[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- 90 -SR - Przepraszam.Obudziłem cię?Prawie pięć minut tkwił za zamkniętymi drzwiami sypialni.O czym myślał?- Nie.Nie mogłam zasnąć.- Może zaparzyć ci herbaty ziołowej?- Tak, chętnie bym się napiła.Poszła za nim do kuchni.Włączył światło.Wciąż miał na sobie garnitur, wktórym był w pracy, ale gdzieś pomiędzy biurem a domkiem letniskowym zdjąłkrawat i rozpiął dwa górne guziki koszuli.Przyglądając mu się, pomyślała, żepowinien wybrać się do fryzjera.Odgarnął z czoła kilka niesfornych kosmyków, po czym wyjął z lodówkibutelkę wody i wlał do czajnika.- Miałem nadzieję, że zdążę, zanim dziewczynki pójdą spać, ale niestetymusiałem uporać się z ważną robotą papierkową.Popatrzył na nią tak, jakby spodziewał się pytań albo wymówek, ona jednakusiadła na stołku i oparła łokcie o kuchenny blat.- %7łałuj, że nie widziałeś wczoraj Andie, kiedy po raz pierwszy w tym rokujechała na nartach.Z początku była strasznie zdenerwowana, ale już po chwiliuśmiechała się od ucha do ucha.- Mogę to sobie wyobrazić.Sądząc po podnieceniu w jej głosie, kiedyopowiadała mi wszystko przez telefon, musiała być bardzo szczęśliwa.No cóż.-Włożył do kubków torebki z herbatą.- Myślisz, że Grady wziąłby nas na łódkę w tenweekend? Chętnie bym zobaczył, jak Daisy podejmuje swoją pierwszą z życiu próbę.- Grady na pewno by nas wziął, ale nie wiem, czy Daisy zamierza cokolwiekpróbować.Minę miała dość przestraszoną, kiedy Andie śmigała za motorówką.- Nie będziemy jej ponaglać.Zalał wrzątkiem torebki.Patrząc, jak Kirk wykonuje proste domowe czynności,Claire uświadomiła sobie, że znów rozmawiają o dzieciach.Może nic dziwnego, żemałżeństwo się im rozpadło.- Może wypijemy herbatę na tarasie? - zaproponował.- Dobrze.- 91 -SR Kierując się za nim w stronę rozsuwanych drzwi, zauważyła, że przy kanapiezwolnił nieco kroku.Czyżby spostrzegł poduszkę oraz koc i wyciągnął z tegowłaściwe wnioski?Na zewnątrz było ciepło.Za ciepło.Mimo iż miała na sobie tylko cienkąkoszulę i szlafrok sięgający zaledwie do połowy uda, cała lepiła się od potu.Naszczęście wiał lekki wiaterek.Oparłszy się o poręcz balustrady, patrzyła jak urzeczona na delikatniepomarszczoną taflę jeziora, w której odbijał się srebrzysty blask księżyca.- Słyszałaś? - spytał Kirk, podając jej kubek.- Oj, ostrożnie, bo gorące.Postawiła kubek na poręczy i przechyliła na bok głowę.- Sowa?- Uwielbiam ich pohukiwanie.Zawsze przypomina mi się wtedy moja pierwszawizyta w tym domu.Pamiętasz? Przyjechaliśmy razem i nie mogliśmy się doczekać,kiedy twoi rodzice pójdą spać.A potem wymknęliśmy się na paluszkach.Przy brzegustała kanadyjka.Claire roześmiała się cicho.Tak, pamiętała doskonale.Odbili się od brzegu iwypłynęli na środek jeziora.Tam, na grubym, miękkim kocu, który Kirk rozłożył nadrewnianej podłodze pomiędzy ławeczkami, kochali się namiętnie.Było twardo, niewygodnie, ale nie zwracali na to uwagi.W chwili, gdyszczytowali, tuż nad ich głowami przeleciała sowa, przeleciała tak nisko, że usłyszeliszelest jej skrzydeł; ułamek sekundy pózniej ciszę nocną przerwało niesamowitepohukiwanie.- Czegoś takiego się nie zapomina - przyznała Claire.Nagle poczuła dotyk na swoim ramieniu.Odwróciła głowę.- Zlicznie wyglądasz.Jesteś taka piękna, kiedy spodziewasz się dziecka.Nie zdawała sobie sprawy, że kiedy ona wpatrywała się w jezioro, Kirkwpatrywał się w nią.Wciągnęła powietrze, zaskoczona intensywnością jegospojrzenia.- Kiedy się ostatnim razem widzieliśmy, jakoś tego nie zauważyłeś -przypomniała mu.- Nie poznałeś, że jestem w ciąży.- 92 -SR A było to zaledwie cztery dni temu.Przez cztery dni nie zmieniła się, niewypiękniała.- Musiałem być ślepy - przyznał.Przesunął spojrzenie z twarzy żony na jej dekolt, a potem na cienki materiałopinający jej piersi.Zobaczyła, jak zwilża wargi.Po chwili zniżył wzrok jeszczebardziej.- Mogę? - zapytał.Skinęła głową, chociaż sama nie bardzo wiedziała, na co się zgadza.Nieodrywając prawej ręki od jej ramienia, lewą przyłożył do jej brzucha.Natychmiastpoczuła dziwne mrowienie.Nogi się pod nią ugięły.- Cześć, maleństwo - szepnął Kirk.- To ja, twój tatuś.Te proste słowa sprawiły, że oczy zaszły jej łzami.Kirk lubił rozmawiać zeswoimi nie narodzonymi dziećmi, w dodatku zawsze rozmawiał tak, jakby dzieckomogło go słyszeć.- O nic się nie martw, mój króliczku - ciągnął.- Twoja mamusia i ja będziemysię tobą troskliwie opiekować.- Przez moment uważnie wpatrywał się w twarz żony.-Bez względu na to, co się stanie.Prawda, Claire?Ponownie skinęła głową.Bała się, że jeśli otworzy usta, wybuchnie płaczem.- Tobą, Claire, też się będę opiekował.Ujął ją delikatnie za brodę i z taką powagą spoglądał jej w oczy, że niemal muuwierzyła.- Naprawdę, Kirk? - spytała.Miała ochotę błagać go, by nie odchodził, by został z nią i dziewczynkami.Byłim potrzebny, i jako mąż, i jako ojciec.Dlaczego? Dlaczego wciąż go kochała? Mimo jego nadmiernego przywiązaniado biura, umiłowania pracy, uczucia do Janice?A może.może, będąc w ciąży, po prostu potrzebowała kogoś, na kogomogłaby liczyć?Prawdę rzekłszy, nie uśmiechała się jej rola samotnej matki wychowującejczwórkę dzieci.Ale to był niewystarczający powód, aby na siłę utrzymywaćrozpadające się małżeństwo.Na dłuższą metę nic by to nie dało.- 93 -SR Ale ten dreszcz, który ją przeszył, gdy poczuła na ramieniu rękę męża.Co jakco, ale na pewno nie wywołała go troska o dzieci.- Mam taki mętlik w głowie.- Usiądz, Claire.Przyciągnął jeden z drewnianych leżaków.Kiedy usiadła, podał jej kubek zherbatą, po czym przysunął drugi leżak dla siebie.- Chciałbym cię przeprosić, kochanie.Za to, że w tak głupi, bezmyślny sposóbzrujnowałem nasze życie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl