[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jednaknie zważając na to, biegli, by tańczyć włócznie.Ogień przetoczył się po nich wielkimi falami.Ogniste strzały przeszywały cia-ła nacierających, ich ubrania stawały w płomieniach.Wcale to nie wyglądało tak,jakby Lanfear toczyła z nimi walkę, albo w ogóle zwracała na nich jakąś uwagę.Równie dobrze mogła odganiać się od gzów albo bitemów.Płonęli zarówno ci,którzy uciekali, jak i ci, którzy usiłowali walczyć.Ona zaś sunęła w stronę Randa,jakby poza nim nikt inny nie istniał.Uderzenia serca, tylko.Zrobiła trzy kroki od momentu, gdy Rand pochwycił męską połowę Prawdzi-wego yródła, stopioną stal i lód, zdolny roztrzaskać stal, słodycz miodu i stertęnieczystości.W głębinach Pustki walka o przetrwanie stała się odległa, toczącasię przed nim bitwa niewiele bardziej rzeczywista.Kiedy Moiraine.zniknęła podwozem, przeniósł Moc, zabierając żar z ogni Lanfear i zatapiając go w rzece.Płomienie, które jeszcze chwilę wcześniej pochłaniały ludzkie sylwetki, pogasły.W tym samym momencie na nowo splótł strumienie i powstała z nich mglista,szara kopuła, podłużny owal, który otoczył jego, Lanfear i większą część wozów,niemalże przezroczysty, odcinając ich szczelnie ad wszystkich, którzy nie znalezlisię w środku.Już tkając splot, nie był pewien ani czym on jest, ani też skąd sięwziął być może z jakiegoś wspomnienia Lewsa Therina ale ognie Lanfearuderzyły w niego i zamarły.Widział mętne sylwetki ludzi, którzy pozostali na ze-wnątrz, zbyt wielu rzucało się i miotało na wszystkie strony odjął płomienie,ale nie oparzenia ciała; swąd wciąż jeszcze wisiał w powietrzu ale nie groziłyjuż oparzenia tym, którzy ich jeszcze nie doznali.We wnętrzu kopuły też leża-ły ciała, kopczyki zwęglonych ubrań; niektóre ruszały się słabo, pojękując.Jej tonie obeszło; przeniesione przez nią płomienie: zagasły; gzy zostały odegnane; anirazu nie spojrzała w bok.Uderzenia serca.Był zimny pod skorupą Pustki i nawet jeśli żałował zmarłych,umierających i poparzonych, uczucie to było tak odległe, że równie dobrze mogłonie istnieć.Stał się samym zimnem.Samą Pustką.Wypełniała go jedynie furiasaidina.Ruch po drugiej stronie.Aviendha i Egwene z oczyma utkwionymi w Lanfear.337Chciał je od tego odgrodzić.Widocznie musiały pobiec za nim.Mat i Asmode-an na zewnątrz; mur nie objął kilku ostatnich wozów.Z lodowatym spokojemprzeniósł Powietrze, by pochwycić Lanfear w sidła; Egwene i Aviendha mogłyodgrodzić ją tarczą, kiedy odwróci jej uwagę.Coś przecięło jego strumienie; pękały z taką siłą, że aż głośno stęknął. Czy to któraś z nich? warknęła Lanfear. Która to Aviendha?Egwene odrzuciła głowę w tył i zawyła z wytrzeszczonymi oczyma, z jej ustdobywał się wrzask agonii całego świata. Która?Aviendha uniosła się na palcach, drżąc, z wyciem, które ścigało wycie Egwe-ne, kiedy unosiły się coraz to wyżej i wyżej.Pod skorupą Pustki pojawiła się nagle ta myśl: To splot Ducha, razemz Ogniem i Ziemią.Tutaj.Rand poczuł, że coś zostaje przecięte, coś czego nie mógł dostrzec, i Egwenezwaliła się na znieruchomiały stos, Aviendha padła na czworaki, ze zwieszonągłową, słaniając się.Lanfear zachwiała się, jej oczy wędrujące od kobiet ku niemu przypominałyciemne stawy czarnego ognia. Jesteś mój, Lewsie