[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko, z przeproszeniem,uwzględnił.Z jego winy zawiśliśmy w próżni i teraz jużcałkiem jesteśmy względni, jak nasze istnienie.".Względni.Jaka próżnia powstaje w tym miejscu, w nas.Choroba i śmierć to różne formy tej samej próżni.Obieoddalają od życia, jakim było ono jeszcze chwilę wcześniej.Tak dawno.Gdyby wiedziała, powiedziałaby Colinowi tyle ważnychrzeczy.%7łe tak jest dobrze.%7łe póki są tu oboje, a wkrótce wetroje, na wszystko jest jeszcze czas.Miranda naprawdę w towierzyła.Nie wiedziała! Nigdy nie wiemy.Pełnia.Księżyc wyszedł z mroku czerwony, ogromny, poczym prędko wspiął się po pionowej ścianie nieba, by zwysokości rozświetlić ziemię.Miranda wstała z łóżka i owinąwszy się kocem, usiadła naparapecie.Oparła głowę o framugę.Dzięki księżycowi poczuła się bliżej domu.Uwolniona odprzymusu grawitacji, nakazującej człowiekowi trzymać sięblisko ziemi, przeniosła się o tysiące kilometrów na wschód.Księżyc świeci wszędzie, daleki, a jednakowy dla tylu miejsc iludzi.To nic trudnego, pomyślała.Być wszędzie.Jak myśl,dusza, pamięć.Miłość.Wystarczy zaczekać na księżyc.Dziękiniemu mogę wrócić do domu.Zajrzeć we własną nieobecność.Nieobecność.Po Colinie zostało tyle pustych miejsc.Pełnych jego niedawnej obecności.Ogród wypełniała plątanina mrocznych zarysów roślin,wydobytych z głębokiej czerni księżycowym świa-tłem.Przypominał scenę w teatrze na moment przed roz-poczęciem spektaklu.Powiew wiatru przeszedł drżeniem pogałęziach, strącając ostatnie liście z klonu przy płocie, w rogu,za szopą na narzędzia.Niby ten sam ogród, ale dopieroświatłocień ujawnił jego formę.Istotę rzeczy.Czarne pionyrudbekii skrzyżowały się na ziemi z trójkątną tarcząprzystrzyżonego bukszpanu.Kule przekwitłych hortensji,nagle pozbawione trzeciego wymiaru, zastygły na krawędziniemal śnieżnej płaszczyzny trawnika, gdzie nie sięgał jużżaden cień.W dzień rosły osobno: drzewa i krzewy, kwiaty ipnącza.Dopiero dzięki swoim cieniom spotkały się wszystkie,zmieszały i splątały złowione w sieć nocy.Jestem jak ten ogród, pomyślała Miranda, przyciskając czołodo chłodnej szyby.Wciąż w półmroku, lecz nareszcie formazaczęła rysować się całkiem wyraznie. Nie miałam na myśli ciebie, Dziewczynko. Spróbowałasię uśmiechnąć do swojego dziecka, ale nie bardzo jej towyszło.Za długo płakała. Ty wkrótce staniesz się osobnąformą.Już teraz jesteś przyszłą kobietą.Wybrałaś sobie imię?Bo ja myślałam.Tylko nie wiem, czy to dobry pomysł.Możepowinnam poprosić Mary o zgodę?Albo nie, sama zdecyduję.Szkoda, że Colin.Wspomnienie Colina wywołało fizyczny ból.Było jak filtr,który nadawał wszystkim obrazom jednolitą tonację.Jak płyn,kropla po kropli wnikający do krwiobiegu.Pomyślała: będęmusiała się nauczyć nosić ten ból w sobie.Dopiero wtedymoże wreszcie zrozumiem.Chorobę Colina, jego odejście.Siebie.Narodziny mojego dziecka.Miranda zamknęła oczy.Znowu sama.Znowu muszęzaczynać wszystko od początku.Nie, jednak nie od początku.Inaczej.Rozdział XIV:KOBIETY / MIRIAM / PRZESILENIE ZIMOWECzasami zdarza się jednak w życiu, choćby poza tym było,jakie chce, coś w rodzaju szczęścia, coś w rodzaju spełnienia idosytu.Być może jest dobrze, że nigdy nie trwa to długo.Herman Hesse, jesienny dzień w Ticino,[w:] Kartki ze wspomnień,tłum.Lech Czyżewski1.Willow Pond, 21 grudnia, dzień przesilenia zimowego(Winter Solstice).Miranda: koniec trzydziestego ósmego tygodnia, sytuacja:podniesiony poziom kluczowych hormonów, m.in.prolaktyny oraz kortizolu, który zwiększa wrażliwośćmatki na sygnały ze strony niemowlęcia.Ciąża już znacznieobniżona, w ciągu ostatnich godzin ruchy płodu niemalustały i pojawiły się nieregularne skurcze poród możenastąpić w każdej chwili. Moim zdaniem, profesor James Owen Osborne juniorwcale nie umarł Fiona Hicks oparła się na szczotce gestemdobrze Mirandzie znanym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Wszystko, z przeproszeniem,uwzględnił.Z jego winy zawiśliśmy w próżni i teraz jużcałkiem jesteśmy względni, jak nasze istnienie.".Względni.Jaka próżnia powstaje w tym miejscu, w nas.Choroba i śmierć to różne formy tej samej próżni.Obieoddalają od życia, jakim było ono jeszcze chwilę wcześniej.Tak dawno.Gdyby wiedziała, powiedziałaby Colinowi tyle ważnychrzeczy.