeszcze ni\ej.Chłonąc delikatny, przyjemny zapach jej skóry, całował drobne,jędrne piersi.Przestraszona próbowała się bronić, jednak przyjemność, jaką czerpała z tejpieszczoty, była tak wielka, \e szybko zapomniała o rozsądku i wstydzie.Rozluzniła się ipoddała całkowicie.Gdyby jej nie obejmował, prawdopodobnie nie mogłaby utrzymać się nanogach.Dr\ącymi palcami obejmowała go za szyję, nie odpychała jednak, lecz tuliła dosiebie coraz mocniej.Coltrain obawiał się, \e jeszcze chwila i nie zapanuje nad sobą.Wypełniająca gorozkosz była tak wielka, \e a\ bolesna.Przełamując wewnętrzny opór, przestał ją całować.Odsunął się na bezpieczną odległość, z której nie czuł kuszącego ciepła i zapachu jej ciała.Na twarzy miał wypieki, a oczy lśniły mu dzikim blaskiem, gdy wpatrywał się w jejnieprzytomne zrenice.Ona zaś nie do końca wiedziała, co się z nią dzieje.Czuła na sobie jegozapach, miała nabrzmiałe wargi, a przez jej gardło nie mógł się przecisnąć \aden dzwięk.Jak przez mgłę widziała, \e Coltrain wyciąga ręce i ostro\nie rozsuwa poły jejszlafroka.Bardzo chciał zobaczyć jej piersi, które przed chwilą tak czule całował.Były takiepiękne: kształtne, jędrne i zaró\owione jak pąk ró\y.Delikatnie obwiódł dłonią ich krągłąlinię, z przyjemnością obserwując, jak Lou z rozkoszy mru\y oczy.- Gdybym zechciał - odezwał się głębokim, spokojnym głosem - mógłbym cię mieć tui teraz, ot, choćby na kuchennym stole.I ty mi mówisz, \e wyje\d\asz za dwa tygodnie!Oprzytomniała.Zatrzepotała powiekami jak wyrwana ze snu.Zdumioną spojrzała narozchylony szlafrok i dłoń, która gładziła jej piersi.Coltrain próbuje ją uwieść! Ogląda ją.!Spłoszona odskoczyła do tyłu.Nerwowo chwyciła poły szlafroka i po krótkiejszamotaninie zasłoniła piersi.Czerwona jak burak zaczęła się cofać, patrząc muoskar\ycielsko w oczy.Coltrain nie ruszył się z miejsca.Jedynie oparł się o kuchenny blat.Nawet gdybychciała, nie mogłaby nie zauwa\yć, jak bardzo jest podniecony.Speszyło ją to do tegostopnia, \e wbrew sobie zaczerwieniła się jeszcze mocniej.Co ja wyprawiam? - pomyślałaprzera\ona.Dlaczego mu na to pozwalam?- Kipisz oburzeniem - zauwa\ył.- Lubię, jak się czerwienisz, kiedy na ciebie patrzę.- Wyjdz, proszę - wykrztusiła.- Nie mógłbym - odparł uprzejmie.- Ubierz się w coś wygodnego, najlepiej włó\spodnie i buty do konnej jazdy.Zabieram cię na przeja\d\kę.- Nigdzie z tobą nie pójdę!- Chcesz pójść ze mną do łó\ka - sprecyzował, uśmiechając się lekko.- Ja te\ mam nato wielką ochotę, ale osiodłałem ju\ konie.Czekają na nas w stajni.Poprawiła szlafrok, krzywiąc się, gdy delikatna satyna otarła się o jej podra\nionepiersi.- Boli? - zapytał miękko.- Przepraszam, trochę się zagalopowałem.- Doktorze.! - prychnęła, owijając się ciaśniej ró\owym materiałem.- Mów mi Rudy - poprawił ją - albo po imieniu, jeśli wolisz.Lou, dobrze ci radzę, idzsię ubrać - mruknął, mierząc ją pałającym spojrzeniem.- Uprzedzam, \e wcią\ jestemstrasznie napalony, a faceci bywają wtedy okropnie podstępni.- Mam parę spraw do załatwienia.- Albo jazda konna, albo.- rzucił złowrogo, robiąc krok w jej stronę.Nie czekając, a\ spełni tę grozbę, obróciła się na pięcie i pobiegła do sypialni.Niemogła uwierzyć, \e to wszystko dzieje się naprawdę.Wcześniej Coltrain wspomniał ozaręczynach.Nie, to niemo\liwe.Chyba zaczyna tracić rozum.Tak, to na pewno to.Perspektywa rychłego wyjazdu wpędziła ją w taki stres, \e zaczęła mieć halucynacje.Gdy ona się ubierała, Coltrain zebrał ze stołu naczynia, a kiedy wróciła do kuchniubrana w wygodną kurtkę i uczesana w koński ogon przewiązany niebieską wstą\ką,uśmiechnął się i powiedział:- Wyglądasz jak prawdziwa kowbojka.Spojrzała na niego niepewnie, wcią\ jeszcze mocno speszona niedawną chwilązapomnienia.Jednak po nim nie było widać \adnego skrępowania.Postanowiła, \e podobniejak on, będzie zachowywała się tak, jakby nic się nie stało.Na początek zaryzykowałanieśmiały uśmiech.- Dzięki za słowa uznania, ale nie wiem, czy nie chwalisz mnie trochę na wyrost.Uprzedzam, \e bardzo dawno nie jezdziłam konno.- Poradzisz sobie.Będę miał na ciebie oko.Kiedy wychodzili, przepuścił ją w drzwiach.Zaczekał a\ zamknie dom, a potemzaprosił do swojego jaguara i zawiózł na ranczo.Choć o tej porze roku drzewa nie miały ju\ liści, las i tak był przepiękny.Konie szłystępą kołysząc się rytmicznie.Bijące od nich ciepło i miarowy ruch pomagały jej się niecoodprę\yć, choć w obecności Coltraina było o to naprawdę trudno.Jadąc obok niego, przezcały czas myślała tylko o tym, \e ma go na wyciągnięcie ręki i \e on nawet na końskimgrzbiecie prezentuje się wyjątkowo atrakcyjnie.W szarym stetsonie zsuniętym na czoło byłtak zabójczo przystojny, \e z wra\enia a\ dostawała gęsiej skórki.- Podoba ci się? - zagadnął ją przyjaznie.- Bardzo! Ju\ zapomniałam, jakie to przyjemne.- Czasem mam tej przyjemności a\ za wiele - wyznał.- Wprawdzie ranczo nie jestdu\e, ale mam tu pięćdziesiąt sztuk rasowego bydła.Sam nie dałbym sobie ze wszystkimrady, więc zatrudniam dwóch pomocników.- Dlaczego hodujesz bydło? - zainteresowała się.- Sam nie wiem.Marzyłem o tym od dziecka.Dziadek miał starą krowę, która dawałamleko.Pamiętam, \e próbowałem na niej jezdzić.- Roześmiał się.- Nikt by nie zliczył, ilerazy spadłem.- A babcia?- Babcia? Wspaniale gotowała.- Rozpromienił się.- Jej ciasta były słynne w całymhrabstwie.Kiedy ojciec zszedł na złą drogę, dziadkowie się załamali.Najbardziej prze\ywalito, \e mnie demoralizował - mówił, kręcąc głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Nie wpadaj w panikę - powiedział spokojnie.- Robienie uników niczego nierozwią\e.- Nie myślałam, \e tak bardzo to widać.- szepnęła zdruzgotana.- Nie martw się.Jakoś sobie z tym poradzimy - pocieszał ją, tuląc do siebie.- Ty akurat nie musisz się tym przejmować - powiedziała ochryple.