[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozpięliśmy szelki, zrzuciliśmy puste zbiorniki i szybko dokonaliśmy zamiany.Jeszcze tylko silny wydech, żeby usunąć wodę z przewodów, i byliśmy gotowi do powrotu.77XZMIER PRZYJACIELANad nami lśniły miliardy roziskrzonych punkcików.W promieniu kilkudziesięciumetrów nie widzieliśmy dna żadnej łodzi.Brian dał znak i ostrożnie wychynęliśmy napowierzchnię.Jacht kotwiczył kilkaset metrów dalej.Stał pod słońce, dziobem do nas, ale nie byłowątpliwości, że to nasz! A jednak udało się! Pan Bernik stwierdził, że teren jest czysty, żenikt nas nie obserwuje i zdecydował się podejść bliżej!Wyrwałem ustnik.Brian lustrował okolicę. Wszystko gra powiedział po dłuższej chwili. Dopłyniemy pod wodą, takbędzie bezpieczniej.Ruszyliśmy ostro i po kilku minutach zamajaczył nad nami kil łodzi.Obok, przy rufie,zanurzony ledwie na centymetry, rysował się kadłub ślizgacza.Wypłynęliśmy przy dziobie.Zlewej burty powinna zwisać sznurowa drabinka.Była, moczyła się w wodzie omywanakrótką, boczną falą. Jack! Jack, jesteś tam? krzyknął Brian.Jacht obracał się wolno, odcinając widok na rufę.Dostrzegłem tylko ster ślizgacza iwysoko uniesiony silnik. Pomóż nam, do cholery! Brian zdjął płetwy i wspiął się szybko po szczeblachdrabinki. Jack?! wrzasnął i zniknął na pokładzie.Zerwałem ze stóp płetwy i chwyciłem za liny.Pierwszy stopień.Osunąłem się naśliskim drewnie.Dlaczego mi nie pomogą?! Dlaczego nie ma ich jeszcze przy burcie?!Oglądają pewnie figurkę.W takiej chwili zapomina się o całym świecie.Trzeci stopień,czwarty.Moja głowa znalazła się na wysokości dolnego sznura relingu.Na dziobie nie byłonikogo. Brian? Oparłem się o nadbudówkę. Gdzieście uciekli?!Przełożyłem płetwy do lewej ręki i stąpając ciężko, zrobiłem kilka niezdarnychkroków w stronę rufy.Tu kończyła się zabudowa sterówki. Brian! zawołałem.Nigdy w życiu nie przeżyłem trzęsienia ziemi, nie doświadczyłem obłąkańczegowrażenia, jakie musi ogarniać człowieka, kiedy wali się w gruzy jego dom, rozwiewająnadzieje, przyszłość.Dane mi było tego doświadczyć właśnie teraz.Scena, którą ujrzałemwychodząc z cienia nadbudówki na zalaną słońcem rufę, zbiła mnie niemal z nóg.Zachwiałem się i byłbym naprawdę stracił równowagę, gdyby nie barierka.Brian stał tyłemdo mnie.W drobnej siatce u pasa błyszczał mu złoty posążek Quetzalcoatla.Murena zatkniętaza parciane szelki szczerzyła zęby, gapiąc się szeroko otwartymi ślepiami w deski pokładu.Icisza, żadnego ruchu. Chodz tutaj, nie bój się głos ojca Andrei był łagodny i ciepły.Nie drgnąłem.Tysiące nieuchwytnych myśli kołatało mi w głowie, przemykało iginęło gdzieś bez śladu. Ven para ac�, chico.Nie zrobimy ci krzywdy. Ten głos też znałem.Należał doMulata.Stałem o krok za Brianem, w którego skierowane były cztery lufy: jedna w głowę,druga w piersi, trzecia w brzuch, a czwarta w kolana.Fachowo.Jak u Iana Fleminga.Zerknąłem na ślizgacz i nie mogłem uwierzyć własnym oczom.Zlizgacz zmienił kolor!.niebieski! Niebieski! Poza kolorem nie różnił się niczym od czerwonego z przystani! Stań z boku, bo możesz niechcący oberwać odezwał się czarny porucznik. Zboku, przesuń się w lewo.O tak, dobrze.Odruchowo, sam nie wiedząc dlaczego, wykonałem polecenie.78 Czy pan Brian Hatcher? spytał Gómez.Brian patrzył mu prosto w oczy i milczał.Tylko mocniej zacisnął szczęki. Powinien pan potwierdzić lub zaprzeczyć, ale darujemy to sobie.Wiemy, kim panjest monologował ojciec Andrei. Aresztuję pana, panie Hatcher, za morderstwo naosobie Jamesa Mortona, za kradzież dokumentów o wielkiej wartości historycznej oraz zaponad wszelką wątpliwość udowodnione próby ograbienia skarbu należącego prawnie doKorony Brytyjskiej.Ostrzegam pana, że cokolwiek pan od tej chwili powie, może byćwykorzystane przeciwko panu.Na brzegu skontaktujemy pana z adwokatem, którego zechcepan sobie wybrać. Nie! krzyknąłem i sięgnąłem błyskawicznie do stojaka, gdzie stały czterypneumatyczne kusze.Porwałem najbliższą i trzasnąłem skrzydełkiem bezpiecznika. Lethim go! Zostawcie go, bo i tak zdążę nacisnąć spust! Nawet jeżeli strzelicie pierwsi!Murzyn, Mulat i porucznik spojrzeli na