%7łe tak jest dobrze.%7łe póki są tu oboje, a wkrótce wetroje, na wszystko jest jeszcze czas.Miranda naprawdę w towierzyła.Nie wiedziała! Nigdy nie wiemy.Pełnia.Księżyc wyszedł z mroku czerwony, ogromny, poczym prędko wspiął się po pionowej ścianie nieba, by zwysokości rozświetlić ziemię.Miranda wstała z łóżka i owinąwszy się kocem, usiadła naparapecie.Oparła głowę o framugę.Dzięki księżycowi poczuła się bliżej domu.Uwolniona odprzymusu grawitacji, nakazującej człowiekowi trzymać sięblisko ziemi, przeniosła się o tysiące kilometrów na wschód.Księżyc świeci wszędzie, daleki, a jednakowy dla tylu miejsc iludzi.To nic trudnego, pomyślała.Być wszędzie.Jak myśl,dusza, pamięć.Miłość.Wystarczy zaczekać na księżyc.Dziękiniemu mogę wrócić do domu.Zajrzeć we własną nieobecność.Nieobecność.Po Colinie zostało tyle pustych miejsc.Pełnych jego niedawnej obecności.Ogród wypełniała plątanina mrocznych zarysów roślin,wydobytych z głębokiej czerni księżycowym świa-tłem.Przypominał scenę w teatrze na moment przed roz-poczęciem spektaklu.Powiew wiatru przeszedł drżeniem pogałęziach, strącając ostatnie liście z klonu przy płocie, w rogu,za szopą na narzędzia.Niby ten sam ogród, ale dopieroświatłocień ujawnił jego formę.Istotę rzeczy.Czarne pionyrudbekii skrzyżowały się na ziemi z trójkątną tarcząprzystrzyżonego bukszpanu.Kule przekwitłych hortensji,nagle pozbawione trzeciego wymiaru, zastygły na krawędziniemal śnieżnej płaszczyzny trawnika, gdzie nie sięgał jużżaden cień.W dzień rosły osobno: drzewa i krzewy, kwiaty ipnącza.Dopiero dzięki swoim cieniom spotkały się wszystkie,zmieszały i splątały złowione w sieć nocy.Jestem jak ten ogród, pomyślała Miranda, przyciskając czołodo chłodnej szyby.Wciąż w półmroku, lecz nareszcie formazaczęła rysować się całkiem wyraznie. Nie miałam na myśli ciebie, Dziewczynko. Spróbowałasię uśmiechnąć do swojego dziecka, ale nie bardzo jej towyszło.Za długo płakała. Ty wkrótce staniesz się osobnąformą.Już teraz jesteś przyszłą kobietą.Wybrałaś sobie imię?Bo ja myślałam.Tylko nie wiem, czy to dobry pomysł.Możepowinnam poprosić Mary o zgodę?Albo nie, sama zdecyduję.Szkoda, że Colin.Wspomnienie Colina wywołało fizyczny ból.Było jak filtr,który nadawał wszystkim obrazom jednolitą tonację.Jak płyn,kropla po kropli wnikający do krwiobiegu.Pomyślała: będęmusiała się nauczyć nosić ten ból w sobie.Dopiero wtedymoże wreszcie zrozumiem.Chorobę Colina, jego odejście.Siebie.Narodziny mojego dziecka.Miranda zamknęła oczy.Znowu sama.Znowu muszęzaczynać wszystko od początku.Nie, jednak nie od początku.Inaczej.Rozdział XIV:KOBIETY / MIRIAM / PRZESILENIE ZIMOWECzasami zdarza się jednak w życiu, choćby poza tym było,jakie chce, coś w rodzaju szczęścia, coś w rodzaju spełnienia idosytu.Być może jest dobrze, że nigdy nie trwa to długo.Herman Hesse, jesienny dzień w Ticino,[w:] Kartki ze wspomnień,tłum.Lech Czyżewski1.Willow Pond, 21 grudnia, dzień przesilenia zimowego(Winter Solstice).Miranda: koniec trzydziestego ósmego tygodnia, sytuacja:podniesiony poziom kluczowych hormonów, m.in.prolaktyny oraz kortizolu, który zwiększa wrażliwośćmatki na sygnały ze strony niemowlęcia.Ciąża już znacznieobniżona, w ciągu ostatnich godzin ruchy płodu niemalustały i pojawiły się nieregularne skurcze poród możenastąpić w każdej chwili. Moim zdaniem, profesor James Owen Osborne juniorwcale nie umarł Fiona Hicks oparła się na szczotce gestemdobrze Mirandzie znanym [ Pobierz całość w formacie PDF ]