- Mam zamiar.Nie pozwolił jej dokończyć.Obrócił ją w ramionach i zaczął całować.Tak jakprzypuszczał, opierała się przez chwilę.Tym razem starał się być jeszcze bardziej czuły idelikatny.I nie pomylił się.Po chwili przestała się wyrywać.Jej opór topniał jak lód wciepłych promieniach słońca.Przytulił ją mocniej, choć trochę się bał, \e ją przestraszy.Ona jednak wcale niechciała uciekać.Wsunęła palce w jego włosy i garnęła się do niego, spragniona bliskości.Wpewnej chwili przemknęło jej przez myśl, \e Coltrain całuje ją tak, jak całował Nickie naimprezie w szpitalu: gorąco, zmysłowo, namiętnie.Nie zaprotestowała nawet wtedy, kiedy wsunął rękę pod szlafrok i zaczął pieścić jejpiersi.Pod jego palcami dziko trzepotało jej serce.Nie spodziewała się tak obezwładniającejprzyjemności.Chwilami wręcz traciła oddech.To, co się działo, było dla niej zupełnie nowe, ion dobrze o tym wiedział.Całując ją i delikatnie gładząc jej rozpaloną skórę, myślał oprawdziwej rozkoszy, którą mógłby jej dać.Pochylił się i przylgnął wargami do jej szyi.Potem powędrował w dół, w stronęobojczyka i jeszcze ni\ej.Chłonąc delikatny, przyjemny zapach jej skóry, całował drobne,jędrne piersi.Przestraszona próbowała się bronić, jednak przyjemność, jaką czerpała z tejpieszczoty, była tak wielka, \e szybko zapomniała o rozsądku i wstydzie.Rozluzniła się ipoddała całkowicie.Gdyby jej nie obejmował, prawdopodobnie nie mogłaby utrzymać się nanogach.Dr\ącymi palcami obejmowała go za szyję, nie odpychała jednak, lecz tuliła dosiebie coraz mocniej.Coltrain obawiał się, \e jeszcze chwila i nie zapanuje nad sobą.Wypełniająca gorozkosz była tak wielka, \e a\ bolesna.Przełamując wewnętrzny opór, przestał ją całować.Odsunął się na bezpieczną odległość, z której nie czuł kuszącego ciepła i zapachu jej ciała.Na twarzy miał wypieki, a oczy lśniły mu dzikim blaskiem, gdy wpatrywał się w jejnieprzytomne zrenice.Ona zaś nie do końca wiedziała, co się z nią dzieje.Czuła na sobie jegozapach, miała nabrzmiałe wargi, a przez jej gardło nie mógł się przecisnąć \aden dzwięk.Jak przez mgłę widziała, \e Coltrain wyciąga ręce i ostro\nie rozsuwa poły jejszlafroka.Bardzo chciał zobaczyć jej piersi, które przed chwilą tak czule całował.Były takiepiękne: kształtne, jędrne i zaró\owione jak pąk ró\y.Delikatnie obwiódł dłonią ich krągłąlinię, z przyjemnością obserwując, jak Lou z rozkoszy mru\y oczy.- Gdybym zechciał - odezwał się głębokim, spokojnym głosem - mógłbym cię mieć tui teraz, ot, choćby na kuchennym stole.I ty mi mówisz, \e wyje\d\asz za dwa tygodnie!Oprzytomniała.Zatrzepotała powiekami jak wyrwana ze snu.Zdumioną spojrzała narozchylony szlafrok i dłoń, która gładziła jej piersi.Coltrain próbuje ją uwieść! Ogląda ją.!Spłoszona odskoczyła do tyłu.Nerwowo chwyciła poły szlafroka i po krótkiejszamotaninie zasłoniła piersi.Czerwona jak burak zaczęła się cofać, patrząc muoskar\ycielsko w oczy.Coltrain nie ruszył się z miejsca.Jedynie oparł się o kuchenny blat.Nawet gdybychciała, nie mogłaby nie zauwa\yć, jak bardzo jest podniecony.Speszyło ją to do tegostopnia, \e wbrew sobie zaczerwieniła się jeszcze mocniej.Co ja wyprawiam? - pomyślałaprzera\ona.Dlaczego mu na to pozwalam?- Kipisz oburzeniem - zauwa\ył.- Lubię, jak się czerwienisz, kiedy na ciebie patrzę.- Wyjdz, proszę - wykrztusiła.- Nie mógłbym - odparł uprzejmie.- Ubierz się w coś wygodnego, najlepiej włó\spodnie i buty do konnej jazdy.Zabieram cię na przeja\d\kę.- Nigdzie z tobą nie pójdę!- Chcesz pójść ze mną do łó\ka - sprecyzował, uśmiechając się lekko.- Ja te\ mam nato wielką ochotę, ale osiodłałem ju\ konie.Czekają na nas w stajni.Poprawiła szlafrok, krzywiąc się, gdy delikatna satyna otarła się o jej podra\nionepiersi.- Boli? - zapytał miękko.- Przepraszam, trochę się zagalopowałem.- Doktorze.! - prychnęła, owijając się ciaśniej ró\owym materiałem.- Mów mi Rudy - poprawił ją - albo po imieniu, jeśli wolisz.Lou, dobrze ci radzę, idzsię ubrać - mruknął, mierząc ją pałającym spojrzeniem.- Uprzedzam, \e wcią\ jestemstrasznie napalony, a faceci bywają wtedy okropnie podstępni.- Mam parę spraw do załatwienia.- Albo jazda konna, albo.- rzucił złowrogo, robiąc krok w jej stronę.Nie czekając, a\ spełni tę grozbę, obróciła się na pięcie i pobiegła do sypialni.Niemogła uwierzyć, \e to wszystko dzieje się naprawdę.Wcześniej Coltrain wspomniał ozaręczynach.Nie, to niemo\liwe.Chyba zaczyna tracić rozum.Tak, to na pewno to.Perspektywa rychłego wyjazdu wpędziła ją w taki stres, \e zaczęła mieć halucynacje.Gdy ona się ubierała, Coltrain zebrał ze stołu naczynia, a kiedy wróciła do kuchniubrana w wygodną kurtkę i uczesana w koński ogon przewiązany niebieską wstą\ką,uśmiechnął się i powiedział:- Wyglądasz jak prawdziwa kowbojka.Spojrzała na niego niepewnie, wcią\ jeszcze mocno speszona niedawną chwilązapomnienia.Jednak po nim nie było widać \adnego skrępowania.Postanowiła, \e podobniejak on, będzie zachowywała się tak, jakby nic się nie stało.Na początek zaryzykowałanieśmiały uśmiech.- Dzięki za słowa uznania, ale nie wiem, czy nie chwalisz mnie trochę na wyrost.Uprzedzam, \e bardzo dawno nie jezdziłam konno.- Poradzisz sobie.Będę miał na ciebie oko.Kiedy wychodzili, przepuścił ją w drzwiach.Zaczekał a\ zamknie dom, a potemzaprosił do swojego jaguara i zawiózł na ranczo.Choć o tej porze roku drzewa nie miały ju\ liści, las i tak był przepiękny.Konie szłystępą kołysząc się rytmicznie.Bijące od nich ciepło i miarowy ruch pomagały jej się niecoodprę\yć, choć w obecności Coltraina było o to naprawdę trudno.Jadąc obok niego, przezcały czas myślała tylko o tym, \e ma go na wyciągnięcie ręki i \e on nawet na końskimgrzbiecie prezentuje się wyjątkowo atrakcyjnie.W szarym stetsonie zsuniętym na czoło byłtak zabójczo przystojny, \e z wra\enia a\ dostawała gęsiej skórki.- Podoba ci się? - zagadnął ją przyjaznie.- Bardzo! Ju\ zapomniałam, jakie to przyjemne.- Czasem mam tej przyjemności a\ za wiele - wyznał.- Wprawdzie ranczo nie jestdu\e, ale mam tu pięćdziesiąt sztuk rasowego bydła.Sam nie dałbym sobie ze wszystkimrady, więc zatrudniam dwóch pomocników.- Dlaczego hodujesz bydło? - zainteresowała się.- Sam nie wiem.Marzyłem o tym od dziecka.Dziadek miał starą krowę, która dawałamleko.Pamiętam, \e próbowałem na niej jezdzić.- Roześmiał się.- Nikt by nie zliczył, ilerazy spadłem.- A babcia?- Babcia? Wspaniale gotowała.- Rozpromienił się.- Jej ciasta były słynne w całymhrabstwie.Kiedy ojciec zszedł na złą drogę, dziadkowie się załamali.Najbardziej prze\ywalito, \e mnie demoralizował - mówił, kręcąc głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]