Therinie! Mój! Nie. Własny głos zdawał się docierać do uszu z przeciwległego krańcatunelu długości mili: Odciągnij jej uwagę od dziewcząt.Nie przestawał posuwać się naprzód, nie oglądając się za siebie. Nigdy nie byłem twój, Mierin.Będę zawsze należał do Ilyeny. Pustkazadrżała od smutku i poczucia straty.I od rozpaczy.kiedy zmagał się z czymśjeszcze prócz wartkiego strumienia saidina.Przez chwilę wisiał, balansując. Jestem Rand al Thor. I: Na wieki wieków, moje serce.Balansował na ostrzu brzytwy. Jestem Rand al Thor!Inne myśli próbowały wybić się na powierzchnię, cała ich fontanna, myślio Ilyenie, o Mierin, o tym, co mógłby zrobić, żeby ją pokonać.Tłumił, nawet tęostatnią.Gdyby stanął po złej stronie. Jestem Rand al I hor! Na imię masz Lanfear i prędzej zginę, nizli pokocham Przeklętą.Przez jej twarz przemknęło coś, co mogło być udręką, po czym na powrót stałasię marmurową maską. Jeśli nie jesteś mój powiedziała chłodno to w takim razie jesteś mar-twy.W piersi rozwyła się agonia, jakby serce zaraz miało eksplodować, w głowierozgrzane do białości gwozdzie wbijały się w mórg, ból tak silny, że nawet oto-czony Pustką miał ochotę krzyczeć.Była tam śmierć i on o tym wiedział.Jakoszalały oszalały nawet w Pustce; jej skorupa zalśniła, skurczyła się utkał338Ducha, Ogień i Ziemię, dziko młócąc splotom niczym cepem.Serce przestało bić.Pustkę zmiażdżyły palce ciemnego bólu.Na oczy opadła szara zasłona.Czuł, jakjego splot tnie, szarpiąc jej splot.Pożoga oddechu w pustych płucach, skoki ser-ca na powrót zaczynającego tłoczyć krew.Odzyskał wzrok, srebrne i szare cętkiunosiły się między nim a kamiennolicą Lanfear, nadal odzyskującą równowagępo tym, jak ją odrzuciło od własnych strumieni.Głowę i pierś, wciąż niby rany,przepełniał ból, niemniej jednak Pustka umocniła się i ból fizyczny osłabł.I dobrze, że tak się stało, Rand bowiem nie miał czasu na odzyskiwanie sił.Zmuszając się do wykonania ruchu naprzód, zaatakował ją Powietrzem, niczympałką, która miała ją pozbawić przytomności.Lanfear przecięła splot, a on ude-rzył ponownie, i jeszcze raz, i znowu; za każdym razem, gdy ona przecinała jegoostatni splot, spadał na nią wściekły grad ciosów, które w jakiś sposób widziałai potrafiła odparować, za każdym razem podchodząc coraz bliżej.Gdyby dał radęzająć ją jeszcze chwilę dłużej, gdyby jedna z tych niewidzialnych maczug wylą-dowała wreszcie na jej głowie, gdyby zdołał podejść dostatecznie blisko, by móczdzielić ją pięścią.Nieprzytomna byłaby bezradna jak każdy człowiek.Nagle jakby do niej dotarło, co robi.Nadal blokując jego ciosy z równą łatwo-ścią, jakby każdy z nich widziała, cofała się tanecznymi krokami, dopóki barkaminie dotknęła ściany wozu.A wtedy uśmiechnęła się, uśmiechem prosto z sercazimy. Będziesz umierał powoli i będziesz mnie błagał, bym ci pozwoliła mniepokochać, zanim umrzesz powiedziała.Tym razem nie uderzyła bezpośrednio w niego.Uderzyła w jego połączenie zsaidinem.Pod wpływem pierwszego, ostrego jak nóż dotknięcia, panika rozbrzmiaław Pustce niczym gong, Moc kurczyła się, wsuwając coraz głębiej między niegoa yródło.Przeciął ostrze tego noża Duchem, Ogniem i Ziemią; wiedział, gdzie goszukać; wiedział, gdzie jest to połączenie, poczuł pierwsze nacięcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.A jednaknie zważając na to, biegli, by tańczyć włócznie.Ogień przetoczył się po nich wielkimi falami.Ogniste strzały przeszywały cia-ła nacierających, ich ubrania stawały w płomieniach.Wcale to nie wyglądało tak,jakby Lanfear toczyła z nimi walkę, albo w ogóle zwracała na nich jakąś uwagę.Równie dobrze mogła odganiać się od gzów albo bitemów.Płonęli zarówno ci,którzy uciekali, jak i ci, którzy usiłowali walczyć.Ona zaś sunęła w stronę Randa,jakby poza nim nikt inny nie istniał.Uderzenia serca, tylko.Zrobiła trzy kroki od momentu, gdy Rand pochwycił męską połowę Prawdzi-wego yródła, stopioną stal i lód, zdolny roztrzaskać stal, słodycz miodu i stertęnieczystości.W głębinach Pustki walka o przetrwanie stała się odległa, toczącasię przed nim bitwa niewiele bardziej rzeczywista.Kiedy Moiraine.zniknęła podwozem, przeniósł Moc, zabierając żar z ogni Lanfear i zatapiając go w rzece.Płomienie, które jeszcze chwilę wcześniej pochłaniały ludzkie sylwetki, pogasły.W tym samym momencie na nowo splótł strumienie i powstała z nich mglista,szara kopuła, podłużny owal, który otoczył jego, Lanfear i większą część wozów,niemalże przezroczysty, odcinając ich szczelnie ad wszystkich, którzy nie znalezlisię w środku.Już tkając splot, nie był pewien ani czym on jest, ani też skąd sięwziął być może z jakiegoś wspomnienia Lewsa Therina ale ognie Lanfearuderzyły w niego i zamarły.Widział mętne sylwetki ludzi, którzy pozostali na ze-wnątrz, zbyt wielu rzucało się i miotało na wszystkie strony odjął płomienie,ale nie oparzenia ciała; swąd wciąż jeszcze wisiał w powietrzu ale nie groziłyjuż oparzenia tym, którzy ich jeszcze nie doznali.We wnętrzu kopuły też leża-ły ciała, kopczyki zwęglonych ubrań; niektóre ruszały się słabo, pojękując.Jej tonie obeszło; przeniesione przez nią płomienie: zagasły; gzy zostały odegnane; anirazu nie spojrzała w bok.Uderzenia serca.Był zimny pod skorupą Pustki i nawet jeśli żałował zmarłych,umierających i poparzonych, uczucie to było tak odległe, że równie dobrze mogłonie istnieć.Stał się samym zimnem.Samą Pustką.Wypełniała go jedynie furiasaidina.Ruch po drugiej stronie.Aviendha i Egwene z oczyma utkwionymi w Lanfear.337Chciał je od tego odgrodzić.Widocznie musiały pobiec za nim.Mat i Asmode-an na zewnątrz; mur nie objął kilku ostatnich wozów.Z lodowatym spokojemprzeniósł Powietrze, by pochwycić Lanfear w sidła; Egwene i Aviendha mogłyodgrodzić ją tarczą, kiedy odwróci jej uwagę.Coś przecięło jego strumienie; pękały z taką siłą, że aż głośno stęknął. Czy to któraś z nich? warknęła Lanfear. Która to Aviendha?Egwene odrzuciła głowę w tył i zawyła z wytrzeszczonymi oczyma, z jej ustdobywał się wrzask agonii całego świata. Która?Aviendha uniosła się na palcach, drżąc, z wyciem, które ścigało wycie Egwe-ne, kiedy unosiły się coraz to wyżej i wyżej.Pod skorupą Pustki pojawiła się nagle ta myśl: To splot Ducha, razemz Ogniem i Ziemią.Tutaj.Rand poczuł, że coś zostaje przecięte, coś czego nie mógł dostrzec, i Egwenezwaliła się na znieruchomiały stos, Aviendha padła na czworaki, ze zwieszonągłową, słaniając się.Lanfear zachwiała się, jej oczy wędrujące od kobiet ku niemu przypominałyciemne stawy czarnego ognia. Jesteś mój, Lewsie Therinie! Mój! Nie. Własny