Gómeza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Rozpięliśmy szelki, zrzuciliśmy puste zbiorniki i szybko dokonaliśmy zamiany.Jeszcze tylko silny wydech, żeby usunąć wodę z przewodów, i byliśmy gotowi do powrotu.77XZMIER PRZYJACIELANad nami lśniły miliardy roziskrzonych punkcików.W promieniu kilkudziesięciumetrów nie widzieliśmy dna żadnej łodzi.Brian dał znak i ostrożnie wychynęliśmy napowierzchnię.Jacht kotwiczył kilkaset metrów dalej.Stał pod słońce, dziobem do nas, ale nie byłowątpliwości, że to nasz! A jednak udało się! Pan Bernik stwierdził, że teren jest czysty, żenikt nas nie obserwuje i zdecydował się podejść bliżej!Wyrwałem ustnik.Brian lustrował okolicę. Wszystko gra powiedział po dłuższej chwili. Dopłyniemy pod wodą, takbędzie bezpieczniej.Ruszyliśmy ostro i po kilku minutach zamajaczył nad nami kil łodzi.Obok, przy rufie,zanurzony ledwie na centymetry, rysował się kadłub ślizgacza.Wypłynęliśmy przy dziobie.Zlewej burty powinna zwisać sznurowa drabinka.Była, moczyła się w wodzie omywanakrótką, boczną falą. Jack! Jack, jesteś tam? krzyknął Brian.Jacht obracał się wolno, odcinając widok na rufę.Dostrzegłem tylko ster ślizgacza iwysoko uniesiony silnik. Pomóż nam, do cholery! Brian zdjął płetwy i wspiął się szybko po szczeblachdrabinki. Jack?! wrzasnął i zniknął na pokładzie.Zerwałem ze stóp płetwy i chwyciłem za liny.Pierwszy stopień.Osunąłem się naśliskim drewnie.Dlaczego mi nie pomogą?! Dlaczego nie ma ich jeszcze przy burcie?!Oglądają pewnie figurkę.W takiej chwili zapomina się o całym świecie.Trzeci stopień,czwarty.Moja głowa znalazła się na wysokości dolnego sznura relingu.Na dziobie nie byłonikogo. Brian? Oparłem się o nadbudówkę. Gdzieście uciekli?!Przełożyłem płetwy do lewej ręki i stąpając ciężko, zrobiłem kilka niezdarnychkroków w stronę rufy.Tu kończyła się zabudowa sterówki. Brian! zawołałem.Nigdy w życiu nie przeżyłem trzęsienia ziemi, nie doświadczyłem obłąkańczegowrażenia, jakie musi ogarniać człowieka, kiedy wali się w gruzy jego dom, rozwiewająnadzieje, przyszłość.Dane mi było tego doświadczyć właśnie teraz.Scena, którą ujrzałemwychodząc z cienia nadbudówki na zalaną słońcem rufę, zbiła mnie niemal z nóg.Zachwiałem się i byłbym naprawdę stracił równowagę, gdyby nie barierka.Brian stał tyłemdo mnie.W drobnej siatce u pasa błyszczał mu złoty posążek Quetzalcoatla.Murena zatkniętaza parciane szelki szczerzyła zęby, gapiąc się szeroko otwartymi ślepiami w deski pokładu.Icisza, żadnego ruchu. Chodz tutaj, nie bój się głos ojca Andrei był łagodny i ciepły.Nie drgnąłem.Tysiące nieuchwytnych myśli kołatało mi w głowie, przemykało iginęło gdzieś bez śladu. Ven para ac�, chico.Nie zrobimy ci krzywdy. Ten głos też znałem.Należał doMulata.Stałem o krok za Brianem, w którego skierowane były cztery lufy: jedna w głowę,druga w piersi, trzecia w brzuch, a czwarta w kolana.Fachowo.Jak u Iana Fleminga.Zerknąłem na ślizgacz i nie mogłem uwierzyć własnym oczom.Zlizgacz zmienił kolor!.niebieski! Niebieski! Poza kolorem nie różnił się niczym od czerwonego z przystani! Stań z boku, bo możesz niechcący oberwać odezwał się czarny porucznik. Zboku, przesuń się w lewo.O tak, dobrze.Odruchowo, sam nie wiedząc dlaczego, wykonałem polecenie.78 Czy pan Brian Hatcher? spytał Gómez.Brian patrzył mu prosto w oczy i milczał.Tylko mocniej zacisnął szczęki. Powinien pan potwierdzić lub zaprzeczyć, ale darujemy to sobie.Wiemy, kim panjest monologował ojciec Andrei. Aresztuję pana, panie Hatcher, za morderstwo naosobie Jamesa Mortona, za kradzież dokumentów o wielkiej wartości historycznej oraz zaponad wszelką wątpliwość udowodnione próby ograbienia skarbu należącego prawnie doKorony Brytyjskiej.Ostrzegam pana, że cokolwiek pan od tej chwili powie, może byćwykorzystane przeciwko panu.Na brzegu skontaktujemy pana z adwokatem, którego zechcepan sobie wybrać. Nie! krzyknąłem i sięgnąłem błyskawicznie do stojaka, gdzie stały czterypneumatyczne kusze.Porwałem najbliższą i trzasnąłem skrzydełkiem bezpiecznika. Lethim go! Zostawcie go, bo i tak zdążę nacisnąć spust! Nawet jeżeli strzelicie pierwsi!Murzyn, Mulat i porucznik spojrzeli na Gómeza [ Pobierz całość w formacie PDF ]