głos zdawał się docierać do uszu z przeciwległego krańcatunelu długości mili: Odciągnij jej uwagę od dziewcząt.Nie przestawał posuwać się naprzód, nie oglądając się za siebie. Nigdy nie byłem twój, Mierin.Będę zawsze należał do Ilyeny. Pustkazadrżała od smutku i poczucia straty.I od rozpaczy.kiedy zmagał się z czymśjeszcze prócz wartkiego strumienia saidina.Przez chwilę wisiał, balansując. Jestem Rand al Thor. I: Na wieki wieków, moje serce.Balansował na ostrzu brzytwy. Jestem Rand al Thor!Inne myśli próbowały wybić się na powierzchnię, cała ich fontanna, myślio Ilyenie, o Mierin, o tym, co mógłby zrobić, żeby ją pokonać.Tłumił, nawet tęostatnią.Gdyby stanął po złej stronie. Jestem Rand al I hor! Na imię masz Lanfear i prędzej zginę, nizli pokocham Przeklętą.Przez jej twarz przemknęło coś, co mogło być udręką, po czym na powrót stałasię marmurową maską. Jeśli nie jesteś mój powiedziała chłodno to w takim razie jesteś mar-twy.W piersi rozwyła się agonia, jakby serce zaraz miało eksplodować, w głowierozgrzane do białości gwozdzie wbijały się w mórg, ból tak silny, że nawet oto-czony Pustką miał ochotę krzyczeć.Była tam śmierć i on o tym wiedział.Jakoszalały oszalały nawet w Pustce; jej skorupa zalśniła, skurczyła się utkał338Ducha, Ogień i Ziemię, dziko młócąc splotom niczym cepem.Serce przestało bić.Pustkę zmiażdżyły palce ciemnego bólu.Na oczy opadła szara zasłona.Czuł, jakjego splot tnie, szarpiąc jej splot.Pożoga oddechu w pustych płucach, skoki ser-ca na powrót zaczynającego tłoczyć krew.Odzyskał wzrok, srebrne i szare cętkiunosiły się między nim a kamiennolicą Lanfear, nadal odzyskującą równowagępo tym, jak ją odrzuciło od własnych strumieni.Głowę i pierś, wciąż niby rany,przepełniał ból, niemniej jednak Pustka umocniła się i ból fizyczny osłabł.I dobrze, że tak się stało, Rand bowiem nie miał czasu na odzyskiwanie sił.Zmuszając się do wykonania ruchu naprzód, zaatakował ją Powietrzem, niczympałką, która miała ją pozbawić przytomności.Lanfear przecięła splot, a on ude-rzył ponownie, i jeszcze raz, i znowu; za każdym razem, gdy ona przecinała jegoostatni splot, spadał na nią wściekły grad ciosów, które w jakiś sposób widziałai potrafiła odparować, za każdym razem podchodząc coraz bliżej.Gdyby dał radęzająć ją jeszcze chwilę dłużej, gdyby jedna z tych niewidzialnych maczug wylą-dowała wreszcie na jej głowie, gdyby zdołał podejść dostatecznie blisko, by móczdzielić ją pięścią.Nieprzytomna byłaby bezradna jak każdy człowiek.Nagle jakby do niej dotarło, co robi.Nadal blokując jego ciosy z równą łatwo-ścią, jakby każdy z nich widziała, cofała się tanecznymi krokami, dopóki barkaminie dotknęła ściany wozu.A wtedy uśmiechnęła się, uśmiechem prosto z sercazimy. Będziesz umierał powoli i będziesz mnie błagał, bym ci pozwoliła mniepokochać, zanim umrzesz powiedziała.Tym razem nie uderzyła bezpośrednio w niego.Uderzyła w jego połączenie zsaidinem.Pod wpływem pierwszego, ostrego jak nóż dotknięcia, panika rozbrzmiaław Pustce niczym gong, Moc kurczyła się, wsuwając coraz głębiej między niegoa yródło.Przeciął ostrze tego noża Duchem, Ogniem i Ziemią; wiedział, gdzie goszukać; wiedział, gdzie jest to połączenie, poczuł pierwsze nacięcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]